120694.fb2
Żaden interesant — naturalnie z wyjątkiem osób wysoko postawionych — nie mógł ominąć sekretariatu, gdyż M. Ferguson przyjmował jedynie po uprzednim umówieniu wizyty. Jego czas liczył się na wagę złota i musiał go chronić.
Jednakże miss Dale, jego sekretarka, była osobą młodą i łatwo było jej zaimponować. A interesant był mężczyzną w wieku budzącym uszanowanie. Ubrany w garnitur z angielskiego tweedu o kroju bardzo konserwatywnym, używał laski o złotej gałce i wytwornych wizytówek. Miss Dale, sądząc, że musi to być ktoś ważny, skierowała go do biura M. Fergusona.
— Dzień dobry, drogi panie — powiedział interesant, skoro tylko miss Dale zamknęła za nim drzwi. — Pozwoli pan, że się przedstawię: Esmond z Agencji Uwalniania od Kłopotów.
Wręczył Fergusonowi swą kartę.
— Hm, hm! — mruknął Ferguson, niezadowolony z niedopatrzenia swej sekretarki. — Z Agencji Uwalniania od Kłopotów. Esmond, powiada pan? Przykro mi, ale nie mam w tej chwili żadnych kłopotów, od których pragnąłbym się uwolnić.
Wstał, żeby uciąć rozmowę.
— Absolutnie żadnych, jest pan tego pewien? — nastawał pan Esmond.
— Absolutnie. Dziękuję, że mnie pan odwiedził…
— Czy mam przez to rozumieć, że pod żadnym względem nie uskarża się pan na ludzi, którzy pana otaczają?
— Hę? A cóż to pana obchodzi?
— Ależ panie Ferguson, to bezpośrednio obchodzi Agencję Uwalniania od Kłopotów.
— Kpi pan sobie ze mnie?
— Bynajmniej — odparł Esmond z lekkim zdziwieniem. — Chce pan może powiedzieć — rzekł Ferguson ze śmiechem — że wy „załatwiacie” ludzi?
— Naturalnie. Niestety, nie mogę panu okazać żadnych referencji, gdyż staramy się unikać wszelkiej reklamy. Ale mogę pana zapewnić, że nasza firma jest stara i szanowana.
Ferguson obserwował niskiego, schludnego i wypielęgnowanego mężczyznę. Jakie ma wobec niego zająć stanowisko? To był z pewnością jakiś żart. Jasne jak słońce. To musiał być żart.
— A co robicie z ludźmi, których… zabieracie? — spytał jowialnym tonem.
— To już nasza sprawa — odparł Esmond. — Dla klienta oni znikają.
Ferguson wstał.
— Świetnie, panie Esmond. Zechce mi pan teraz powiedzieć, po co pan tu przyszedł?
— Właśnie panu to mówię.
— Ależ, panie. Nie biorę tego poważnie. Gdybym panu wierzył choć przez chwilę, powinienem był wezwać policję… Esmond wstał i westchnął.
— A zatem dochodzę do wniosku, że nie pragnie pan skorzystać z naszych usług. Nie uskarża się pan ani na przyjaciół, ani na rodziców, ani na żonę.
— Na żonę? A cóż pan wie o mojej żonie?
— Nic a nic, panie Ferguson.
— Rozmawiał pan z naszymi sąsiadami? Z takich rozmów nic nie wynika, absolutnie nic.
— Panie Ferguson, nie mam pojęcia o pańskim pożyciu małżeńskim — zapewnił Esmond i usiadł z powrotem.
— Więc dlaczego mówił pan o mojej żonie?
— Wiemy z doświadczenia, że instytucja małżeńska jest głównym źródłem naszych dochodów.
— A więc nasze małżeństwo jest zupełnie zgodne. Rozumiemy się z moją żoną doskonale.
— Czyli że nie potrzebuje pan usług Agencji Uwalniania od Kłopotów — zakończył Esmond biorąc laskę.
— Proszę chwilę zaczekać. — Ferguson przechadzał się po biurze, z rękami założonymi do tyłu. — Pan wie, że nie wierzę ani jednemu pańskiemu słowu. Ani jednemu. Ale przypuśćmy na chwilę, że mówi pan poważnie… Tak, przypuśćmy… Jaka byłaby… procedura… gdybym… gdybym zażądał…
— Żadna, poza pańskim ustnym zezwoleniem.
— A rachunek?
— Płatny na końcu. Nie żądamy żadnej zaliczki.
— Pytam o to tak… tak z ciekawości — żywo dodał Ferguson. Zawahał się. — Czy to bolesne?
— Ani odrobinę. Ferguson znów zaczął spacerować po pokoju.
— Moja żona i ja rozumiemy się bardzo dobrze powiedział. — Jesteśmy małżeństwem już od siedemnastu lat. Naturalnie nie można się dziwić pewnym tarciom w ciągu tak długiego pożycia. Dziwne byłoby, gdyby było inaczej. Twarz Esmonda pozostała zupełnie obojętna.
— Człowiek uczy się z czasem iść na ustępstwa — ciągnął Ferguson. — Ale ja doszedłem do wieku, w którym kaprysy mnie… mnie…
— Rozumiem doskonale — rzekł Esmond.
— Chcę powiedzieć — podjął Ferguson — że moja żona bywa czasami trudna we współżyciu. Z pewnością. Jest agresywna… Uparta… Przypuszczam, że musiano panu o tym opowiadać?
— Absolutnie nie.
— Na pewno panu o tym mówiono! Musiał być przecież jakiś szczególny powód, że pan do mnie przyszedł! Esmond uniósł ramiona.
— Jakkolwiek by było — rzekł Ferguson — doszedłem do wieku, w którym można marzyć o innym ułożeniu sobie życia. Przypuśćmy, że nie byłbym żonaty. Przypuśćmy, że chciałbym się związać — powiedzmy — z moją sekretarką. To mogłoby być miłe.
— Co najmniej miłe — poprawił Esmond.
— Właśnie. Nie byłoby zresztą trwałe. Brakowałoby temu solidnej podstawy moralnej, na której musi się budować każde przedsięwzięcie, jeżeli ma być przedsięwzięciem udanym.
— Byłoby to tylko czymś bardzo miłym — powtórzył Esmond.
— Właśnie. Miss Dale jest uroczą młodą kobietą. Nikt nie może temu zaprzeczyć. Ma równe usposobienie, przyjemną naturę, jest wesoła. Przyznaję to…
Esmond uśmiechnął się uprzejmie, wstał i skierował się ku drzwiom.
— Jak mógłbym pana odnaleźć? — spytał nagle Ferguson. — Ma pan moją kartę. Do piątej zastanie mnie pan pod tym numerem. Może do tego czasu postara się pan zdecydować. Nasz czas jest cenny i musimy przestrzegać jego rozkładu.