120872.fb2 ?apy z daleka! - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 3

?apy z daleka! - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 3

Agee chwiejnym krokiem cofnął się od tablicy, po czym zemdlał. Victor był już przy drzwiach ładowni i próbował rozbić je, waląc w nie pięściami. Barnett zakrył dłonią usta i popędził w stronę tablicy. Zaczął gmerać w poszukiwaniu przełącznika, czując jak cały statek obraca się wokół niego, przyprawiając go o mdłości i zawroty głowy.

Victor upadł na pokład, ostatkiem sił uderzając wciąż w drzwi ładowni.

Barnett na ślepo walił w tablicę rozdzielczą.

Nagle generatory wyłączyły się. Po chwili Barnett poczuł na twarzy chłodny powiew. Przetarł załzawione oczy i podniósł wzrok, by zobaczyć, co się stało.

Jakimś szczęśliwym trafem jedno z jego uderzeń w tablicę spowodowało zamknięcie otworów w suficie, odcinając dopływ żółtego gazu do kabiny. Również przypadkowo Barnett otworzył śluzy i wypełniający statek gaz zastąpiło chłodne, nocne powietrze planety. Wkrótce atmosfera statku nadawała się do oddychania.

Roztrzęsiony Victor z trudem podniósł się na nogi, jednak Agee nie poruszał się. Barnett zrobił wiekowemu pilotowi sztuczne oddychanie, klnąc po cichu w trakcie tej czynności.

W końcu źrenice Agee’ego poruszyły się, a jego klatka piersiowa zaczęła unosić się i opadać. Parę minut później zdołał już usiąść i, oszołomiony, potrząsnął głową.

— Co to mogło być? — zapytał Victor.

— Obawiam się — odrzekł Barnett — że nasz przyjaciel uważał to właśnie za nadającą się do oddychania atmosferę.

Agee potrząsnął głową z niedowierzaniem.

— To niemożliwe, kapitanie — powiedział. — Przecież tutaj, na planecie, która ma tlen w atmosferze, spacerował bez żadnego hełmu…

— Potrzeby żywych organizmów w dziedzinie oddychania są niezwykle zróżnicowane — zauważył Barnett. — Powiedzmy sobie wprost: fizyczna struktura naszego przyjaciela różni się znacznie od naszej.

— To raczej niedobrze — stwierdził Agee.

Trzej mężczyźni spojrzeli na siebie nawzajem. W ciszy, która nastąpiła, usłyszeli odległy, złowróżbny dźwięk.

— Co to było?! — wrzasnął Victor, wyszarpując blaster z kabury.

— Zamknij się! — krzyknął Barnett.

Wytężali słuch. Próbując zidentyfikować ten dźwięk, Barnett czuł, jak włosy na skórze tylnej części jego szyi stają mu dęba.

Dźwięk dobiegał z pewnej odległości. Był to jakby odgłos metalu uderzającego w jakiś niemetalowy przedmiot.

Wyjrzeli przez śluzę. W słabym już poblasku zachodzącego słońca dostrzegli, że główny właz „Siłacza I” jest otwarty.

Dźwięk docierał ze środka statku.

— To niemożliwe — odezwał się Agee. — Blastery zamrażające…

— …nie zabiły go — dokończył za niego Barnett.

— To źle — mruknął Agee. — To bardzo źle.

Victor wciąż miał w ręku swój blaster.

— Kapitanie, mógłbym wrócić tą samą drogą i…

Barnett potrząsnął głową przecząco.

— Nie dopuściłby cię do śluzy nawet na odległość trzech metrów. Nie, pozwólcie mi pomyśleć… Czy na pokładzie zostało coś, czego on mógłby użyć do zniszczenia statku? Na przykład reaktory?

— Zabrałem stamtąd pręty paliwowe, kapitanie — stwierdził Victor.

— To dobrze. A więc nie zostało nic…

— Kwas — przerwał Agee. — To silny środek. Ale nie sądzę, żeby za jego pomocą mógł narobić dużo bigosu.

— Nic nie zdziała — orzekł Barnett. — Jesteśmy w tym statku i pozostaniemy tutaj. Ale musimy zaraz wystartować.

Agee spojrzał z obawą na tablicę kontrolną. Jeszcze pół godziny temu wydawało mu się, że prawie rozumie, jak ona funkcjonuje. Teraz zaś jawiła mu się przebiegle skonstruowaną, śmiertelną pułapką, której niewidoczne przewody mają na celu sianie wokół zniszczenia.

Była to pułapka zastawiona nieświadomie. Jednak statek kosmiczny, oprócz tego, że przenosi swoich pasażerów w przestrzeni, musi zapewniać im warunki do życia. Urządzenia kontrolne były zatem przystosowane do odtwarzania warunków życiowych obcego i zaspokajania jego potrzeb.

To zaś mogło mieć dla nich fatalne skutki.

— Bardzo chciałbym wiedzieć, z jakiego rodzaju planety on przybył — westchnął żałośnie Agee. Gdyby znali naturalne otoczenie obcego, mogliby przewidzieć, co zrobi statek.

Tymczasem wszystko, co wiedzieli — to tylko fakt, iż oddychał trującym żółtym gazem.

— Poradzimy sobie — stwierdził Barnett, jednak bez większego przekonania. — Po prostu daj kopa silnikom i zostawmy wszystko swojemu biegowi.

Agee odwrócił się ku instrumentom kontrolnym.

Barnett dałby wiele za to, żeby wiedzieć, co zamierza zrobić teraz obcy. Patrzył na ledwo widoczny w półmroku kadłub swego statku i słuchał zagadkowego odgłosu metalu uderzającego o jakiś inny przedmiot.

Kalen był zaskoczony tym, że wciąż jeszcze żył. Wśród jego ludu krążyło jednak powiedzenie: „Albo Mabogianin zostaje zabity od razu, albo wcale”. A on, jak dotąd, nie został zabity.

Usiadł z trudem i oparł się o drzewo. Pojedyncze czerwone słońce tego układu wisiało już nisko nad horyzontem, zaś Kalena otaczały skłębione wyziewy trującego tlenu. Natychmiast sprawdził swój system oddechowy i odkrył z ulgą, że jego płuca są starannie uszczelnione. Życiodajne żółte powietrze, jakkolwiek zanieczyszczone od długiego użytkowania, wciąż podtrzymywało go przy życiu.

Nie był jednak zbyt dobrze zorientowany, co dzieje się wokół. W odległości kilkuset metrów od niego spoczywał spokojnie jego pojazd. Słabnący czerwonawy poblask słońca igrał na jego kadłubie i przez chwilę Kalenowi wydawało się, że w okolicy nie ma już obcych. To, co się wydarzyło, było tylko złudzeniem i teraz będzie mógł po prostu powrócić do swego statku…

W tej chwili zobaczył jak jeden z obcych, obładowany różnorakimi dobrami, wkracza do jego kosmolotu. Po krótkiej chwili zamknęły się śluzy powietrzne.

Niestety, to wszystko było prawdą. Musiał gwałtownie wrócić do ponurej rzeczywistości.

Bardzo potrzebował pożywienia i powietrza. Jego powłoka zewnętrzna była sucha i popękana; wymagała natychmiastowego odżywczego czyszczenia. Jednak pożywienie, powietrze i oczyszczacze znajdowały się na utraconym statku. Wszystko co miał — był to jeden jedyny orzech oraz bomba tetnitowa, spoczywająca w torbie jego ciała.

Gdyby udało mu się otworzyć i zjeść orzech, mógłby odzyskać nieco siły. Jednak w jaki sposób zgnieść skorupę?

Wydało mu się szokujące, w jak olbrzymim stopniu zależał od różnego rodzaju urządzeń! Będzie musiał znaleźć sposób na wykonanie najzwyklejszych codziennych czynności, które jego statek spełniał automatycznie, nawet bez kierującego urządzeniami operatora.

Kalen zwrócił uwagę na fakt, że obcy najwyraźniej opuścili swój własny statek. Dlaczego…? W sumie nie miało to znaczenia.

Tu, na otwartej równinie, Kalen nie doczekałby świtu. Jedyna szansa, by przetrwać, znajdowała się na pokładzie ich statku.

Zaczął powoli pełznąć wśród traw, zatrzymując się jedynie wtedy, gdy ogarniała go fala zawrotów głowy. Starał się bez przerwy mieć na oku swój statek. Gdyby obcy odnaleźli go teraz, byłby zgubiony. Po nieskończonym, jak mu się wydawało, okresie czołgania się, dotarł do ich statku i wśliznął się do środka.