120872.fb2
Roztwór do oczyszczania skóry!
Nie tracąc ani chwili, wylał na siebie całą zawartość.
Potem czekał, ledwo odważywszy się mieć nadzieję. Gdyby udało mu się przywrócić skórę do stanu używalności…
Tak, płyn znajdujący się w oznaczonej symbolem czaszki butelce był łagodnym oczyszczaczem! Miał również miły zapach.
Wylał kolejną butelkę na swą pancerną, zewnętrzną warstwę skóry i poczuł, jak ożywczy roztwór wsiąka w nią. Jego ciało, spragnione odżywienia, dopominało się chciwie o więcej. Kalen opróżnił jeszcze jedną.
Przez dłuższy czas po prostu leżał na plecach i pozwalał, by orzeźwiający fluid wsiąkał w jego ciało. Poczuł w sobie przypływ nowej energii i pojawiającą się wraz z nim wolę życia.
Wiedział już, że będzie żył!
Po kąpieli Kalen przyjrzał się urządzeniom kontrolnym statku w nadziei, że uda mu się doprowadzić tę starą kosmiczną łajbę do Mabogu. Natychmiast jednak pojawiły się trudności. Z jakiegoś powodu urządzenia kontrolne pilota nie były odseparowane w osobnym pomieszczeniu. Kalen zastanawiał się, dlaczego. Te dziwne istoty nie były w stanie przemienić całego swojego statku w komorę deceleracyjną.
Nie potrafiły tego zrobić! Nigdzie nie było zbiornika o odpowiedniej objętości, by mógł utrzymać stosowną ilość płynu.
Niemal wszystko, czego dowiedział się tu o obcych, było zdumiewające. Tę trudność Kalen mógł przezwyciężyć. Jednak gdy przyjrzał się silnikom, stwierdził, że kluczowe dla funkcjonowania atomowych stosów pręty paliwowe zostały z nich usunięte. Silniki nie nadawały się do użytku.
Pozostawała mu tylko jedna możliwość. Będzie musiał odzyskać swój statek.
Ale w jaki sposób?
Zaczął niespokojnie przemierzać pokład. Etyka mabogijska zabraniała zabijania istot inteligentnych, nie dopuszczając w tej kwestii najmniejszych wątpliwości. Pod żadnym pozorem — nawet po to, by uratować swoje własne życie — nie było wolno zabić. Była to mądra zasada i dobrze przysłużyła się Mabogianom na przestrzeni dziejów ich planety. Postępując w zgodzie z nią, przez trzy tysiące lat uniknęli wojny i doprowadzili swój lud do wysokiego stopnia rozwoju cywilizacyjnego. Byłoby niemożliwe, aby pozwolili, by w tę regułę wdarły się jakieś wyjątki. Jakiekolwiek wątpliwości w tej kwestii nadszarpnęłyby najświętszą z mabogijskich zasad.
On, Kalen, nie może być sprzeniewiercą.
Czy miał jednak po prostu biernie umrzeć?
Spojrzawszy w dół, skonstatował ze zdziwieniem, że kałuża roztworu oczyszczającego wyżarła dziurę w pokładzie. Jak marnie były zatem wykonane ich statki, skoro nawet łagodny roztwór oczyszczający mógł je zniszczyć! Oznaczało to, że również sami obcy muszą być bardzo słabi.
Jedna bomba tetnitowa byłaby w stanie ich wyeliminować.
Podszedł do iluminatora. Nie wyglądało na to, by pozostawili kogokolwiek na straży. Kalen przypuszczał, że obcy byli zbyt zajęci przygotowaniami do startu. Łatwo byłoby zatem przeczołgać się wśród trawy, dotrzeć do statku…
I nikt na Mabogu nie miałby nawet zielonego pojęcia, że coś takiego się stało.
Ku swemu zdziwieniu Kalen stwierdził, że bezwiednie pokonał już niemal połowę odległości pomiędzy statkami.
Dziwne było to, że jego ciało wykonywało jakieś czynności, umysł zaś nawet sobie tego nie uświadamiał.
Wyjął bombę i przeczołgał się kolejnych kilka metrów.
Zrobi to, bo jakież w końcu znaczenie dla historii Mabogu może mieć jedno jedyne zabójstwo?
— Czy przypadkiem nie jesteś już gotów? — spytał w południe Barnett poirytowanym tonem.
— Sądzę, że tak — odpowiedział Agee, patrząc na popstrzoną znaczkami tablicę kontrolną. — Tak jak można być gotowym w takiej sytuacji.
Barnett skinął głową.
— Victor i ja przywiązany się w pomieszczeniu załogi, a ty wystartuj z minimalnym możliwym przyspieszeniem.
Barnett wycofał się do kabiny. Agee zawiązał prowizoryczne pasy, które przygotował sobie wcześniej, i zaczął nerwowo zacierać ręce. O ile się orientował, główne przełączniki kontrolne zostały oznaczone. Wszystko powinno pójść dobrze; przynajmniej taką miał nadzieję.
Pamiętał jednak o szafce i nożu do rozbierania, i wiedział, że nikt nie jest w stanie przewidzieć, co zrobi za chwilę ten szalony statek.
— Jesteśmy gotowi! — zawołał Barnett z kabiny załogi.
— W porządku. Start za mniej więcej dziesięć sekund — odpowiedział, zamykając i uszczelniając śluzy powietrzne.
Czując lekki przypływ klaustrofobii, uruchomił reaktory. Jak dotąd wszystko było w porządku.
Na podłodze pojawiła się cieniutka warstewka jakiegoś oleju. Agee zdecydował, że musi ona zapewne pochodzić z nieszczelnego spojenia i zignorował ją. Tarcze kontrolne pracowały idealnie. Agee zakodował kurs w urządzeniach pamięci statku i uruchomił instrumenty kontroli lotu.
Potem poczuł, że coś chlupocze wokół jego butów. Spojrzawszy w dół, skonstatował ku swemu zdziwieniu, że gęsty, paskudnie śmierdzący olej tworzy już prawie dziesięciocentymetrową warstwę na pokładzie. Był to całkiem spory wyciek.
Agee nie rozumiał, w jaki sposób ten solidnie zbudowany statek może być aż tak nieszczelny. Odwiązawszy pasy, zaczął szukać po omacku źródła przecieku.
Znalazł je. W podłodze kabiny znajdowały się trzy niewielkie otwory, a z każdego z nich sączył się równomierny, silny strumień oleju.
Agee nacisnął guzik otwierający drzwi i stwierdził, że mimo to pozostały zamknięte i uszczelnione. Starając się nie wpaść w panikę, przyjrzał się starannie drzwiom.
Powinny się otworzyć.
A jednak się nie otwierały.
Olej sięgał mu już niemal do kolan.
Uśmiechnął się głupkowato: jakim był idiotą! Kabina pilota była uszczelniana przez urządzenia kontrolne na tablicy. Nacisnął przycisk zwalniający blokadę i wrócił do drzwi.
Wciąż się nie otwierały.
Agee szarpnął je z całej siły, ale nie drgnęły. Wycofał się do tablicy kontrolnej. Usiłował spokojnie pomyśleć: gdy odkryli ten statek, na jego pokładzie nie było oleju. Oznaczało to, że gdzieś musi być usuwający go dren.
Zanim Agee go znalazł, olej sięgał mu już do pasa. Pilot otworzył dren i olej szybko zniknął. Drzwi otworzyły się bez problemu.
— O co chodzi? — spytał Barnett.
Agee opowiedział mu.
— Ach, więc on to tak robi — powiedział cicho Barnett. — Cieszę się, że to odkryłem.
— Co robi? — spytał Agee, czując, że Barnett traktuje całą rzecz zbyt lekko.
— Znosi przeciążenie związane ze startem. Nurtowało mnie to. Przecież nie miał na pokładzie nic, co choć przypominałoby łóżko lub koję deceleracyjną. Żadnych foteli, nic, do czego mógłby się przywiązać. A on po prostu unosi się w kąpieli olejowej, która włącza się automatycznie w chwili, gdy statek jest gotowy do lotu.