121137.fb2 Bilet na Tranai - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 10

Bilet na Tranai - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 10

Borg wzruszył ramionami.

— Cóż, przypuszczam, że będę w stanie jeszcze trochę dźwigać ciężar odpowiedzialności. Aha, to dla ciebie — oznajmił, podając Goodmanowi zapieczętowaną kopertę.

— Co to jest?

— To zwyczajna, standardowa porada. No, ruszaj, panna młoda czeka na ciebie.

— Chodź, Marvin! — zawołała Janna. — Nie chcemy przecież spóźnić się na statek kosmiczny!

Goodman popędził za nią do przysłanej z kosmoportu limuzyny.

— Powodzenia! — wołali rodzice dziewczyny.

— Życzę szczęścia! — krzyknął za nimi Borg.

— Wszystkiego najlepszego! — zawołali Melith i jego żona oraz pozostali goście.

W drodze do kosmoportu Goodman odpieczętował kopertę i przeczytał zawartą w niej drukowaną ulotkę:

PORADA DLA PANA MŁODEGO

Nadszedł ważny dla ciebie moment: właśnie wziąłeś ślub i masz nadzieję, iż spędzisz swe dalsze życie w rozkoszach stanu małżeńskiego. Jest to jak najbardziej uzasadnione oczekiwanie, ponieważ, jak wiadomo, szczęśliwe małżeństwo jest podstawą zdrowego społeczeństwa. Powinieneś jednak uczynić nieco więcej, niż tylko biernie oczekiwać szczęścia. Udane małżeństwo nie stanie się twoim udziałem jedynie na mocy jakiegoś boskiego nakazu. Na dobre małżeństwo trzeba sobie zapracować!

Pamiętaj, iż twoja żona jest także istotą ludzką. Ma ona niezbywalne prawo do przyznania jej wolności w pewnym określonym zakresie. Proponujemy ci, byś wydobywał ją przynajmniej raz w tygodniu z pola zastoju deprywacyjnego. Zbyt długie okresy spędzone w tym polu mogą oddziaływać negatywnie na jej zmysł orientacji. Mogą być także szkodliwe dla cery, co w konsekwencji oznaczałoby stratę zarówno dla niej, jak i dla ciebie.

W czasie przerw w pracy, takich na przykład jak urlopy lub wakacje, przyjęte jest pozostawianie żony poza polem deprywacyjnym za każdym razem przynajmniej przez cały dzień, a nawet przez dwa lub trzy dni. Nikomu to nie zaszkodzi, a nowe wrażenia mogą mieć nieoceniony wpływ na stan jej umysłu.

Prosimy, byś miał na względzie te nieliczne, zgodne ze zdrowym rozsądkiem reguły; jeśli się do nich zastosujesz, możesz być całkowicie pewien, iż twoje małżeństwo będzie szczęśliwe.

RADA MAŁŻEŃSKA PLANETY TRANAI

Goodman podarł kartkę na drobniutkie kawałeczki, a potem wypuścił je z dłoni; wolno opadły na podłogę limuzyny.

Pod wpływem lektury tej ulotki jego duch reformatorski doznał pełnego przebudzenia. Przeczuwał już wcześniej, iż Tranai, jakie chciał widzieć, ma zbyt wiele zalet, by mogły one być prawdziwe. Ktoś musiał płacić za tę perfekcję. W tym wypadku zaś okazało się, że cenę tę płacą kobiety.

Właśnie odnalazł pierwszą poważną usterkę w tym społecznym raju.

— Kochanie, co to było? — spytała Janna, spoglądając na znajdujące się na podłodze kawałki papieru.

— Nic takiego, tylko pewna bardzo głupia porada — stwierdził Goodman. — Moja droga, czy zastanawiałaś się kiedyś nieco głębiej nad obyczajami małżeńskimi, panującymi na twojej planecie?

— Nie sądzę, żebym to robiła. A czy coś z nimi jest nie tak?

— Są złe, zupełnie błędne. Kobieta traktowana jest w nich jak zabawka, jak laleczka, którą mężczyzna odkłada gdzieś w kąt, gdy dosyć się już nią nabawił. Czy ty tego nie widzisz?

— Szczerze mówiąc, nigdy o tym nie myślałam.

— No cóż, możesz teraz o tym pomyśleć — stwierdził Goodman — ponieważ szykują się pewne zmiany w kwestii traktowania kobiet, a zaczną się one od naszego domu.

— Cokolwiek wymyślisz, kochanie, z pewnością będzie to dla mnie najlepsze — stwierdziła ufnie Janna. Przytuliła się do ramienia Marvina, a on ją pocałował.

Potem zaś limuzyna dotarła do kosmoportu i oboje weszli na pokład statku kosmicznego.

Ich miesiąc miodowy na Doe okazał się krótkim pobytem w całkowicie pozbawionym usterek raju. Wszystkie wspaniałości niewielkiego tranaiańskiego księżyca zostały stworzone dla kochających się nowożeńców, i tylko dla nich. Żaden biznesmen nie przybywał na Doe, by zażyć krótkiego odpoczynku; żaden drapieżnik — kawaler nie grasował po tutejszych ścieżkach. Ekscentrycy, ludzie pozbawieni złudzeń, ci, którzy snuli w głębi duszy lubieżne fantazje o zdobywaniu niewinnych ofiar, musieli znaleźć sobie inne miejsca do rozwijania swej podejrzanej działalności. Jedyna zasada, która obowiązywała na Doe, ale była za to ściśle przestrzegana, polegała na tym, iż przebywały tu jedynie pary, radosne i zakochane, i nikt inny nie miał prawa do korzystania z tutejszych cudów.

Był to jak do tej pory jedyny tranaiański obyczaj, z którego zaakceptowaniem Goodman nie miał żadnych kłopotów.

Na tym niewielkim, przytulnym księżycu znajdowały się porośnięte wysoką trawą łąki, głębokie gęste lasy, po których można było spacerować, dające chłód ciemne jeziora oraz dzikie, malownicze góry, dopraszające się wręcz o to, by się na nie wspinać. Kochankowie niemal bez przerwy gubili się gdzieś w głębi lasu; nie sposób było jednak w nim tak naprawdę zabłądzić, ponieważ całe Doe dawało się obejść w ciągu jednego dnia. Dzięki niewielkiej grawitacji nikt, nawet usilnie się o to starając, nie utopiłby się w głębokim, ciemnym leśnym jeziorze, zaś przy upadku z górskiego szczytu miało się oczywiście niezłego stracha, jednak był on w gruncie rzeczy raczej niegroźny.

W strategicznych punktach Doe znajdowały się niewielkie hoteliki z cocktail-barami, w których panowała przytulna ciemność, prowadzonymi przez przyjaznych starszych barmanów o posiwiałych skroniach. Były tu także posępne groty ciągnące się głęboko (ale nigdy zbyt głęboko) ku fosforyzującym w mroku jaskiniom, których ściany błyszczały od lodu; wędrując przez nie, napotykało się leniwe, podziemne rzeki, w których pływały dostojnie wielkie połyskliwe ryby o płonących dziwnych blaskiem oczach.

Rada Małżeńska Tranai uważała, iż te proste atrakcje są w zupełności wystarczające i nie kłopotała się dodawaniem do nich pól golfowych, basenów, torów wyścigów konnych ani hal do gry w kręgle. Wychodzono z założenia, że w momencie, gdy zakochanej parze zechce się tych rozrywek, będzie to oznaczać, iż powinna zakończyć miesiąc miodowy.

Goodman wraz ze swą świeżo poślubioną żoną spędzili na Doe czarujący tydzień pełen wspaniałych przeżyć, po czym wrócili na Tranai.

Przeniósłszy pannę młodą przez drzwi ich nowego domu, Goodman wprowadził w życie swą pierwszą małżeńską decyzję, polegającą na wyłączeniu z sieci deprywatora.

— Moja droga — powiedział do Janny. — Do tej pory przestrzegałem wszystkich tranaiańskich obyczajów, niezależnie od tego, jak śmieszne lub dziwne mogły mi się one wydawać. Jednak do tego nie zamierzam przyłożyć ręki. Na Ziemi byłem jednym z założycieli Komitetu na Rzecz Równych Możliwości Zatrudnienia dla Kobiet. Na planecie, z której pochodzę, mężczyźni traktują kobiety jak równe sobie, przyjaciółki, partnerki w wielkiej przygodzie życia.

— Cóż za dziwny pomysł — skomentowała Janna, zmarszczywszy swe śliczne brwi.

— Zastanów się nad tym nieco głębiej — nalegał Goodman. — Jeśli zastosujemy te partnerskie zasady, nasze życie stanie się znacznie bogatsze niż w wypadku, gdybym schował cię za czarczafem pola deprywacyjnego, nie sądzisz?

— Mój kochany, wiesz znacznie więcej niż ja. Zanim się poznaliśmy, podróżowałeś przez całą Galaktykę, a ja nigdy nie opuściłam Port Tranai. Jeśli uważasz, iż tak będzie lepiej, to znaczy, że na pewno masz rację.

Goodman pomyślał, że Janna jest niewątpliwie najdoskonalszą ze znanych mu kobiet.

Powrócił do swej pracy w Zakładach Produkcji Robotów domowego Użytku Abbaga i wkrótce zagłębił się po same uszy w realizacji następnego projektu pogarszania robotów; tym razem wpadł na błyskotliwy pomysł takiego skonstruowania robota, by jego złącza zaczęły skrzypieć i zgrzytać. Dźwięki te spowodowałyby niewątpliwy wzrost jego właściwości irytacyjnych, co z kolei uczyniłoby zniszczenie go bardziej satysfakcjonującym, a tym samym bardziej wartościowym pod względem psychologicznym. Pan Abbag wprost nie posiadał się z radości. Usłyszawszy o tym pomyśle, dał Marvinowi kolejną podwyżkę i poprosił go, by przygotował swą pogarszającą modyfikację do wprowadzenia w krótkiej, eksperymentalnej serii robotów.

Początkowe zamierzenia Goodmana polegały po prostu na tym, by usunąć niektóre spośród kanalików, służących do naoliwiania robota w czasie pracy. Marvin odkrył jednak, iż tarcie doprowadziłoby do zbyt szybkiego zużycia istotnych części maszyny. Do tego zaś, oczywiście, nie można było dopuścić.

Rozpoczął więc szkicowanie planów, zgodnie z którymi mogłaby być później skonstruowana sekcja zgrzytająco-trzeszcząca mechanizmu robota. Dźwięki te musiałyby być absolutnie realistyczne i nie powodujące równocześnie żadnego istotnego zużycia części. Sam element zaś powinien być niedrogi, a zarazem niewielki, ponieważ wnętrze robota już w tej chwili wypełnione było różnego rodzaju pogorszeniami.

Marvin stwierdził nie bez irytacji, że małe sekcje zgrzytająco-trzeszczące wydają sztuczne, nierzeczywiste tony, natomiast większe elementy są zbyt kosztowne w produkcji lub też nie mieszczą się w obudowie robota. Goodman zaczął pracować również wieczorami, stracił na wadze i zaczął wpadać w drażliwy nastrój.

Janna okazała się dobrą żoną, na której można było polegać. Posiłki przygotowywała zawsze na czas; każdego wieczoru miała dla Manina w zanadrzu jakieś dobre, pełne otuchy słowa oraz wysłuchiwała ze współczuciem relacji o jego trudnościach. W ciągu dnia nadzorowała roboty domowe sprzątające mieszkanie. Zajmowało to niecałą godzinę; później Janna czytała książki, piekła paszteciki, szydełkowała i niszczyła roboty.

Goodman był tym nieco zaniepokojony, bo Janna robiła to z częstotliwością trzech — czterech razy w ciągu tygodnia.

Cóż, każdy musi mieć przecież jakieś hobby. On jednak mógł pobłażać jej zamiłowaniu, ponieważ kupował roboty w swojej fabryce po kosztach produkcji.

Marvin wpadł w kompletny impas ze swoją sekcją zgrzytająco-trzeszczącą. Inny projektant, o nazwisku Dath Hergo, wynalazł w tym czasie nowy sposób regulacji automatów. Oparty był on na zasadzie przeciwżyroskopowej i pozwalał robotowi na wchodzenie do pokoju z dziesięciostopniowym przechyłem. (Przechył dziesięciostopniowy, jak twierdzili ludzie z Wydziału Badawczego, był najbardziej irytującym kątem, pod jakim mógł się ustawić.) Co więcej, wykorzystując zasadę sterowania stochastycznego, można było spowodować, by robot nierytmicznie słaniał się na nogach, w sposób typowo pijacki i niezmiernie dokuczliwy dla jego właścicieli, niczego wprawdzie nie upuszczając, ale stale balansując na krawędzi katastrofy.

Udoskonalenie to okrzyknięto oczywiście niezwykłym osiągnięciem inżynierii pogarszającej. Goodman zaś stwierdził, że będzie w stanie umieścić swą sekcję trzeszcząco-zgrzytającą w systemie kontroli słaniania się na nogach. Marvin został wymieniony w czasopismach poświęconych inżynierii pogarszającej zaraz pod Dathem Hergo.

Gdy nowa seria robotów domowego użytku Abbaga pojawiła się na rynku, z miejsca zrobiła furorę.

W tym samym czasie Goodman postanowił wziąć urlop z pracy i objąć urząd Najwyższego Prezydenta Tranai. Czuł, że jest to winien ludziom. Jeśli jego ziemska pomysłowość i zaradność była w stanie doprowadzić do udoskonaleń w pogarszaniu, to tym bardziej będzie mogła udoskonalać w dziedzinie ulepszania. Tranai już było niemal utopią. Gdy on, Goodman, ujmie ster tej planety w swe ręce, Tranaiańczycy pokonają pod jego kierunkiem resztę drogi do ideału.