121137.fb2 Bilet na Tranai - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 12

Bilet na Tranai - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 12

— To dlatego właśnie chciał, żebym przejął jego obowiązki przed upływem kadencji! Dlaczego nikt mi o tym wcześniej nie powiedział?

— Bo o to nie pytałeś — odpowiedział Melith, na którego wargach błądził teraz uśmieszek. — Nie bądź taki przerażony. Skrytobójstwo jest zawsze możliwe, na każdej planecie, niezależnie od panującego na niej systemu sprawowania rządów. My po prostu próbujemy uczynić je konstruktywnym działaniem. W naszym systemie ludzie nigdy nie tracą kontaktu z rządem, rząd zaś nigdy nie próbuje uzyskać władzy dyktatorskiej. A ponieważ każdy wie, że zawsze może się udać do Lokalu Obywatelskiego, zdziwiłbyś się, jak rzadko to prawo jest wykorzystywane. Oczywiście, zawsze trafiają się w gorącej wodzie kąpani…

Goodman wstał i ruszył w stronę drzwi, starając się nie patrzeć na ciało Borga.

— Czy wciąż chcesz stanowisko Najwyższego Prezydenta? — spytał go Melith.

— Nie!

— Tak to właśnie jest z wami, Ziemianami — zauważył smętnie Melith. — Jesteście w stanie przyjmować odpowiedzialność pod warunkiem, że nie oznacza ona ponoszenia jakiegoś ryzyka. To niewłaściwe podejście, jeśli chce się stworzyć sprawny rząd.

— Może masz rację — odparł Goodman. — Cieszę się tylko, że udało mi się w porę wszystkiego dowiedzieć.

W pośpiechu udał się do domu.

Wchodząc tam, miał w głowie kompletny zamęt. Czy Tranai było utopią, czy też szpitalem dla wariatów o rozmiarach planety? Czy w gruncie rzeczy sprawiało to jakąś wielką różnicę? Po raz pierwszy Goodman zaczął się zastanawiać, czy utopię warto wprowadzać w życie. Czy nie lepiej jest dążyć do doskonałości niż ją osiągnąć? Mieć jakieś ideały, niż żyć w świecie, w którym zostały zrealizowane? A jeśli sprawiedliwość była złudzeniem, to czy nie jest ono lepsze ni? rzeczywistość?

A może nie jest lepsze? Wlokąc się noga za nogą do domu, Goodman był tylko smutnym, zakłopotanym młodym człowiekiem. Gdy otworzył drzwi, ujrzał swoją żonę w ramionach innego mężczyzny.

Scena, którą zobaczył, wydala mu się przerażająco wyraźna, jak na zwolnionym filmie. Odniósł wrażenie, że upłynęła wieczność, zanim Janna wstała, doprowadziła do porządku szczegóły swej garderoby i zaczęła wpatrywać się w niego z otwartymi ze zdziwienia ustami. Mężczyzna — wysoki, przystojny facet, którego Goodman nigdy przedtem nie widział — wydawał się zbyt zaskoczony, by cokolwiek powiedzieć. Zaczął wykonywać niewielkie, bezcelowe gesty: czyścił z niewidzialnych pyłków klapy swojej kurtki, obciągał mankiety. Potem uśmiechnął się niezobowiązująco.

— No i co? — spytał Goodman. Powiedział to dość cicho, biorąc pod uwagę okoliczności, jednak uzyskał jakiś efekt.

Janna uderzyła w płacz.

— Strasznie mi przykro — wymamrotał mężczyzna. — Spodziewaliśmy się, że wróci pan do domu dopiero za kilka godzin. To musi być dla pana szok. Naprawdę okropnie mi przykro.

Jedyną rzeczą, której Marvin nie oczekiwał ani też sobie nie życzył, była w tej chwili sympatia ze strony kochanka żony. Zignorował więc faceta, patrząc na szlochającą wciąż Jannę.

— No a czego się spodziewałeś?! — nieoczekiwanie wrzasnęła dziewczyna. — Byłam zmuszona! Ty mnie przecież nie kochałeś!

— Nie kochałem cię?! Dlaczego?! Jak możesz tak mówić?!

— Dlatego, że mnie ignorowałeś!

— Bardzo cię kochałem, Janno — powiedział miękko Goodman.

— Nieprawda! — zawodziła, odrzuciwszy głowę w tył. — Spójrz sam na to, jak mnie traktowałeś. Musiałam przez cały dzień być na nogach, wykonując różnego rodzaju prace domowe, gotując lub siedząc bezczynnie. Marvin, ja po prostu czułam, że starzeję się z każdą chwilą. Dzień po dniu, w tej samej męczącej, ogłupiającej rutynie. W większości przypadków przychodząc do domu byłeś zbyt zmęczony, by nawet mnie zauważyć. A jedyny temat, o którym potrafiłeś rozmawiać, to te twoje głupie roboty! Czułam, że się marnuję, Marvin, marnowałam się z każdą chwilą!

Nagle do Goodmana dotarło, do jakiego stopnia jego żona wyprowadzona jest z równowagi. Bardzo łagodnie powiedział:

— Ależ Janno, przecież takie właśnie jest życie. Mąż i żona zawierają partnerski układ, polegający na wzajemnym wspieraniu się. Starzeją się razem, ramię przy ramieniu. Życie nie może składać się z samych blasków…

— Ależ oczywiście, że może! Spróbuj to zrozumieć, Marvin. Na Tranai życie może być takie… dla kobiety!

— To niemożliwe — stwierdził Goodman.

— Na Tranai kobieta liczy na to, że mąż zapewni jej życie składające się z samych przyjemności i radosnych chwil. To jej prawo, podobnie jak mężczyźni mają swoje prawa. Spodziewa się, że gdy wyłoni się ze stanu deprywacji, spotka ją przygotowane specjalnie dla niej małe przyjęcie, spacer w księżycowym blasku, wycieczka na basen lub do kina. — Janna ponownie zaczęła płakać. — Ale ty chciałeś być taki sprytny. Ty musiałeś to zmienić. Powinnam wiedzieć, że nie wolno zaufać Ziemianinowi.

Mężczyzna, który wciąż był w pokoju, westchnął i zapalił papierosa.

— Wiem, że nie mogłeś nic poradzić na to, że jesteś tu obcy, Marvin — oznajmiła Janna. — Ja naprawdę próbowałam cię zrozumieć. Ale miłość to nie wszystko. Kobieta musi także myśleć w sposób praktyczny. Gdyby dalej miało tak być, skończyłoby się na tym, że zostałabym starą kobietą, podczas gdy wszystkie moje przyjaciółki byłyby wciąż młode.

— Wciąż młode? — powtórzył bezmyślnie Goodman.

— Oczywiście — włączył się mężczyzna. — Kobieta przecież nie starzeje się w polu deprywacyjnym.

— Ależ to okropne — sprzeciwił się Goodman. — W rezultacie moja żona byłaby wciąż młoda, podczas gdy ja byłbym już starcem.

— Wtedy dopiero doceniłbyś to, że masz przy sobie młodą kobietę — skomentowała Janna.

— Ale co z tobą? — spytał Marvin. — Czy ty doceniłabyś starego człowieka?

— On wciąż nie rozumie — stwierdził mężczyzna.

— Marvin, spróbuj to pojąć! Czy to jeszcze nie jest dla ciebie oczywiste?! Przez całe życie miałbyś przy sobie piękną i młodą kobietę, której jedynym pragnieniem jest zadowolenie cię, zaspokojenie twoich potrzeb. A kiedy umarłbyś — nie bądź taki zszokowany, kochanie, przecież wszyscy umierają — więc gdy umarłbyś, ja byłabym wciąż młoda i na mocy prawa odziedziczyłabym wszystkie twoje pieniądze.

— Zaczynam rozumieć — odezwał się Goodman. — Przypuszczam więc, że następną uświęconą zwyczajem fazą życia Tranaianki jest bycie zamożną, młodą wdową, którą stać na zaspokojenie swoich własnych zachcianek.

— Oczywiście. W ten sposób wszyscy są zadowoleni: mężczyzna ma młodą żonę, którą ogląda tylko wtedy, gdy ma na to ochotę. Ma całkowitą swobodę, a równocześnie miły dom z rodzinną atmosferą. Kobieta unika całej nudy zwykłego, codziennego życia, a potem, gdy wciąż jeszcze może korzystać z jego uroków, jest wystarczająco dobrze zaopatrzona materialnie, by sobie na to pozwolić.

— Powinnaś powiedzieć mi o tym — poskarżył się Goodman.

— Sądziłam, że to wiesz — odrzekła Janna — ponieważ twierdziłeś, iż znasz lepszy sposób na życie. Teraz jednak dostrzegam, że nie zrozumiałbyś tego, ponieważ jesteś strasznie naiwny — chociaż, muszę przyznać, jest to cecha, która przydaje ci nieco uroku — mówiąc to, dziewczyna uśmiechnęła się uśmiechem pełnym zadumy. — Poza tym, gdybym ci powiedziała, nigdy w swoim życiu nie spotkałabym Rondo.

Mężczyzna dyskretnie się ukłonił.

— Zajmowałem się właśnie akwizycją próbnych egzemplarzy konfekcji Greaha. Może pan sobie wyobrazić moje zdziwienie, gdy spotkałem tę piękną, młodą kobietę poza zastojem. Rozumie pan, to było tak, jakby ziściła się jakaś bajka. Nikt nigdy się nie spodziewa, by pradawne legendy nagle stały się rzeczywistością, musi więc pan przyznać, że ich spełnienie posiada określony urok.

— Czy ty go kochasz? — spytał ponuro Goodman Jannę.

— Tak — odrzekła jego żona. — Rondo będzie się o mnie troszczyć. Zamierza utrzymać mnie w zastoju wystarczająco długo, żebym mogła nadrobić czas, który straciłam. To poświęcenie z jego strony, ale on jest wspaniałomyślny.

— Jeśli tak właśnie się rzeczy mają — powiedział Goodman posępnie — to ja na pewno nie będę stał na drodze waszego szczęścia. Jestem mimo wszystko człowiekiem cywilizowanym. W każdej chwili możesz dostać ode mnie rozwód.

Skrzyżował ręce na piersiach; wypełniło go poczucie godności. Równocześnie miał jednak niejasną świadomość, że jego decyzja wypływa nie tyle może z godności, ile z nagłej, przemożnej niechęci do wszystkich rzeczy, które mają na sobie piętno Tranai.

— Na Tranai nie ma rozwodów — oznajmił Rondo.

— Nie? — spytał Goodman, czując jak chłodny dreszcz przebiega mu po krzyżu.

W dłoni Rondo pojawił się blaster.

— Rozumie pan — powiedział — trochę burzyłoby porządek społeczny, gdyby ludzie mogli tak sobie zamieniać się żonami co parę dni. Istnieje tylko jeden sposób, by zmienić czyjś stan cywilny.

— Ależ to oburzające! — wybuchnął Goodman, cofając się powoli. — To przeczy wszelkim zasadom współżycia!

— Nie wtedy, kiedy pragnie tego czyjaś żona. Fakt ten zaś, nawiasem mówiąc, jest kolejnym oczywistym powodem, by trzymać swoją współmałżonkę w zastoju. Czy mam twoje pozwolenie, moja droga? — zwrócił się do Janny.