121137.fb2 Bilet na Tranai - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 3

Bilet na Tranai - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 3

Goodman wziął głęboki oddech i zapytał:

— Czy mogę tu zostać?

— Czemu nie? — stwierdził Melith, wyciągając jakiś formularz. — Nie mamy żadnych restrykcji, jeżeli chodzi o imigrację. Powiedz mi, jaki jest twój zawód?

— Na Ziemi byłem projektantem robotów.

— Mamy dużo różnych możliwości w tej dziedzinie — stwierdził Melith, zaczynając wypełniać formularz. Z jego pióra ściekła na papier kropla atramentu. Minister cisnął porywczo pióro o ścianę, gdzie rozbiło się w drzazgi, dodając nowy niebieski kleks na tapecie.

— Wypełnimy formularz innym razem — skonstatował. — Teraz nie jestem w nastroju.

Rozparł się w fotelu.

— Pozwól, że udzielę ci drobnej rady. My, na Tranai, czujemy, iż jesteśmy całkiem blisko utopii, używając twojego określenia. Jednak nasze społeczeństwo nie jest w wysokim stopniu zorganizowane. Nie posiadamy żadnych skomplikowanych uregulowań prawnych. Nasze życie opiera się na poszanowaniu dla pewnej ilości niepisanych praw, lub też zwyczajów, jeśli wolisz tak to nazywać. Sam dojdziesz do tego, na czym one polegają. Udzielam ci więc rady — choć nie jest to żadne polecenie — żebyś ich przestrzegał.

— Oczywiście, że będę tak robił! — wykrzyknął Goodman. — Mogę pana zapewnić, sir, że nie leży w moich zamiarach narażanie na szwank jakiegokolwiek elementu stworzonego przez was raju.

— Och, nie chodziło mi o nas — powiedział Melith z pełnym rozbawienia uśmiechem. — Brałem raczej pod uwagę twoje bezpieczeństwo. Prawdopodobnie moja żona będzie miała dla ciebie jeszcze inne porady.

Nacisnął duży czerwony guzik na swoim biurku. W pomieszczeniu pojawiła się natychmiast niebieskawa mgiełka. Po jakimś czasie stężała i Goodman ujrzał stojącą przed nim ładną młodą kobietę.

— Dzień dobry, kochanie — powiedziała do Melitha.

— Jest wieczór — poinformował ją minister. — Moja droga, ten młody człowiek przybył tu aż z Ziemi, by zamieszkać na Tranai. Udzieliłem mu zwyczajowej porady. Jak sądzisz, czy jest jeszcze coś, co moglibyśmy dla niego zrobić?

Pani Melith zastanowiła się przez moment, a potem zapytała Goodmana:

— Czy jest pan żonaty?

— Nie, proszę pani — odparł młodzieniec.

— W takim wypadku powinien spotkać się z jakąś miłą dziewczyną — powiedziała pani Melith do męża. — Bycie kawalerem nie jest na Tranai zalecane, jakkolwiek z pewnością nie jest zabronione. Pozwól, że się zastanowię… Co się dzieje z tą ładną dziewczyną państwa Driganti?

— Jest zaręczona — odpowiedział Melith.

— Naprawdę? Czy aż tak długo byłam w zastoju? Mój drogi, to nie jest z twojej strony zbyt rozsądne.

— Byłem za bardzo zajęty — odrzekł minister przepraszającym tonem.

— A co z Mihną Vensis?

— Nie w jego typie.

— A Janna Vley?

— Znakomicie! — wykrzyknął Melith, mrugnąwszy do Goodmana. — Niezwykle pociągająca młoda dama.

Wyciągnął z biurka nowe pióro, nagryzmolił za jego pomocą adres i podał kartkę Goodmanowi.

— Żona zadzwoni do niej i uprzedzi ją, by jutro oczekiwała na twoją wizytę — powiedział.

— Proszę wpaść do nas któregoś wieczora na kolację — dodała pani Melith.

— Z wielką przyjemnością — odparł kompletnie oszołomiony Goodman.

— Miło było pana poznać — stwierdziła pani Melith. Jej mąż nacisnął czerwony guzik. Znów pojawiła się niebieskawa mgiełka i pani Melith zniknęła.

— Muszę już zamykać interes — stwierdził Melith, spojrzawszy na zegarek. — Nie mogę pracować poza godzinami — ludzie mogliby zacząć niepotrzebnie o tym gadać. Wpadnij któregoś dnia, to wypełnimy te formularze. Konieczne powinieneś skontaktować się również z Najwyższym Prezydentem Borgiem, który urzęduje w Pałacu Narodowym… A może to on się z tobą skontaktuje. Nie pozwól, by ten stary lis zdołał ci coś wcisnąć. I nie zapomnij o Jannie.

Melith w szelmowskim stylu puścił oko do Goodmana, po czym odprowadził go do drzwi.

Po chwili młodzieniec znalazł się sam na tranaiańskim bruku. — Dotarłem do utopii — powiedział sam do siebie — do rzetelnej, niekłamanej, niepodważalnej utopii.

Były jednak w tym wszystkim pewne bardzo zagadkowe szczegóły.

Goodman zjadł kolację w niewielkiej restauracji i zamówił pokój w pobliskim hotelu. Rozradowany goniec hotelowy odprowadził go do pokoju, gdzie Goodman natychmiast wyciągnął się na łóżku. Ze znużeniem przetarł oczy, próbując uporządkować jakoś swoje ostatnie wrażenia.

Tak wiele się zdarzyło, i to w ciągu jednego tylko dnia! Tyle spraw związanych z Tranai nie dawało mu spokoju. Na przykład stosunek liczby kobiet do liczby mężczyzn. Przecież zamierzał zapytać o to Melitha…

Jednak Melith nie wydawał się właściwym człowiekiem do zadawania pytań, ponieważ z nim samym, związanych było wiele niejasności. Choćby to rzucenie piórem o ścianę. Czy tak może postępować dojrzały i odpowiedzialny urzędnik państwowy? A jego żona…

Goodman wiedział, że pani Melith wyłoniła się z pola zastoju deprywacyjnego; rozpoznał je po charakterystycznej, niebieskawej mgiełce. Pola deprywacyjnego używano również na Ziemi. Czasem istniały uzasadnione medyczne przyczyny, by zawiesić wszelką biologiczną aktywność organizmu, jego wzrost, a także procesy rozpadu. Powiedzmy, że pacjent w nie cierpiący zwłoki sposób potrzebuje określonego serum, osiągalnego jedynie na Marsie. Wtedy należy po prostu przenieść daną osobę w stan zastoju do chwili, gdy serum dotrze na miejsce.

Jednak na Ziemi tylko licencjonowani lekarze upoważnieni byli do posługiwania się polem. Za jego nadużycie groziły określone przez kodeks kary.

Goodman nigdy nie słyszał o tym, by ktoś trzymał swoją żonę w polu deprywacyjnym.

Jeśli jednak rzeczywiście wszystkie żony na Tranai były w ten sposób przetrzymywane, wyjaśniałoby to nieobecność wśród kobiet grupy wiekowej od dziewiętnastu do trzydziestu pięciu lat, i mogłoby także odpowiadać za stosunek dziesięć do jednego, jeśli chodzi o liczebność obu płci.

Jaka była właściwa przyczyna stosowania na Tranai tych „technologicznych czarczafów”?

Goodmana nurtowało także coś innego; był to fakt może mało znaczący, jednak również dość niepokojący.

Karabin na ścianie gabinetu Melitha.

Czy z jego pomocą polował na jakąś zwierzynę? W takim wypadku musiałaby to być całkiem spora zwierzyna… A może chodziło o ćwiczenia w strzelaniu do celu? Ale przecież nie robi się tego z celownikiem optycznym. I po co ten tłumik? Dlaczego minister przechowywał broń w biurze?

Goodman zdecydował jednak, że muszą to być w sumie drobne sprawy, jakieś lokalne nawyki, które wyjaśnią się, gdy pomieszka dłużej na Tranai. Nie mógł przecież spodziewać się, że natychmiast i całkowicie zrozumie, jakie są mechanizmy funkcjonowania społeczeństwa na tej wymarzonej, choć obcej planecie.

Pogrążył się właśnie w drzemce, gdy usłyszał, że ktoś puka do drzwi.

— Proszę! — zawołał.

Niewysoki człowiek o poszarzałej twarzy i skradających się ruchach wpadł do jego pokoju i natychmiast zatrzasnął drzwi.

— Czy to pan jest tym facetem z Terry? — rzucił szybko pytanie.

— Tak, to ja.