121137.fb2 Bilet na Tranai - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 4

Bilet na Tranai - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 4

— Przewidziałem, że pan tu przyjedzie — oznajmił człowieczek z pełnym zadowolenia uśmiechem. — Za pierwszym razem udało mi się trafić w dziesiątkę. Zamierza pan zostać na Tranai?

— Przeniosłem się tu na dobre.

— Znakomicie — skonstatował mężczyzna. — A co powiedziałby pan na propozycję zostania Najwyższym Prezydentem?

— Że co?

— Dobra zapłata, ruchomy czas pracy, tylko jednoroczna kadencja. Wygląda pan na człowieka, który ma w sobie ducha pracy dla ogółu — powiedział pogodnie przybysz. — No więc jak?

Goodman nie miał zielonego pojęcia, co odpowiedzieć.

— Czy dobrze pana zrozumiałem? — spytał z niedowierzaniem. — Czy proponujecie najwyższy urząd w państwie tak przypadkowym osobom, jak ja?

— Jak to przypadkowym! — z oburzeniem wyrzucił z siebie mężczyzna. — Czy sądzi pan, że oferujemy stanowisko Najwyższego Prezydenta komukolwiek, kto się nawinie? To wielki zaszczyt dla tego, kogo o to prosimy!

— Nie miałem na myśli…

— A pan, jako Ziemianin, jest do tego szczególnie predestynowany.

— Dlaczego?

— Cóż, powszechnie wiadomo, że Ziemianie czerpią osobliwą przyjemność z rządzenia. My zaś, Tranaianie, tego nie odczuwamy — to wszystko. Dla nas to zbyt duży kłopot.

A więc jest to aż tak proste, pomyślał Goodman. Zaczęła pulsować w nim intensywnie żyłka reformatora. Pomimo że Tranai było miejscem prawie idealnym, na pewno znalazłoby się tu jeszcze sporo rzeczy, które można by udoskonalić. Nagle nawiedziła go wizja: ujrzał siebie jako władcę utopii, na którego barkach spoczywa odpowiedzialny trud uczynienia doskonałości jeszcze doskonalszą. Jednak ostrożność powstrzymała go przed udzieleniem natychmiastowej zgody. Być może ten facet był po prostu stuknięty.

— Bardzo dziękuję za zaszczyt złożenia mi tej propozycji — powiedział Marvin. — Przemyślę ją sobie. Być może powinienem porozmawiać w tej sprawie z urzędującym prezydentem i dowiedzieć się nieco o ciążących na nim obowiązkach.

— A jak pan sądzi, po co tutaj przyszedłem? — spytał z oburzeniem człowieczek. — Nazywam się Borg i jestem Najwyższym Prezydentem!

Dopiero teraz Goodman dostrzegł urzędowy medalion, zwisający z szyi przybysza.

— Jak pan się zdecyduje, proszę dać mi znać. Będę w Pałacu Narodowym — oznajmił człowieczek na zakończenie, po czym uścisnął dłoń Goodmana i wyszedł.

Ten ostatni odczekał pięć minut, a potem zadzwonił po gońca hotelowego.

— Kim był ten człowiek? — spytał, gdy tylko chłopak wszedł.

— To był Najwyższy Prezydent Borg — odparł goniec. — Czy wziął pan tę fuchę?

Goodman w zamyśleniu potrząsnął przecząco głową. Nagle uświadomił sobie bowiem, że będzie musiał dowiedzieć się o Tranai jeszcze bardzo wiele.

Następnego ranka Goodman zrobił sobie alfabetyczną listę różnych przedsiębiorstw produkujących roboty w Port Tranai i wyruszył na poszukiwanie pracy. Ku swemu zdziwieniu, znalazł ją bez najmniejszych kłopotów w pierwszym miejscu, do którego się zgłosił. Potężne Zakłady Produkcji Robotów Domowego Użytku Abbaga przyjęły go na listę swych pracowników od razu po tym, jak urzędnik kadrowy jedynie pobieżnie rzucił okiem na rekomendacje Goodmana.

Jego nowy pracodawca, pan Abbag, był niewysokim człowiekiem o wyglądzie zapaleńca, z potężną czupryną siwych włosów nad czołem. Emanował niezwykłą wprost energią działania.

— Cieszę się, że mamy Ziemianina na pokładzie — stwierdził na wstępie. — Wiem, że jesteście pomysłowymi ludźmi, a my potrzebujemy tu przede wszystkim właśnie inwencji i polotu. Będę z panem szczery, Goodman: mam nadzieję, że pański obcy, ziemski punkt widzenia przyniesie naszej firmie określone korzyści, ponieważ jesteśmy w tej chwili w impasie.

— Czy to jakiś problem związany z produkcją? — spytał Marvin.

— Pokażę panu — odparł Abbag, po czym oprowadził Goodmana po Wydziale Matrycowym, Wydziale Wysokich Temperatur, Wydziale Analizy Promieniami X, Wydziale Końcowej Konstrukcji, aż po Wydział Testowania. Jego hala zaprojektowana była jako kombinacja kuchni i living-roomu. Przy jednej ze ścian stało rzędem około tuzina gotowych robotów.

— Proszę wypróbować jednego z nich — polecił Abbag.

Goodman podszedł do najbliższego robota i rzucił okiem na jego urządzenia kontrolne. Były one dość proste, w gruncie rzeczy zrozumiałe dla każdego. Marvin zaaplikował maszynie standardowy repertuar testów: podnoszenie przedmiotów, mycie garnków i rondli, nakrywanie do stołu. Reakcje robota były prawidłowe, jednak szokująco ślamazarne. Na Ziemi podobna nieruchawość została wyeliminowana z elektronicznych układów robotów już ze sto lat temu. Najwyraźniej tu, na Tranai, produkowano je jak za króla Ćwieczka.

— Wydaje się dość powolny — skomentował ostrożnie Goodman.

— Ma pan rację — odrzekł Abbag. — Jest cholernie powolny. Mówiąc między nami, sądzę, iż pańska opinia jest mniej więcej słuszna. Jednak Wydział Badania Rynku twierdzi, że nasi klienci domagają się, żeby roboty były jeszcze powolniejsze.

— Słucham?

— Zabawne, prawda? — spytał markotnie Abbag. — Zaczniemy tracić wpływy ze sprzedaży, jeśli nie spowolnimy ich jeszcze bardziej. Niech pan zajrzy do jego wnętrza.

Goodman otworzył tylną płytę robota i aż zamrugał oczami, ujrzawszy znajdujący się wewnątrz labirynt. Maszyna zbudowana była tak jak współczesny ziemski egzemplarz, wyposażony w standardowe, niedrogie obwody superszybkiego działania. Jednak zostały do nich dodane specjalne, dodatkowe obwody dla opóźnienia sygnałów, elementy odrzucające impulsy, układy obniżające napięcie i szybkość działania.

— No i proszę mi powiedzieć — perorował Abbag ze złością — w jaki sposób możemy spowolnić choćby jeszcze trochę, nie czyniąc go o jedną trzecią większym i dwa razy droższym, niż jest obecnie? Doprawdy nie wiem, jakiego pogorszenia tego modelu zażądać mogą jeszcze klienci!

Goodman usiłował przystosować swój sposób myślenia do idei pogarszania robotów.

Na Ziemi zakłady przemysłowe próbowały zawsze zbudować roboty, których reakcje byłyby szybsze, bardziej sprawne i dokładniejsze. Marvin nigdy nie odczuwał potrzeby rozważania sensowności tych działań. W gruncie rzeczy wciąż nie uważał, by było to potrzebne.

— I jakby tego nie było dosyć — uskarżał się Abbag — ten cholerny nowy rodzaj tworzywa sztucznego uległ jakiejś katalizie albo diabli wiedzą, czemu jeszcze. Proszę popatrzeć!

Wziął nogą spory zamach i kopnął robota w korpus. Sztuczne tworzywo, z którego zrobiona była maszyna, zgięło się niczym arkusz cynowej blachy. Abbag kopnął drugi raz. Plastik wygiął się jeszcze bardziej, a robot zaczął wzruszająco trzeszczeć i błyskać światełkami kontrolnymi. Trzecie kopnięcie roztrzaskało obudowę. „Wnętrzności” robota eksplodowały widowiskowo, rozsypując się po podłodze.

— Jest dość kruchy — skomentował Goodman.

— Niewystarczająco — odparł Abbag. — Powinien rozpadać się już za pierwszym kopnięciem. Nasi klienci nie odczują żadnej satysfakcji, jeśli będą musieli przez cały dzień obijać sobie palce u nóg o jego bebechy. Proszę mi jednak powiedzieć, w jaki sposób mam wyprodukować sztuczne tworzywo, które miałoby zwykłą odporność na zużycie i zwykłą rozciągliwość — nie chcemy przecież, żeby nasze roboty psuły się z przypadkowych przyczyn — a równocześnie rozpadały się na części pierwsze, gdy tylko klient sobie tego zażyczy?

— Chwileczkę — zbuntował się Goodman. — Chciałbym jasno zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi. Czy wy celowo spowalniacie roboty, by mogły zirytować swych użytkowników tak, żeby je zniszczyli?

— Oczywiście! — odparł Abbag, unosząc brwi ze zdziwieniem.

— Po co to robicie?

— Pan naprawdę musiał niedawno tu przylecieć — stwierdził pracodawca. — Każde dziecko zna odpowiedź na to pytanie.

— Byłbym jednak bardzo wdzięczny, gdyby mi pan wyjaśnił.

Abbag westchnął.

— Cóż, zacznijmy od tego: niewątpliwie zdaje pan sobie sprawę, że każde urządzenie mechaniczne jest źródłem uczucia irytacji. Ludzki rodzaj żywi głęboką i trwałą nieufność wobec maszyn. Psychologowie określają to mianem instynktownej reakcji istot żywych na pseudożycie. Czy zgodzi się pan ze mną w tej kwestii?

Marvin przypomniał sobie wszystkie przeczytane przez siebie, niepokojące książki o zbuntowanych maszynach, mózgach elektronicznych zdobywających władzę nad światem, atakujących androidach i tym podobnych historiach. Pomyślał także o zabawnych notatkach prasowych, traktujących na przykład o człowieku, który strzelił do swojego telewizora, o kimś, kto roztrzaskał o ścianę maszynkę do robienia tostów, o kimś innym, kto „rozprawił się” ze swoim samochodem.

Przypomniał sobie również wszystkie dowcipy na temat robotów, podszyte głęboką wrogością.

— Przypuszczam, że mogę się z tym zgodzić — powiedział głośno.