Goodman skinął głową. Znużony powrócił do swojego hotelowego pokoju i zasnął natychmiast, gdy tylko przyłożył głowę do poduszki.
Następnego dnia stawił się w Zakładach Produkcji Robotów Domowego Użytku Abbaga i po męsku wziął się za bary z problemem pogarszania automatów. Nawet w wypadku pracy tak zdehumanizowanej jak ta, jego terrańska pomysłowość zaczęła się wkrótce ujawniać.
Goodman zaczął mianowicie pracować nad nowym rodzajem plastiku, który można byłoby zastosować w obudowach robotów. Był to rodzaj silikonu, odpowiednik „szalonego kitu”, który pojawił się na Ziemi już jakiś czas temu. Posiadał on wymaganą twardość, elastyczność oraz trwałość; mógł również wytrzymać spore napięcia mechaniczne i termiczne.
Jednak zrobiona z niego budowa uległaby natychmiastowemu i widowiskowemu roztrzaskaniu pod wpływem kopnięcia o minimalnej sile około czternastu kilogramów na centymetr kwadratowy.
Pracodawca pochwalił go za wprowadzoną innowację, dał nagrodę pieniężną (której Goodman niezmiernie potrzebował) i polecił mu nadal pracować nad tym pomysłem w celu obniżenia, o ile to możliwe, odporności obudowy do dziesięciu i pół kilograma na centymetr. Wedle ustaleń działu badawczego taką właśnie siłę osiągało przeciętne kopnięcie frustracyjne.
Marvin był tak zajęty, że praktycznie brakowało mu czasu na dalsze badania tranaiańskich obyczajów i panujących tu niepisanych praw. Zdołał jedynie odwiedzić Lokal Obywatelski. Ta unikatowa, specyficzna dla Tranai instytucja znajdowała się w niewielkim budynku przy cichej uliczce z dala od miejskiego zgiełku.
Zaraz po wejściu tam natknął się na wielką tablicę, na której wymienione były imiona i nazwiska ludzi piastujących obecnie urzędy wraz z przysługującymi im oficjalnymi tytułami. Przy każdym nazwisku znajdował się przycisk. Dozorca powiedział Goodmanowi, że każdy obywatel ma prawo poprzez naciśnięcie guzika wyrazić swoje niezadowolenie z działań danego urzędnika państwowego. Naciśnięcie guzika było automatycznie rejestrowane w Sali Historycznej i stanowiło nieusuwalną negatywną ocenę tego funkcjonariusza.
Oczywiście nieletnim nie było wolno naciskać guzików.
Gdy Goodman się nad tym zastanowił, odniósł wrażenie, że ten system nie jest chyba efektywny; stwierdził jednak, iż być może urzędnicy tranaiańscy mają inną motywację do pracy niż ci, którzy piastują urzędy na Ziemi.
Niemal co wieczór spotykał się z Janną; badali razem różnorodne aspekty życia kulturalnego na Tranai: cocktail — bary i kina, sale koncertowe, galerie sztuki, muzeum osiągnięć naukowych, jarmarki i festiwale. Goodman miał teraz przy sobie blaster i po kilku nieudanych próbach obrabował pewnego handlowca na sumę prawie pięciuset deglonów.
Janna, jak przystało na rozsądną tranaiańską dziewczynę, była pełna zachwytu z powodu tego osiągnięcia, które świętowali potem w barze „Kitty Kat”. Rodzice dziewczyny stwierdzili zgodnie, że Marvin wydaje się rokować spore nadzieje na zapewnienie bytu rodzinie.
Następnej nocy te same pięćset deglonów — plus nieco pieniędzy pochodzących z nagrody Goodmana — zostało mu odebranych przez rabusia o wzroście i budowie do złudzenia przypominającej barmana z „Kitty Kat”, który posługiwał się archaicznym blasterem dróg 3.
Goodman uspokajał się myślą, że jego pieniądze cyrkulują swobodnie, tak jak planowali twórcy tranaiańskiej utopii.
Wkrótce Marvin odniósł nowy triumf. Pewnego dnia, pracując w Zakładach Produkcji Robotów Domowych, odkrył zupełnie nowy sposób wytwarzania plastiku na obudowy automatów. Był to specjalny rodzaj sztucznego tworzywa, niewrażliwego na uderzenia lub upadki o dużej nawet sile.
W związku z tym właściciel robota powinien mieć na nogach specjalne buty, których obcasy byłyby nasączone katalizatorem. Gdy właściciel kopał robota, katalizator wchodził w kontakt z plastikiem obudowy, co dawało efekt natychmiastowy i w pełni zadowalający.
Z początku pan Abbag wydawał się trochę niepewny; trik z butami wyglądał na zręczne oszustwo. Jednak nowy pomysł chwycił nadzwyczaj dobrze i Zakłady Produkcji Robotów Domowych zaangażowały się dodatkowo w branży obuwniczej, dodając do każdego sprzedawanego egzemplarza robota przynajmniej jedną parę butów.
Ten „poziomy” rozwój interesu bardzo zadowolił akcjonariuszy firmy „Roboty Abbaga” i okazał się w gruncie rzeczy ważniejszy, niż samo oryginalne odkrycie rozpadającego się pod wpływem katalizy plastiku. Goodman otrzymał znaczną podwyżkę wynagrodzenia i hojną premię od Abbaga.
Na fali tego triumfu złożył Jannie oświadczyny, które zostały natychmiast przyjęte. Rodzice dziewczyny całym sercem sprzyjali temu związkowi; Goodmanowi pozostało jedynie uzyskać oficjalne zezwolenie, ponieważ formalnie rzecz biorąc był wciąż jeszcze cudzoziemcem.
Mantin wziął więc w pracy dzień wolny i udał się do Budynku Idriga, by zobaczyć się z Melithem. Był piękny, wiosenny dzień, jeden z tych, które niezmiennie panują na Tranai przez całe dziesięć miesięcy w roku, i Goodman szedł w stronę rządowej budowli lekkim, sprężystym krokiem. Był zakochany, odnosił sukcesy w interesach i wkrótce miał stać się obywatelem najprawdziwszej utopii.
Oczywiście nawet ta utopia mogłaby zostać zmieniona pod pewnymi względami, ponieważ Tranai nie było całkowicie i w pełni doskonałe. Być może Marvin powinien zaakceptować propozycję zostania Najwyższym Prezydentem, by wprowadzić potrzebne reformy. Nie miało jednak sensu się z tym spieszyć…
— Halo, proszę pana — usłyszał nagle jakiś głos — czy ma pan może choć jednego zbędnego deglona?
Goodman spojrzał w dół i zobaczył nie domytego starego człowieka w łachmanach, który siedział w kucki na chodniku, z cynowym kubkiem w dłoniach.
— Co? — spytał Marvin.
— Czy masz może zbędnego deglona, bracie? — spytał mężczyzna przymilnym tonem. — Nie mógłbyś dopomóc biedakowi, który chciałby wypić kubek oglo? Bo ja, proszę pana, nie jadłem nic już od dwóch dni.
— Ależ to hańba! Człowieku, dlaczego nie weźmiesz blastera i kogoś nie obrabujesz?
— Jestem za stary — powiedział mężczyzna płaczliwie. — Ofiary po prostu wyśmiewają mnie.
— Czy aby na pewno nie jest pan zwyczajnie leniwy? — spytał surowo Goodman.
— Nie, nie jestem, proszę pana! — oznajmił żebrak. — Proszę tylko spojrzeć, jak drżą mi ręce!
Wyciągnął przed siebie obie brudne łapy; faktycznie, trzęsły się nielicho.
Goodman wyjął portmonetkę i dał staremu deglona.
— Sądziłem, że na Tranai nie ma nędzy — stwierdził. — Wydawało mi się, że rząd opiekuje się starszymi ludźmi.
— Tak, rząd to robi — powiedział starzec. — Proszę spojrzeć.
Podsunął swój cynowy kubek przed oczy Goodmana. Z boku wygrawerowany był na nim napis: licencjonowany ŻEBRAK RZĄDOWY, NUMER DR-43241-3.
— Czy to znaczy, że rząd zmusza pana do żebrania?
— Nie, rząd zezwala mi to robić — stwierdził z godnością starzec. — Żebractwo jest zajęciem rządowym, zarezerwowanym dla ludzi starych i niedołężnych.
— Przecież to poniżające!
— Musi pan tu być od niedawna.
— Jestem Ziemianinem.
— Aha, rozumiem! Jesteście istotami dość nerwowymi i hałaśliwymi, prawda?
— Być może, ale nasz rząd nie dopuszcza, by ludzie żebrali na ulicach.
— Nie? Więc co robią starzy ludzie? Żyją na koszt swoich dzieci? A może siedzą w jakimś domu dla starców i czekają na śmierć z nudów? Tu, młody człowieku, nie ma miejsca na nic takiego! Na Tranai każdy stary człowiek otrzymuje pewną pracę rządową, taką, do której nie potrzeba specjalnych umiejętności, jakkolwiek są one pomocne i w tym zawodzie. Niektórzy starają się o pracę w zamkniętych pomieszczeniach takich na przykład jak kościoły lub teatry. Inni wolą zgiełk jarmarków lub zabaw karnawałowych. Osobiście wolę pracę na dworze. Dzięki temu mogę przebywać na słońcu i korzystać ze świeżego powietrza, a przy okazji rozprostowuję nieco kości i spotykam wielu dziwnych i interesujących ludzi, takich na przykład, jak pan.
— Ale przecież to żebranie!
— A do jakiej innej pracy mógłbym się nadawać?
— Nie wiem… Ale niech pan tylko spojrzy na siebie! Jest pan brudny, ma pan na sobie paskudne, nie prane łachmany…
— To mój strój roboczy — zastrzegł rządowy żebrak. — Powinien mnie pan zobaczyć w niedzielę!
— A ma pan inne ubranie?
— Czy mam ubranie? Jasne, że tak, a poza tym śliczne, niewielkie mieszkanko, wynajętą lożę w operze, dwa domowe roboty, a także taką sumę pieniędzy w banku, jakiej pan prawdopodobnie nie widział nigdy w swoim życiu. Miło się z tobą rozmawiało, młody człowieku, i dzięki za twój datek; teraz jednak muszę już wrócić do pracy, a tobie radziłbym zrobić to samo.
Goodman ruszył przed siebie, spoglądając przez ramię na rządowego żebraka. Obserwował przez jakiś czas, jak starzec uprawia swój kwitnący interes.
Ale żebranina!