121153.fb2
— Nie mam pojęcia — odparł Ongin.
— Chyba w długie szaty? — podsunął generał Dell.
— Nie — zarządził Fetterer surowo. — Wystąpimy w mundurach galowych bez odznaczeń.
Generałowie skinęli głowami. To było dobre wyjście. A potem wybiła godzina.
Wspaniałe w swoim szyku bitewnym legiony Piekieł zstąpiły na pustynię. Zagrały piekielne dudy, zahuczały kotły i potężne zastępy ruszyły z miejsca.
W oślepiającej chmurze pyłu automatyczne czołgi generała McFee nuciły się na szatańskiego wroga. Natychmiast w górze zawyły automatyczne bombowce Della, zasypując bombami stłoczone hordy potępieńców. Fetterer śmiało uderzył swoją automatyczną kawalerią.
Ruszyła w dym bitwy automatyczna piechota Ongina i metal dawał z siebie wszystko, co metal potrafi.
Potępieńcy przerwali front, szarpiąc na sztuki czołgi i roboty. Automaty ginęły bohatersko, broniąc każdej piędzi piasku. Bombowce Della padały strącone z nieba przez upadłych aniołów pod komendą Markocjasa, którego nietoperze skrzydła wzniecały trąby powietrzne.
Cienka linia pokiereszowanych robotów stawiała czoła gigantycznym mocom, które je miażdżyły i roztrącały, siejąc przerażenie w sercach telewidzów, zgromadzonych przed ekranami na całym świecie. Roboty walczyły jak ludzie, jak bohaterowie, odpierając ataki sił ciemności.
Astaroth wrzasnęła i Behemoth ruszył do przodu. Beal, prowadząc ta sobą klin diabłów przypuścił atak na nadwątloną lewą flankę generała Fetterera. Rozległ się zgrzyt metalu i wycie elektronów.
Generał Fetterer spływał potem i drżał z napięcia tysiąc mil za linią frontu. Ale systematycznie i na zimno kierował naciskaniem guzików i dźwigni.
Jego wspaniała armia nie zawiodła. Śmiertelnie uszkodzone roboty podrywały się do walki. Miażdżone, tratowane, niszczone przez wyjące diabelstwo roboty utrzymywały swoje pozycje. Wtedy do kontrataku ruszył doborowy Piąty Korpus i front nieprzyjacielski został i przerwany.
Z odległości tysiąca mil generałowie kierowali operacją oczyszczania pola walki.
— Bitwa jest wygrana — szepnął generał Fetterer odwracając się od ekranów. — Gratuluję wam, panowie.
Zmęczone twarze generałów rozjaśnił uśmiech.
Potem spojrzeli na siebie i wydali okrzyk radości. Armageddon był wygrany, siły Szatana rozbite.
Ale na ekranach monitorów coś się działo.
— Czy to jest… czy to jest… — zająknął się generał McFee i słowa utknęły mu w gardle.
Bo na polu bitwy pojawił się On, idąc między stosami poskręcanego, nadtopionego metalu.
Generałowie zamilkli.
Dotknął rozbitego automatu i na całej zasnutej dymem pustyni roboty zaczęły ożywać. Poskręcane, nadwęglone, stopione maszyny zaczęły się prostować.
Po chwili wszystkie roboty stały na nogach.
— McFee — szeptem powiedział głównodowodzący — wypróbuj zdalne sterowanie. Każ tym robotom uklęknąć albo coś takiego. Generał spróbował, ale sterowanie nie działało.
Tymczasem roboty zaczęły unosić się w powietrzu. Podtrzymywane przez Aniołów Pańskich automatyczne czołgi, żołnierze i bombowce wzlatywały coraz wyżej i wyżej.
— On je bierze do Nieba! — krzyknął histerycznie Ongin. — On zbawia roboty!
— Zaszła pomyłka! — powiedział Fetterer. — Szybko. Wyślijcie łącznika… Nie, polecimy osobiście!
Szybko podstawiono im samolot i natychmiast polecieli na pobojowisko. Ale było już za późno, bo Armageddon się skończył, roboty znikły, a Pan ze swoimi zastępami wrócił do siebie.