121269.fb2 Bohun - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 18

Bohun - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 18

– Wasze miłoście wybaczą. Jam jest Enguerrand de Courtrecy – skłamał gładko Dantez – kawaler jego królewskiej mości Ludwika Słońce...

– Waszmości zdrowie! – zakrzyknęli najbliżsi szlachcice.

– Dolejcie mu, dolejcie!

Szybko wetknięto Bertrandowi w dłoń solidny puchar napełniony szlachetnym węgrzynem. Dantez dostrzegł ze zgrozą, że kielich pozbawiony był nóżki – nijak było odstawić go na stół!

– Mości panowie bracia! – zakrzyknął młody szlachcic. – Zdrowie naszego kompaniona zacnego z dalekiej Francyjej!

– Zdrowie!

– Pij do dna!

– Pij do dna! – podniosły się okrzyki. Szlachcice poczęli podnosić się ze swoich miejsc, krzycząc i wiwatując, pijąc zdrowie do Danteza.

Francuz zmierzył wzrokiem zawartość pucharu. Tak na oko było w nim ćwierć garnca rubinowego trunku.

– No, panie bracie, pokaż, żeś Francuz! Do dna! Do dna!

Dantez przyłożył puchar do ust. A potem z desperacją począł lać węgrzyna w gardło. Starzy opoje zachęcali go okrzykami. Gdy ledwie żywy osuszył naczynie do dna, ozwała się wrzawa, krzyki i wrzaski.

– Wypił, wypił, nic nie zostawił!

– Oby mu Pan Jezus w dzieciach błogosławił!

– Panie bracie, pójdźże w me ramiona! – zakrzyknął młody szlachcic, widno gospodarz tego bankietu, obłapiając Danteza wpół. – Jam jest Michał Stanisławski, chorąży halicki!

– Pójdźże i w moje ramiona! Jam jest Samuel Swirski, towarzysz chorągwi Jego Mości Lubomirskiego.

Dantez zamarł. Świrski szedł mu naprzeciw z otwartymi ramionami. Ściskali się przez chwilę. Morderca i jego ofiara. Bertrand poczuł, jak przeszywa go chłód. Nie wiedział, co powiedzieć. Żadne słowo nie przeszło mu przez ściśnięte gardło.

– Waszmości zdrowie – przepił do niego Świrski. – A siadaj tu z nami, panie żołnierzyku! Pozwól, że ci resztę kompanii przedstawię!

– Z miłą... chęcią – wyjąkał pobladły Dantez.

– Oto jego mość pan Jan Odrzywolski, pierwszy pułkownik Rzeczypospolitej. Na świecie cię jeszcze nie było, kawalerze, kiedy pod Dymitrem Samozwańcem z moskiewskimi skurwysynami wojował!

Za stołem zasiadał starzec o czerstwym, lecz marsowym obliczu, ozdobionym białą brodą. Przepił do Bertranda, gdy Francuz skłonił mu się nisko.

– A oto pan Przedwojeński, podstoli ciechanowski. – Świrski wskazał na wąsatego szlachcica z wesołą, szczerą mazowiecką gębą, ubranego w żupan ze złotogłowiu, przepasany jedwabnym pasem, za którym tkwił turecki kindżał. Tak wielkiego rubinu, jak ten który tkwił w jego głowicy, Bertrand nie widział nigdy w życiu.

– A oto i pan Leszczyński, podkomorzy poznański. Zacny kompan do picia. Ale jeśli dziewkę masz na podorędziu, tedy w komorze ją zamknij, bo łasy na cnotę niewieścią jakoby kot na szperkę!

– A zawrzyj ty gębę, stary opoju! – zakrzyknął wezwany, smagły szlachcic o gębie poznaczonej bliznami. – Ty sam podwice żadnej nie przepuścisz, stary capie! Sam jedną pół mili goniłeś i aż się w stodole zawarła.

– Sama zazdrość przez waszmości przemawia. Bo kto stodołę na koniec zdobył? Jam to sprawił. A waszeć z guzem na czole jak niepyszny odjechał!

– Zdrowie twoje w gardło moje!

– Zdrowie wasze w gardła nasze.

Dantez z trudem spełnił kolejny toast. Świrski wskazał mu miejsce koło siebie, służba od razu postawiła przed nim srebrny puchar, dolała wina.

– A wasza mość to pod jakim regimentem służysz? – zapytał Leszczyński.

– Pod Jego Książęcą Mością Bogusławem Radziwiłłem.

– Tedy w regimencie książęcym, tym, na którym nastał teraz nowy oberstlejtnant?

– Niedawnom służbę zaczął, myślę jednak, że pod tak sławnym wojennikiem, jak jego mość pan hetman, zażyję sławy.

– Ba, nie tylko na wojenną, ale nawet na wieczystą możesz wasza mość zarobić, kiedy weźmiesz od Kozaków szablą w łeb albo kulą w rzyć. – Swirski podkręcił wąsa.

– Cóż zrobić – mruknął Leszczyński. – Nam służyć, nie mędrkować!

– Nie musimy ginąć dla łaski jego mości Kalinowskiego – odparł Świrski.

Rzekłbyś: iskra przeskoczyła między rotmistrzami, porucznikami i pułkownikami. Dantez skulił się na ławie, udał, że pochłaniają go wyłącznie karpie i jesiotry na półmisku – niestety, mięsa mocno przyprawionego pieprzem i szafranem, wedle polskiego obyczaju, nie dało się zjeść. Czujnie nadstawił ucha. Zaprawdę hetman miał rację. Źle działo się w obozie ostatnimi czasy.

– Wiem, o czym gadasz, Samuelu – rzekł spokojnym, dostojnym głosem Odrzywolski. – Zaklinam cię, porzuć te myśli, póki nie będzie za późno.

– Skoro wiesz, o czym dumam, tedy, panie bracie, rzeknij to nam wprost, panie pierwszy pułkowniku Rzeczypospolitej.

– Dobrze wiesz, o czym mówię! O konfederacji! Nie trzeba nam buntów w wojsku, które jest ostatnią podporą Rzeczypospolitej, kiedy Chmielnicki łeb podnosi!

– Rzeczypospolitej wielce trudno jest bronić z pustym żołądkiem – mruknął Świrski, rozrywając na pół tłustą pulardę. – Rzeknij to panom towarzyszom spod chorągwi. Spytaj ich, dlaczego siemieniem lnianym i wodą kryniczną żyją już od Wielkiej Nocy.

Odrzywolski uderzył buławą w stół, aż zadźwięczały szklenice, puchary i dzbany.

– Poskrom język, panie bracie, pókim dobry – wycharczał. – Ja ci rycerstwa koronnego buntować nie dam! Chcesz konfederacji, niby dla dobra wojska. A mnie się widzi, że idzie ci o coś całkiem innego.

O swawolę, gwałty żołnierskie. O kontrybucje ściągane z chłopów i mieszczan. O rozbój. I o to, aby wybrano cię marszałkiem związku.

– Nie – odparł spokojnie Świrski. – W rzyci mam zasługi i dostojeństwa. W dupie mam dwór, królewięta i politykę. Ja jeno robię rachunek zasług i strat panów braci, co służą wojskowo. Od lat własnymi piersiami zasłaniamy Rzeczpospolitą przed kozacką nawałą. Pod Konstantynowem, pod Zbarażem i Beresteczkiem!

I gdzie za to zapłata? Gdzie zasługi? Gdzie lafa i kapitulacja dla piechoty i dragonii? Sejm zerwany, król o wojsku nie myśli, a hetman dla prywaty na Mołdawię chce iść. Tak nas zgoła Rzeczpospolita traktuje, jako kiedyś Kozaków. Rzekłbyś – jakoby paznokcie, co trzeba czasem przyciąć, aby zaś diabelskimi pazurami się nie stały.

– To nie Rzeczypospolitej zasługa, jeno króla i hetmana. A zwłaszcza Marii Ludwiki, herod baby, co najjaśniejszemu panu zgubne rady daje. Źle, kiedy niewiasta rządzi! Zguba to dla Korony i Litwy – perorował pan Leszczyński.

Nie zdrowaś Ludwiko, francuska Maryjo

W Polsce łaski niepełna, piekielna harpijo

Diabeł z tobą, nieszczęsnaś między Polakami

Owoc żywota twojego bodaj nie był z nami!

– śpiewała pijana czeladź i hajducy, zarabiając na rzęsiste brawa i toasty.