121269.fb2 Bohun - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 21

Bohun - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 21

– Jak myślisz skłonić imć Przyjemskiego do planów hetmana? – spytał Baranowski.

– Złoto, mój panie. Jego blask zachwyca nie tylko plebejuszy. A ty, mości panie bracie, możesz być pewien sowitej nagrody i łaski hetmańskiej za okazaną mi pomoc.

– A wiesz – wyszeptał szlachcic – gdzie mam nagrodę Kalinowskiego?

– Nie rozumiem – mruknął pobladły Bertrand. – Dlaczego zatem świadczysz mi pomoc?

– Moje dziatki – wycharczał Dantezowi do ucha Baranowski. – Moje dzieci mówią do mnie... Póki one będą za tobą szeptać, póty możesz być pewien mej szabli.

– A jeśli przestaną?

– Może – Baranowski wyszczerzył żółte, poszczerbione zęby – może cię zabiję.

* * *

– Jaśnie wielmożny pan zakaział wpuściać...

Dantez bezceremonialnie odepchnął karczmarza i otworzył drzwi do alkierza. Żyd usiłował protestować; zamilkł, kiedy towarzyszący Francuzowi wachmistrz rajtarów chwycił go za brodę, podrywając głowę do góry. Bertrand wkroczył do izby obitej tureckimi oponami. Przy stole, zastawionym dzbanami z winem i cynowymi pucharami, siedział szlachcic w granatowym, ociętym w stanie wamsie wyszywanym złotą nicią, zdobionym złotymi skuwkami i misternym pendentem. Był w sile wieku, o posiwiałych skroniach, nawoskowanych, podkręconych w górę wąsach i przystrzyżonej na szwedzką modłę bródce. Na kolanach pana brata spoczywały dwie ladacznice w atłasowych, purpurowych sukniach obnażających szyje i ramiona aż do krańców dużych, rumianych piersi. Jedna z meretryc była ruda, z włosami zaplecionymi w długi warkocz przeplatany wstążkami, druga czarnowłosa, z lekko skośnawymi oczyma.

Szlachcic zaś – był to sam Zygmunt Przyjemski herbu Rawicz, generał artylerii koronnej.

– Koniec balu, moje damy! – rzekł i wolnym, ale stanowczym ruchem zepchnął swawolne panie z kolan. – Ostawcie nas samych i zaczekajcie w izbie. Jeszcze z wami nie skończyłem!

Chichocząc, ale i dąsając się, ladacznice pobiegły do drzwi. Dantez zdjął kapelusz i skłonił się.

– Długo, waszmość, kazałeś czekać na siebie – mruknął Przyjemski.

– Za pozwoleniem, mości panie generale, nie traciłeś tutaj czasu – roześmiał się Francuz. – Widać, że jak prawdziwy żołnierz każdą chwilę obracasz na zabawy i przyjemności.

– Dzisiaj żyjem, jutro gnijem, mości panie bracie. Teraz w zamtuzie się weselim, jutro ze śmiercią potańcujem. Siadaj i mów śmiało, w czym rzecz.

– Przychodzę od jego mości hetmana polnego koronnego...

Po twarzy starego żołnierza przebiegł ledwie widoczny grymas. Dantez zauważył go od razu.

– Jaśnie oświecony pan Kalinowski wielce zamartwia się, że wasza mość nie popiera jego wojennych planów.

– Nie łżyj, mości Dantez – mruknął Przyjemski. – Darujże sobie słodkości i dusery, bo tu nie Wersal ani Zamek Królewski, jeno parszywa, żydowska karczma. Jego mość pan hetman chętnie widziałby mnie na marach, w grobie. Razem z resztą panów rotmistrzów i pułkowników. W całym wojsku koronnym nie ma bodaj jednego człowieka, na którego nie wołałby: psi albo z kurwy synu. Ja żołnierz, moje powinności znam. Jestem posłuszny. Ale wojenne plany pana hetmana to szaleństwo. I nie zmienię zdania, choćbyś mi wrócił sumy neapolitańskie albo tenże cienkusz żydowski jak Jezus Chrystus w najprzedniejszego węgrzyna przemienił.

– Waszmość nie boisz się zwierzchności przymawiać?

– Panie Dantez – roześmiał się Przyjemski – ja jestem starym żołnierzem. Dalibóg, więcej bitew stoczyłem, niż waszmość dziewek obłapiałeś po stogach. Wierzaj mi, nie boję się gniewu hetmańskiego. Ale co wiem, to prosto w oczy mówię. Jeśli Kalinowski spróbuje złamać pakta białocerkiewskie i wydać Chmielnickiemu bitwę, to gorze nam!

– Jego mość hetman nie chce dopuścić, aby hultajstwo kozackie na Mołdawię poszło. O cześć dziewicy tu idzie i jej honor. O Donnę Rozandę...

Przyjemski roześmiał się wesoło. Dolał wina do kielichów i pociągnął spory łyk.

– Cześć panny Rozandy w seraju sułtańskim ostała. A ja wiem, że stary szelma Lupul swadźbi dziewkę Kalinowskiemu, albo komuś z jego rodziny w zamian za pomoc przeciw Chmielowi. Lepszy za zięcia pan polski, choćby mu i słoma z butów wyglądała, niźli pijany Tymoszko dziegciem pomazany. Dla takiej to właśnie imprezy, ba! – prywaty – Kalinowski chce poświęcić rycerstwo koronne z trudem dla obrony Rzeczypospolitej zebrane. Chce wywieźć na pewną klęskę moje armaty, moich puszkarzy i fajerwerkerów, działa, które dostałem w spadku po jego mości nieboszczyku Krzysztofie Arciszewskim, co je jakoby diabłu z paszczy wyrwał. A ja mówię na to veto!

– Nie boisz się gniewu hetmańskiego?

– Polonus nobilis sum, omnibus par. Posłuchaj, mości kawalerze, co powiem. Anno Domini 1646 miałem werbować w Koronie piechotę dla twojego króla Ludwika, co go dworacy nazywają Słońcem Wersalu. Jednak wolałem służbę dla Rzeczypospolitej, choć na niej o dukaty i rejchstalary skąpo. A jednak wolę ja na Dzikich Polach siedzieć niż w Wersalu. A wiesz dlaczego, mości panie kawalerze?

– Zaiste, nijak nie mogę odgadnąć, mości panie generale.

– Bo tu, w Koronie Polskiej jestem wolnym człowiekiem i obywatelem. A w twojej Francyjej musiałbym cicho siedzieć, wolę królewską bez szemrania spełniać. A jakbym się nie posłuchał, tobym gardło dał na katowskim pniaku albo do Bastylii poszedł, w kazamaty. Albo od trucizny zszedł z tego świata, względnie od ciosu skrytobójcy, jako graf Wallenstein, którego tyrańsko zgładzono z tego świata dwadzieścia lat temu.

– Jeśli byłbyś, waszmość, z hetmanem w zgodzie, to i majętności waszej miłości uległyby... znaczącemu pomnożeniu. Co tu dużo gadać – jeśli poprzesz, waszmość, plany imć Kalinowskiego i uspokoisz żołnierstwo, które zamyśla o konfederacji, jestem gotów w imieniu hetmana wynagrodzić cię. Dziesięć tysięcy czerwonych to zacny podarek, o ile waszmość nie szacujesz się na więcej. Talary, mości panie Przyjemski, zawsze mają lepszy smak od wiary. Tę prawdę, jako sławny wojennik winieneś dobrze pojmować...

– To ty posłuchaj, panie Francuz! – wybuchnął generał artylerii koronnej. – Ja tam nie wiem, jaka wiara u ciebie. Czy w Pana Boga wierzysz, czy w diabła. Czy może jesteś religiosus nullus jak Kozacy. Moja wiara to wiara w moich ludzi. W pana Grodzickiego, we Fromholda Wolffa, w pana Siemienowicza – choć raz mnie jego rakieta o mały figiel rzyci nie urwała – w puszkarzy, co ich jego mość nieboszczyk pan Arciszewski na mistrzów wyszkolił. Jeśli ty myślisz, panie Francuz, że wydam ich na pewną śmierć za rzekomą cnotę murwy wołoskiej, parę dukatów i buławę wielką dla Kalinowskiego, to jesteś łotr, szelma i śmierdzące bydlę!

Jeśli Przyjemski spodziewał się, że Dantez porwie za rapier, to mylił się. Dawny Bertrand na pewno by tak uczynił. Jednak Francuz wzniósł w górę kielich.

– Jego mość pan hetman i statyści, którzy za nim stoją, oferują waszmości nie tylko pomienione wcześniej dziesięć tysięcy czerwonych złotych polskich, ale starostwo jaworowskie ze wszystkimi kluczami. A jeśli wszystko pójdzie po myśli jego mości hetmana, wakować będzie takoż buława polna. A waść przecie heros spod Beresteczka, o czym wszyscy pamiętają. Panie Przyjemski, uczynisz co zechcesz, niemniej jednak zechciej rozważyć, czy warto trwać w uporze.

– Czy ty myślisz, panie Francuz, że każdego szlachcica polskiego można kupić?

– To tylko kwestia stosownej zapłaty.

– Nie mnie, panie Dantez.

– Nie rozumiem, przyznam. Waszmość jesteś żołnierzem. Sprzedajesz swoją szpadę za talary. Jak to jest, że nie pojmujesz prawideł tej gry? Czyżbyś był ostatnim człowiekiem honoru?

Przyjemski roześmiał się głośno i wesoło. A potem osuszył kolejny kielich do dna.

– Więcej nas jest takich w Rzeczypospolitej! – zawołał. – Idź precz, francuski pudlu! Wracaj do swojego hetmana, na dwór Marii Ludwiki. I rzeknij tym galantom w sodomickim rhingrave, tym strachom na francowatych pederastów, że ja, Przyjemski, generał artylerii koronnej, znam moje powinności i jestem nie do kupienia.

Dantez gwałtownie wyrwał lewak z pochwy i wbił go z rozmachem w stół, o cal od ręki Przyjemskiego. Porwał za rapier i podsunął wąskie ostrze pod brodę generała.

– Bij się ze mną, panie Przyjemski! – warknął. – Takiej urazy nie mogę puścić płazem.

– Ty... Jak to... Śmiesz... generała artylerii koronnej... Na pojedynek...?

Dantez uśmiechnął się chłodno. Zdawało mu się, że w oczach przeciwnika błysnął strach. Przyjemski był znużony. Był też pijany. Nie miał szans w walce.

„Nie rób tego – powiedział w głowie Bertranda Jean Charles de Dantez. – Zamotałeś się w straszną intrygę, mój synu. Nie wyzywaj go!”.

– Stawaj waść! Tu i teraz! Na podwórzu!

Przyjemski szarpnął się w tył.

– Sprawa jest prosta jak ostrze mej szpady – mruknął Dantez. – Nie masz tu za wiele czeladzi, mości panie generale. A ja wziąłem ze sobą całą kompanię rajtarów. Moich rajtarów! Jeśli do walki nie staniesz, to daję słowo, nie wyjdziesz stąd żywy.

– Jestem na służbie...

– Pies jebał służbę. Stawaj.

– Dobrze!