121269.fb2 Bohun - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 23

Bohun - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 23

– A jeśli zdradzę i wyjawię mój sekret?

Objęła go, a potem usiadła na nim wdzięcznie, prężąc gibkie ciało.

– Jeśli to uczynisz – wydyszała – zabiję cię, Bertrand. Zabiję cię tak łatwo, jak łatwo daję ci teraz moją miłość.

Nie odpowiedział. Z mroków przeszłości znów stanął mu przed oczyma obraz zamkowej kaplicy i wyniosłego męża w stroju Śmierci... A także tego, co nie pasowało do jego ubioru. Łańcuch! Ten łańcuch z podobizną baranka, złożony ze złotych pierścieni, z których wychodziły stylizowane wiązki płomieni. Teraz, po tylu dniach, jakie upłynęły od spotkania, Bertrand był przekonany, że już gdzieś widział taką ozdobę.

Nie myślał o tym więcej. Eugenia otoczyła go ramionami.

– Jak się właściwie nazywasz? – wyszeptał jej do ucha.

Nie odpowiedziała. Odchyliła głowę w tył i zajęła się miłością.

Rozdział IV

Czarna Rada

Raz maty rodyła! ● My Lachiw choczemo rezaty! ● O czym Polska myśli we dnie i po nocy. Hetmańska wilczyca ● Noc Tarasa ● A prosto nawłóczcie!

Strumień szumiał, spływając po głazach i kamieniach litej, skalnej ściany. Z jaru pozornie nie było wyjścia. Dopiero gdy zmrużyło się oślepione blaskiem słońca oczy, można było wypatrzyć niemal niewidoczny otwór jaskini przesłonięty wodospadem. Bohun zmarszczył brwi.

– Czortowy Jar... – mruknął do jadącego obok młodego Kozaka-bandurzysty. – Złe miejsce.

– Wyhowski wybierał, nie ja – szepnął cicho Kozaczek.

Bachmaty i wołoszyny Kozaków zachrapały, gdy przejeżdżali przez próg jaskini. Bohun obrzucił obojętnym spojrzeniem stosy czaszek i kości we wnętrzu groty. Mołojcy żegnali się i mruczeli modlitwy.

– Otcze nasz, iże jesny na niebiesiech. Da swjatniatsja imja twoje... Da prijdiet carstwo twoje...

Wjechali do doliny otoczonej skałami. Strumień znikał między głazami, przepływał koło zrujnowanego młyna. Tuż obok stała na wpół zawalona chałupa, wokół której kręciło się sporo Kozaków i służby, bielały płachty połochów, prychały rozkulbaczone konie, a w kotłach gotowała się sałamacha.

Taras zeskoczył na ziemię. Pomógł zsiąść Bohunowi. Lewa ręka pułkownika zwisała bezwładnie; grymas bólu wykrzywił pooraną bliznami twarz Kozaka.

– Czekaj tu na mnie.

– A mogę choć posłuchać? Okrutniem ciekawy, co Wyhowski powie.

– To jest rada starszyzny – warknął pułkownik. – Ty znajesz, że ucho, co za wiele słyszało, razem z głową odrąbują.

Bohun ruszył do zrujnowanej chaty. Pochylił głowę, wchodząc do głównej izby. Przybył ostatni. I chyba cokolwiek za późno, zważywszy fakt, iż szaflik z palanką na dębowym stole opróżniony był prawie do dna.

– Sława Bohu.

Kozacy powitali go pomrukiem i ukłonami. Sawa Sawicz, pułkownik kaniowski, zwiesił nisko głowę, wspierając podbródek na wysłużonej ordynce. Osełedec – długi prawie na piędź – zwisał mu z lewej strony pokrytego bliznami czoła. Sawicz łypał nabiegłymi krwią oczyma spod siwych, krzaczastych brwi. Tuż obok wyciągnął się na ławie Jakim Parchomienko – pułkownik czehryńskiego pułku. Leniwie pykał fajkę i co pewien czas strzykał pod stół śliną. Po drugiej stronie drzemał Borys Kildiev, człek słabego rozumu, który pułkownikiem korsuńskim został z łaski Chmielnickiego za to, że z chowanymi niedźwiedziami mógł brać się za bary. Najważniejsze zaś – jak powiadano po kureniach – że do polityki nie miał głowy. A ta właśnie polityka sprawiła, że ostatniej jesieni wielu mołojców z korsuńskiego pułku poszło na strawę dla kruków i wron. Po drugiej stronie stołu zasiadali: Baran Chudyj, pułkownik czerkaski – wiekowy Kozak z osełedcem zakręconym wokół lewego ucha, w baraniej szubie, z jednym okiem wiecznie zmrużonym. Na jego wygolonym łbie jak w ruskim latopisie zapisały się dzieje kozackich zwycięstw i klęsk. Ciemna blizna przecinająca lewą brew pochodziła jeszcze spod Starycy, z czasów dawnych, dziś już prawie zapomnianych buntów kozackich. Dziurę na skroni uczyniła mu kula z muszkietu pod Kamiennym Zatonem, kiedy cztery lata temu wraz z regestrowymi Kozakami przeszedł na stronę Chmielnickiego. Prawe ucho utracił pod Konstantynowem, kilka palców u prawej ręki odstrzelono mu pod Beresteczkiem, gdzie osłaniał ucieczkę Tatarów i hetmana kozackiego. Obok zasiadał młody Stiepan Groicki, podpułkownik humański. Za stołem i na ławach rozpierało się kilkunastu sotników i reszta mołojców.

– Azaliż ma to być Czarna Rada? – zagaił Bohun, siadając na ławie. – Bo jeśli tak, to wkrótce z wysoka na świat spoglądać będziemy. Tak nas wywyższą, jak oną Helenę, co do dziś w bramie czehryńskiej nagi zad swój pokazuje.

Pułkownicy zarechotali, prychając i parskając śliną. Chudyj aż wziął się pod boki, a Sawicz wysunął żółty jęzor. Wesołość trwała krótko. Nawet tak daleko od Subotowa nie było bezpiecznie wspominać o losie owej Heleny, która, zostawszy żoną Chmielnickiego, puściła się z gachem i w dodatku skradła z piwnic kilka beczek dukatów. Do tej pory jej szczątki kołysały się przy bramie w Czehryniu, a starego Chmiela trafiał jasny szlag na samą myśl o tym, iż w tak przewrotny sposób przyprawiono mu rogi, jakimi mógłby poszczycić się jeleń z zadnieprzańskich borów, które niegdyś należały do kniazia Jaremy.

– Nie nam dziś o murwie czehryńskiej radzić – rzekł Iwan Wyhowski, pisarz generalny. – Znacie mnie dobrze, panowie bracia, i wiecie, że od lat bez mała czterech wojsku zaporoskiemu służę. Kto inaczej myśli, niechaj kłam mi zada, wszelako uprzedzam, że despekt psim głosem spod ławy odszczeka!

Pomruk aprobaty starczył za odpowiedź.

– Wiecie nie od dziś, że bat’ko Chmielnicki źle koło naszych spraw chodzi. Zwołałem was tutaj, abyście poznali jego zamysły. Bo że źle zamyśla, to rzecz pewna.

Zapadła cisza. Parchomienko przestał palić fajkę, nawet Kildiev otworzył mętne oczy.

– Chmielnicki wysłał do Moskwy poselstwo Iskry, aby o pomoc przeciw Lachom prosić. Nie wiecie jednak, iż Iskra ma uprosić gosudara, aby przyjął w poddaństwo Wojsko Zaporoskie. Hetman chce oddać Ukrainę pod władzę Moskwy!!!

Kozacy zamarli. Sawicz szarpnął się za osełedec. Parchomienko przygryzł ustnik fajki. Kildiev uśmiechnął się głupkowato, a Groicki sięgnął do szabli.

– Masz jakieś dowody? – wycharczał Baran. – Mamy ci wierzyć na słowo?!

– Oto – Wyhowski wyciągnął z zanadrza rozpieczętowane pismo i podetknął je pod nos Kozakowi – kopia listu do gosudara. Tu wszystko czarno na białym stoi!

– Sam czytaj! – warknął Baran. – Ja ne pysaty, ne czytaty, ne umiju!

– Waszej Miłości, Wielkiemu Gosudarowi Cariu i Wielkiemu Księciu Aleksemu Michajłowiczowi – zaczął Wyhowski – wsiej Rusi samodzierżcy, my Bohdan Chmielnicki, hetman Wojska Zaporoskiego nisko do samej ziemi czołem bijemy...

Bohun splunął z pogardą i roztarł ślinę podkutym obcasem kozackiego buta.

– I deklarujemy, że innemu carowi służyć nie chcemy, tylko Tobie, Gosudarowi Prawosławnemu bijemy czołem, żeby carskie wieliczestwo razem z Ukrainą pod swą władzę przyjął, za którą to łaskę nisko Waszej Carskiej Dostojności dziękujem, gdyż idzie przeciw nam król Polski z wielką potęgą.

Waszej Miłości wszystkiego dobrego życząc, przyjaciel i sługa, podnóżek najuniżeńszy Bohdan Zenobi Chmielnicki z Wojskiem Zaporoskiem.

– Spasi Chryste! – zakrzyknął Bohun. – Co to ma być?

– Sprze...e...e...e...edaje nas Mo...o...o...skwie – wybełkotał Baran ze wstrętem.

Pułkownicy warczeli, łapali za rękojeści szabel i buławy.

– Chmel zdradnyk! – Groicki porwał się do szabli. – Trastia jeho mordowała!

– Zdradaaa! – zawył jakiś setnik. Okrzyk od razu podchwyciło kilka podpitych głosów.

– Milczeć! – syknął Parchomienko. – Chmiel wie, co robi! Posłuszeństwo mu winniśmy!

– Ja przysięgi gosudarowi nie złożę! Na pohybel Moskwie!

– To bunt!

– Milcz, popi synu! Ja szyję chcę uchować!

– Ja popi syn, ale ty od murwy kijowskiej ród wiedziesz!

Groicki chwycił Parchomienkę za bekieszę na piersiach, przyciągnął do siebie poprzez stół, roztrącając kielichy i przewracając szaflik z resztką palanki. Jakim szarpnął się, wyrwał zza pasa piernacz, chciał gruchnąć mołojca w łeb, ale Baran w ostatniej chwili chwycił go za ramię. Reszta starszyzny porwała się do szabel i czekanów. Już-już zdawało się, że lada chwila wszystko skończy się burdą i rąbaniną, jak kończyły się kiedyś Czarne Rady na Siczy. Bo wszak wiadomo było wszystkim, że gdzie spotkało się dwóch Zaporożców, tam były aż trzy różne racje.

– Panowie bracia mołojcy! – rzekł Baran głośno. – Patrzajcie, jak płaci Chmiel wojsku zaporoskiemu za krew przelaną pod Korsuniem, Piławcami i Zbarażem! Za to, żeśmy pod Beresteczkiem rzyć mu osłaniali, kiedy z Tuhaj-bejem uchodził, wolność naszą moskiewskim bękartom zaprzedaje!