121269.fb2
– Dobrze gada! – zakrzyknęło kilku co strachliwszych Kozaków. I ma się rozumieć, przeżegnało się zamaszystymi ruchami.
– Tak i nie buntować się wam, ale wolę hetmana w pokorze przyjąć. Deputację posłać, coby go uwiadomić, że o jego zamysłach względem Moskwy wszystko wiemy.
– Chmielnicki deputatów na palikach posadzi! – rzekł Wyhowski.
– Jakże to?! Dlaczego?
– Miecz wisi nad waszymi głowami, panowie bracia. Ot, słuchajcie, co hetman w instrukcji do posła Iskry pisze. Niektórym z was wiele czasu i uwagi poświęcił.
– Czytaj! – wykrztusił Bohun.
Wyhowski wyciągnął drugi list.
– Wiadomym od dawna jest, iż nie wszystkim pułkownikom naszym ugoda z jego miłością gosudarem naszym, Aleksym Michajłowiczem, w smak pójdzie, jako: Iwanowi Bohunowi, Sawie Sawiczowi, Baranowi, Parchomience i inszym, których nazwiska sam dobrze znasz. Tedy jeśli gosudar o nich spyta, przekonuj go, że nijakiej przeszkody z ich strony nie będzie, gdyż ja w czasie wyprawy mołdawskiej będę miał staranie, aby żaden z nich podpisania ugody nie doczekał...
Kozacy zdębieli. Nawet Parchomienko wytrzeszczył oczy.
– Zdrada – szepnął Sawicz.
– Zdrada – padło z ust reszty starszyzny straszne, z trudem wypowiedziane słowo.
– Jedno jest rozwiązanie tej sprawy – rzekł Wyhowski. – Musimy zmusić Chmielnickiego do opamiętania. I pokazać, że szcze ne wmerło wojsko zaporoskie, a wszyscy tu wolnymi jesteśmy ludźmi, którzy wybierają hetmanów, a gdy trzeba – obalają tyranów. Jest wyjście z tych kłopotów, przyznam jednak, że wielu z was zgoła... zadziwi ono lub przerazi. A jeszcze prędzej rozgniewa.
– Mów śmiało – rzucił Baran – szyi ci nie ureżem! Przynajmniej jeszcze nie teraz!
– Jesteśmy, mości panowie, między młotem, a kowadłem. Z jednej strony Chmiel, który na szyje nasze nastaje. Z drugiej zaś wojska koronne, które gotują się do boju. Pierwsze, co musimy uczynić, to zawrzeć z Lachami rozejm, aby Chmielowi plany pokrzyżować, głowy zachować i pokazać, że teper my syła.
– Mamy królowi się pokłonić? – prychnął Bohun. – Karki giąć przed paniętami? Toż podpisaliśmy ugodę, której sejm nie zatwierdził.
– Wedle nowin, które przywieźli mi z Warszawy, sejm nie uchwalił podatków na obronę. Podkanclerzy Radziejowski zdradził króla i uszedł z Polski. Nierządem Rzeczpospolita stoi.
– Kiedyż nie stała?! A jednak Beresteczko nam urządziła!
– Król nie rządzi, bo mu panięta nie dają – rzekł Wyhowski. – Panięta nie władają, bo jedności wśród nich nie masz. Sejm nie rządzi, bo go zerwano! Wojsko nieopłacone burzy się, ale hetman Kalinowski chce zagrodzić Chmielowi drogę do Mołdawii. Rzeczpospolita to dziś orzeł bez skrzydeł. Nie ma wojska, bo sejm zapłaty nie uchwalił. Musi przyjąć nasze warunki, bo jeśli Chmielnicki zamysły swoje wykona, czeka ją bój z Moskwą...
– Na pohybel Lachom! – warknął Baran. – A niechaj ich Moskwicinowie wyduszą.
– A niech wyduszą... – zgodził się Wyhowski. – Jednakowoż, co stanie się, jeśli Moskwa Rzeczpospolitą pobije? Zali dochowają Moskwicinowie nam wiary, kiedy będą panami Litwy oraz Wielkiej i Małej Polski? Zali ostanie się wtedy Zaporoże i Ukraina przy swoich swobodach? Może być, że jeśli zginie Rzeczpospolita, zginiemy i my, bo Moskwa uczyni z nami co zechce?! Tę prawdę Lachy muszą dobrze rozumieć!
– Może to być – mruknął Groicki. – Ale z Koroną trudno będzie pokój zawrzeć, bo hetman Kalinowski rad by, niczym wilk, naszą mołojecką krew chłeptać.
– W Warszawie nic nie wiedzą o zamiarach Chmiela. Mając jego listy do cara, możemy wytargować od Rzeczypospolitej takowe przywileje, jakich nie da wam gosudar, chan tatarski, ani nawet sam dytko! Zawrzyjmy rozejm z Lachami, pokrzyżujmy plany Chmiela, a potem zmuśmy go, aby wyrzekł się unii z Moskwą!
– Breszesz – mruknął Bohun. – Z kim niby w Rzeczypospolitej mamy rozmawiać? Jestli chociaż jeden Lach, który przyjmie naszych posłów?! Do kogo mamy ludzi słać? Do hetmana? To może już lepiej pale sobie znajdźmy i sami się na nich posadźmy. Oszczędzimy zabawy staremu diabłu Kalinowskiemu.
– Kiedy się hetmanowi wojsko pobuntuje, musi wysłuchać naszych posłów! A my, mając spokój ze strony Rzeczypospolitej, spytamy Bohdana Zenobiego, co znaczą pisma do cara i dlaczego nastaje na nasze karki.
– Czy ty wiesz, że wysłanie posłów bez zgody Chmiela, to bunt?!
– Tedy może sami sobie głowy utnijmy i poślijmy hetmanowi w cebrzykach z winem, jako głowę Żółkiewskiego do Stambułu! Toż się uraduje Chmielnicki na takowy uczynek. Trzy dni od horyłki pijany będzie!
– Prawda!
– Ciekawym – roześmiał się Bohun – kto pójdzie do Lachów jako poseł?! Kto na ochotnika się zgłosi, aby pyśmo hetmanowi zanieść i wrócić z głową na karku?! Jestli takowy mołojec, co krew, a nie podpiwek ma w żyłach?
– Czy to znaczy, że się zgadzasz, panie bracie? – spytał Wyhowski.
Wszystkie spojrzenia spoczęły na Bohunie. Pułkownik milczał. Znów odżył ból w poranionym boku i lewej ręce. Bohun opuścił głowę. Był zmęczony. Był przegrany. Od lat już bijał szlachtę, palił dwory, mścił się, wojował i... czuł, że oto nie ma już sił.
– Jeśli znajdzie się mołojec odważny, co list weźmie, tedy niechaj jedzie!
– Mości panowie, kto na ochotnika?
Pułkownicy i mołojcy chytrze pospuszczali głowy. Odprawienie poselstwa do Kalinowskiego, zawziętego wroga kozactwa, było szaleństwem.
– W rzyci wasza fantazja, mołojcy! – roześmiał się Bohun. – Wy kurwy, dziady proszalne! Wy kutergęby, kulasy krzywe, końskie pyty! Bodaj wam przyszło haremu u Tatarów pilnować! Bodaj was Osmanowie do tureckiej miłości zażywali! Bodaj wam psi jajca lizali! Kto się zgłasza?
– Ja pójdę!
Bohun zamarł. Ten młody, dźwięczny głos należał do jego bandurzysty.
– Ja pójdę. – Taras skłonił się zebranym. – Jeśli ochoty w was, panowie mołojcy, nie ma, tedy pyśmo wezmę i Lachom się pokłonię.
– Pójdziesz, jeno na arkanie do loszku! – warknął Bohun. – Mości panowie, nie słuchajcie go! To jest mój bandurzysta. Mój sługa! Ja nie pozwolę, coby jechał!
– Mości panowie! – zakrzyknął pisarz generalny. – Mamy ochotnika, który pojedzie do obozu wojsk koronnych zawieźć propozycje rozejmu!
– Nie zgadzam się! – ryknął Bohun. – Ve... – zakrztusił się i zamilkł.
– Wiwat poseł! Wiwat Taras! – krzyknęło kilku pijanych Kozaków. Bohun zmełł pod nosem przekleństwo.
– Ja ci pyśma zaraz przygotuję – rzekł Wyhowski. – Musisz ty hetmanowi list dostarczyć i rzec, że przysyła cię starszyzna kozacka, która chce ugodę zawrzeć. A jeśli konfederację żołnierze zawiążą, tedy do marszałka konfederatów się udaj!
– Pozwólcie z bat’ką się pożegnać – skłonił się Taras.
– Idź.
Bandurzysta pokłonił się, zamiótł brud i mysie łajna kołpakiem, a potem wyszedł. Chwilę później Bohun poderwał się i kopniakiem otwarł drzwi chaty. Rozejrzał się, szukając wzrokiem Tarasa. Bandurzysta klęczał przed swoim ojcem – ślepym didem-lirnikiem Ostapem. Gdy Bohun podszedł bliżej, starzec złożył na czole syna znak krzyża.
– Taras – rzekł pułkownik. – Posłuchaj...
– Tak, bat’ko... – Bandurzysta skłonił się.
– Coś ty najlepszego uczynił?! Lachy cię zabiją! Po coś się zgłaszał?!
Taras ukląkł. Złożył ręce jak do modlitwy.