121330.fb2 Bro? Ostateczna - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 2

Bro? Ostateczna - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 2

— Przestań się bawić tymi drobiazgami. Przyjrzyjmy się rzeczom poważniejszym.

Parke stał teraz obok przysadzistej, czarnej maszyny na kołach. Wspólnie z Edselem wyciągnął ją przed magazyn. Edsel oczywiście zabrał się do uruchamiania maszyny, próbując efektów poruszania licznych kółek, dźwigni i tastrów. Gdzieś w głębi aparatu odezwał się słaby szum, a zaraz potem wokół nich utworzyła się sina mgiełka. Przy pokręcaniu jednego z kółek na tablicy kontrolnej zasięg mgły się powiększył.

— Teraz wypróbuj którąś z tych pukawek — powiedział Parke. Edsel wziął jeden z pistoletów i strzelił. Pocisk pochłonięty został przez ścianę mgły. Wypróbowali zaraz jeszcze trzy dalsze rodzaje broni. Żaden z nich nie był w stanie przebić się przez świecącą siną mgłę.

— Sądzę, że to może odizolować nawet od wybuchu bomby atomowej — stwierdził Parke.

— To niezwykle silne pole magnetyczne…

Edsel wyłączył aparaturę. Sina mgła zniknęła. Słońce ginęło już za horyzontem. Kiedy powrócili do magazynu, było już tam znacznie ciemniej.

— Wiesz co, Parke — odezwał się nagle Edsel. — Jesteś całkiem fajny chłop. Podobasz mi się jednak.

— Dziękuję — odpowiedział Parke, ogarniając wzrokiem masę broni w magazynie.

— Nie masz do mnie pretensji, że przeciąłem na pół tego Faxona, co? On miał przecież zamiar donieść na mnie władzom na Ziemi.

— Wprost przeciwnie, w pełni aprobuję to, co uczyniłeś. — Świetnie. Mówiłem, że jesteś jednak całkiem fajny chłop. Mogłeś mnie wykończyć, kiedy załatwiałem Faxona… Edsel nie dodał, że sam tak właśnie by postąpił.

Parke wzruszył po swojemu ramionami.

— Odpowiadałoby ci, żeby współpracować ze mną przy zorganizowaniu tego królestwa w Ameryce Środkowej? spytał Edsel, uśmiechając się. — Myślę, że udałoby się nam. Zdobędziemy jakiś niezły kraik, kupę dziewczynek, mnóstwo uciech. Co o tym sądzisz?

— Naturalnie — odpowiedział Parke. — Na mnie możesz liczyć.

Edsel klepnął go po ramieniu i razem ruszyli na dalszą inspekcję magazynu.

— To wszystko jest jasne — mówił Parke, wskazując rozmaite rodzaje broni. — Różne odmiany tego, co już widzieliśmy.

Dopiero teraz ujrzeli drzwi, zasłonięte wysoką pryzmą jakichś śmiercionośnych instrumentów. Na drzwiach tych wygrawerowany był marsjański napis.

— Co tam jest napisane? — dopytywał się Edsel.

— Coś o broni ostatecznej — odrzekł Parke, wysilając wzrok przy odcyfrowywaniu słabo już widocznego napisu. — Ostrzeżenie, żeby tam nie wchodzić…

Sam otworzył drzwi. Obaj weszli do następnej sali, ale już po pierwszym kroku wzdrygnęli się nagle i stanęli jak wryci.

Druga sala była co najmniej trzykrotnie większa od pierwszej. Jak daleko sięgał ich wzrok, pełna była żołnierzy. Barwnie ubranych, uzbrojonych od stóp do głów żołnierzy… nieruchomych, podobnych do posągów…

Żołnierze ci nie żyli.

Tuż przy drzwiach stał stół, a na nim trzy przedmioty. Najbliżej ciekawych przybyszów znajdowała się kula wielkości mniej więcej ludzkiej pięści z wykalibrowaną na powierzchni tarczą. Obok kuli leżał połyskujący hełm. A dalej mała czarna szkatułka, na przykrywce której znów znajdował się jakiś marsjański napis.

— Czy to grobowiec? — wyszeptał Edsel, z grozą obserwując grube, nieziemskie rysy marsjańskich wojaków. Parke, stojący za nim, nie odpowiadał.

Edsel odważył się wreszcie poruszyć, podszedł do stołu i wziął do ręki kulę. Ostrożnie przekręcił tarczę o jedno nacięcie.

— Co to za aparat, jak ci się zdaje? — zapytał jednocześnie kompana. — Czy uważasz, że…

Obaj ledwie złapali powietrze i cofnęli się.

Szeregi martwych dotąd żołnierzy się poruszyły. Wojacy zachwiali się i zaraz potem stanęli na baczność. Ale zniknęła z nich surowość śmierci. Starożytni rycerze marsjańscy ożyli. Jeden z nich we wspaniałym purpurowym mundurze, bogato szamerowanym srebrem, wystąpił naprzód i skłonił się przed Edselem.

— Panie, twe wojska czekają na rozkazy.

Edsel był zbyt zaskoczony, żeby coś odpowiedzieć.

— W jaki sposób ożyliście po tysiącach lat? — zapytał rzeczowo Parke. — Czy jesteście Marsjanami?

— Jesteśmy poddanymi Marsjan — odpowiedział żołnierz. Parke zauważył jednak, że jego usta nie poruszały się, kiedy mówił. Ten stwór porozumiewał się z nimi telepatycznie. Dlatego go zresztą rozumieli, chociaż nie mógł przecież znać języka przybyszów z Ziemi.

— Kim więc jesteście? — dopytywał się Parke.

— Jesteśmy Syntetykami. Stworzono nas z materiałów odmiennych od protoplazmy. Dlatego jeszcze istniejemy. — Komu jesteście posłuszni? — zapytał Parke.

— Posłuszni jesteśmy rozkazom Aktywatora, panie syntetyczny żołnierz mówił teraz zwrócony w stronę Edsela i wpatrzony w kulę, którą tamten trzymał w ręce. — Nie potrzebujemy ani pożywienia, ani snu. Naszym jedynym pragnieniem jest służyć tobie, panie, i walczyć dla ciebie.

Żołnierze stojący w szeregach skinęli aprobująco głowami.

— Prowadź nas do boju, panie! — wyskandowali chórem.

— Na pewno was poprowadzę! — powiedział ośmielony już Edsel. — Pokażę wam, chłopcy, jak trzeba walczyć, możecie na mnie polegać!

Żołnierze wiwatowali na cześć nowego dowódcy, który uruchomił kulę — aktywator, instrument ożywiający ich i budzący wojenne emocje, a do nich zostali przecież stworzeni. Edsel uśmiechnął się zadowolony i spojrzał na Parkego.

— A do czego służy reszta tych numerów? — zainteresował się, wskazując na tarczę kuli. Ale żołnierz nie odpowiadał. Pytanie przekraczało najwidoczniej zasięg jego wiedzy.

— Mogę zaktywizować chyba innych Syntetyków odgadywał Parke. — Pod spodem znajdują się tu chyba jeszcze dalsze komory.

— Bracie! — zawołał zachwycony Edsel. — Poprowadzę ich wszystkich do boju!

Żołnierze znów odpowiedzieli wiwatami.

— Uśpij ich z powrotem — powiedział Parke. Musimy się zastanowić, co zrobić dalej.

Oszołomiony Edsel przesunął tarczę do poprzedniej pozycji. Szeregi żołnierzy znów zamarły w bezruchu.

— Chodź, wyjdziemy stąd — zaproponował Parke. Jest już tu prawie zupełnie ciemno.

— Dobrze — zgodził się Edsel.

— I zabierz ze sobą resztę tych rzeczy — wskazał połyskujący hełm i czarną szkatułkę.

Edsel wziął jedno i drugie i wyszedł za Parkem. Słońce zniknęło już niemal zupełnie za horyzontem. Na czerwonym gruncie kładły się teraz długie czarne cienie. Było bardzo zimno, ale żaden z nich nie zwracał na to uwagi.

— Czy słyszałeś, co oni mówili, Parke? Czy słyszałeś to? Powiedzieli, że jestem ich wodzem! Z takim wojskiem… Roześmiał się uszczęśliwiony. Z takim wojskiem, z takim uzbrojeniem nic go już nie powstrzyma. Będzie miał to królestwo, o którym przedtem mówił, i wszystkie jego bogactwa, najładniejsze dziewczęta świata, będzie żył jak król.

— Jestem generałem! — zawołał Edsel i nałożył na głowę połyskujący hełm. — Jak w tym wyglądam, Parke? Czy nie wyglądam na generała…