121526.fb2 Cia?o - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 1

Cia?o - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 1

Profesor Meyer otworzył oczy. Zobaczył trzech młodych specjalistów, pochylonych nad nim z wyrazem niepokoju. Pomyślał przede wszystkim, że trzeba być tak młodym jak oni, żeby odważyć się na przeprowadzenie takiej operacji. Młodym i nonszalanckim, przesiąkniętym wyłącznie teoretycznymi wiadomościami. Trzeba na to być precyzyjnym i niezawodnym jak automat, mieć stalowe nerwy i palce z żelaza.

Te myśli zafrapowały go do tego stopnia, że dopiero po dobrej chwili zdał sobie sprawę, że operacja się udała.

— Jak się pan czuje, panie profesorze?

— Wszystko jest w porządku?

— Może pan mówić?

Patrzyli na niego z niepokojem.

Profesor przełknął ślinę, dotknął swego nowego podniebienia końcem nowego języka, a potem rzekł drętwym głosem: — Myślę… zdaje mi się…

— W porządku! — wrzasnął Cassidy. — Feldman! Obudź się!

Feldman zeskoczył z polowego łóżka i zaczął gorączkowo szukać okularów.

— Już się zbudził?! Powiedział coś?!

— Tak, powiedział! Mówi jak anioł! Udało się! Feldman znalazł wreszcie okulary i podbiegł do stołu operacyjnego.

— Mógłby pan nam jeszcze coś powiedzieć, panie profesorze? Wszystko jedno co?

— Jestem… jestem…

— Mój Boże! — zawołał Feldman — chyba zemdleję. Tamci trzej wybuchnęli śmiechem. Otoczyli Feldmana i potężnie klepali go po plecach. Z kolei on się roześmiał, lecz śmiech przeszedł mu wkrótce w gwałtowny napad kaszlu.

— Dokąd poszedł Kent?! — zawołał Cassidy. — Powinien tu być. Dziesięć godzin siedziałem nad tym oscyloskopem. Ale dokąd on teraz polazł?

— Po sandwicze — wyjaśnił Lupowicz. — Jest! Kent! Kent! Udało się!

Wszedł Kent, obładowany dwiema papierowymi torbami, z połową sandwicza w ustach. Połknął go pospiesznie.

— Powiedział coś? Co powiedział?

Za plecami Kenta rozległ się gwar. Z tuzin mężczyzn tłoczyło się po drzwiami.

— Każcie opróżnić salę! — zawołał Feldman. — Dzisiaj żadnych wywiadów. Gdzie ten cholerny policjant? Policjant torował sobie przejście wśród dziennikarzy i tarasował drzwi własnym ciałem.

— Słyszeliście, chłopcy, co wam powiedziano?

— To bezprawie! Profesor Meyer należy do świata! — Jakie były jego pierwsze słowa?

— Co powiedział?

— Naprawdę zamieniliście go w psa?

— Jakiej rasy?

— Może poruszać ogonem?

— Powiedział, że czuje się świetnie — oświadczył policjant, wciąż barykadując drzwi. — A teraz idźcie stąd!

Fotografowi udało się prześliznąć pod jego ramieniem. Spojrzał na profesora Meyera, rozciągniętego na stole operacyjnym i wybełkotał: „Rany boskie”. Nastawił aparat. „Niech pan spojrzy tutaj!”

Kent przesłonił ręką obiektyw w tej samej chwili, w której błysnął flesz.

— Co pan robi?! — zaprotestował fotograf.

— Niech się pan nie skarży, ma pan zdjęcie mojej ręki — sarkastycznie powiedział Kent. — Niech je pan powiększy i wystawi w Muzeum Sztuki Nowoczesnej. A teraz wynoś się pan, jeśli chcesz mieć całe kości!

— Jazda, rozejść się! — surowo powtórzył policjant, odpychając dziennikarzy. Odwrócił się, żeby spojrzeć na profesora Meyera i mruknął, zamykając drzwi:

— Ojejej! Nie mogę w to uwierzyć! Cassidy zaczął wrzeszczeć:

— Trzeba to uczcić!

— Zasłużyliśmy sobie!

Profesor Meyer uśmiechnął się — naturalnie wewnętrznie, bo jego zdolność wyrażania uczuć za pomocą gry rysów twarzy była teraz dość ograniczona.

Feldman zbliżył się do niego.

— Jak się pan czuje, panie profesorze?

— Czuję się zupełnie dobrze — z trudem wykrztusił Meyer, wciąż jeszcze nieprzyzwyczajony do nowego podniebienia. — Ale jestem trochę oszołomiony.

— Niczego pan nie żałuje?

— Nie wiem jeszcze — oświadczył Meyer. — Sprzeciwiałem się temu — w zasadzie, wie pan. Nikt nie jest niezastąpiony.

— Ale pan jest, panie profesorze — zaprotestował Feldman z żarliwym przekonaniem. — Słuchałem wszystkich pańskich wykładów. Nie roszczę sobie pretensji do zrozumienia nawet dziesiątej części tego, co pan mówił. Symbolika matematyki nie jest dla mnie niczym, zamknięta księga, lecz wszystkie te zasady unifikacji…

— Proszę pana… — zaczął Meyer.

— Nie, proszę mi pozwolić mówić, profesorze — nastawał Feldman. — Podjął pan dzieło, gdzie najwybitniejsi je porzucili. Nikt inny nie potrafiłby go ukończyć, tylko pan! Nikt inny! Trzeba było absolutnie zapewnić panu kilka dodatkowych lat, wszelkimi środkami, jakimi wiedza może dysponować! Ubolewam tylko nad tym, że nie dało się dla pańskiej inteligencji wynaleźć godniejszej powłoki. Nie doszliśmy niestety jeszcze do możliwości eksperymentowania z innym ciałem ludzkim, a musieliśmy wyłączyć pierwotniaki…

— To nie ma żadnego znaczenia! — zapewniał Meyer. — Liczy się jedynie inteligencja. Jestem jeszcze trochę odurzony…

— Przypominam sobie pański ostatni wykład na uniwersytecie — ciągnął Feldman. — Sprawiał pan wrażenie takiego starca, profesorze! Chciało mi się płakać…! Patrzeć na pańskie ciało, tak zmęczone…

— Może pan się napije, profesorze? — spytał Cassidy, podając mu szklankę.

Meyer uśmiechnął się lekko.

— Obawiam się, że w mojej nowej postaci nie bardzo się nadaję do korzystania z naczynia tego rodzaju. Może lepsza byłaby jakaś miseczka…