121770.fb2 Cyrk Pot?pie?c?w - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 33

Cyrk Pot?pie?c?w - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 33

32

Gabinet Berta był pomalowany na niebiesko. Jego zdaniem to miało wpływać uspokajająco na klientów. Według mnie gabinet był chłodny, ale to Bertowi pasowało. Miał metr osiemdziesiąt wzrostu, był barczysty i zbudowany jak futbolista. Jego brzuch stawał się coraz bardziej wyraźny od nadmiaru posiłków i niedostatku ćwiczeń, ale garnitury za siedemset dolców starannie tuszowały ten mankament. Za takie pieniądze garnitur powinien ukryć nawet Tadż Mahal. Był opalony, szarooki, ze starannie i krótko przystrzyżonymi, prawie białymi włosami. Nie były siwe, po prostu były tak jasne.

Usiadłam naprzeciw niego, w stroju roboczym. Czerwona spódniczka, dobrany pod kolor żakiet i bluzka tak czerwona, że musiałam nałożyć lekki makijaż, aby moja twarz nie wydawała się trupio blada. Żakiet był tak skrojony, aby maskował kaburę podramienną.

Larry siedział na krześle obok mnie, w granatowym garniturze, białej koszuli i krawacie w granatowe wzorki. Skóra na jego czole mieniła się wokół szwów wszystkimi kolorami tęczy jak solidny siniak. Krótkie rude włosy nie mogły tego ukryć. Wyglądał, jakby ktoś grzmotnął go w głowę kijem baseballowym.

– On mógł zginąć, Bert – powiedziałam.

– Nic mu nie groziło, dopóki ty się nie pojawiłaś. Wampiry chciały nie jego, lecz ciebie.

Miał rację i to wcale mi się nie spodobało.

– Próbował ożywić trzeciego nieboszczyka.

Małe, zimne oczy Berta rozbłysły lodowatym światłem.

– Potrafisz przywołać trzech w ciągu jednej nocy?

Larry miał na tyle przytomności umysłu, żeby udać zażenowanie.

– Prawie.

Bert zmarszczył brwi.

– Co to znaczy „prawie”?

– To znaczy, że go ożywił, ale nie zdołał nad nim zapanować. Gdyby mnie tam nie było, aby załagodzić sytuację, mielibyśmy teraz problem z szalejącym, zbuntowanym zombi.

Bert nachylił się do przodu, złączył dłonie na blacie biurka, a w jego małych oczkach pojawił się wyraz powagi.

– Czy to prawda, Larry?

– Obawiam się, że tak, panie Vaughn.

– Mogło być bardzo źle, Larry. To, co się stało, to poważna sprawa. Czy to rozumiesz?

– Poważna sprawa? – rzuciłam. – To byłaby katastrofa! Zombi mógł pożreć jednego z naszych klientów!

– Daj spokój, Anito, nie ma potrzeby straszyć chłopaka.

Wstałam.

– Mam na ten temat inne zdanie.

Bert łypnął na mnie spode łba.

– Gdybyś się nie spóźniła, nie podjąłby próby ożywienia tego zombi.

– Nie, Bert. Nie zwalisz całej winy na mnie. Wysłałeś go samego, pierwszej nocy. Posłałeś go na zlecenie samego!

– I całkiem nieźle sobie poradził – przyznał Bert.

Zdusiłam w sobie krzyk. To i tak nic by nie dało.

– Bert, to student college’u, ma dopiero dwadzieścia lat, jest u nas na stażu. Jeśli zginie podczas wykonywania zajęć, narobi nam nie lada kłopotów.

– Czy mogę coś powiedzieć? – spytał Larry.

– Nie – odburknęłam.

– Oczywiście – odparł Bert.

– Jestem już dorosły. Umiem o siebie zadbać.

Już miałam zaoponować, ale spojrzawszy w jego szczere niebieskie oczy, nie potrafiłam wydobyć z siebie głosu. Miał dwadzieścia lat. Pamiętałam, kiedy i ja miałam tyle. Wtedy też wszystko wiedziałam. Dopiero w rok później uświadomiłam sobie, iż tak naprawdę wiem, że nic nie wiem. Może zdołam się jeszcze czegoś nauczyć przed trzydziestką, ale nie zamierzałam czekać na to z zapartym tchem.

– Ile miałaś lat, gdy zaczęłaś dla mnie pracować? – zapytał Bert.

– Co?

– Ile miałaś lat?

– Dwadzieścia jeden. Właśnie skończyłam college.

– Kiedy skończysz dwadzieścia jeden, Larry? – spytał Bert.

– W marcu.

– Widzisz, Anito, jest tylko o kilka miesięcy młodszy. Jest w tym samym wieku, co byłaś ty.

– To było co innego.

– Jak to? – spytał Bert.

Nie potrafiłam określić tego słowami. Larry miał jeszcze dziadków. Nigdy dotąd nie zetknął się z prawdziwą śmiercią i przemocą. Ja owszem. On był niewinny. Ja swoją niewinność utraciłam wiele lat temu. Jak miałam to wytłumaczyć Bertowi, nie raniąc uczuć Larry’ego? Żaden dwudziestolatek nie pogodzi się z myślą, że jakaś kobieta wie o życiu więcej od niego. Pewne z gruntu fałszywe wzorce kulturowe są nie do zdarcia.

– Ja pierwszej nocy nie byłam sama. Towarzyszył mi Manny.

– Miał pójść z tobą, ale przeszkodziły w tym inne twoje obowiązki. No, sama wiesz, współpraca z policją i takie tam.

– Nie obwiniaj mnie, Bert. To nic w porządku i wiesz tym równie dobrze jak ja.

Wzruszył ramionami.

– Gdybyś robiła, co do ciebie należy, nie byłby zdany wyłącznie na siebie.

– Miały miejsce dwa morderstwa. Co miałam zrobić? Powiedzieć: „Wybaczcie, chłopcy, ale muszę zaopiekować się nowym animatorem. Przykro mi, nie mogę wam pomóc przy tych zabójstwach”.

– Nie potrzebuję opiekunki – rzucił Larry.

Zignorowaliśmy go oboje.

– Masz pełny etat w mojej firmie.

– Już to przerabialiśmy.

– Zbyt wiele razy – przyznał.

– Jesteś moim szefem. Zrób to, co według ciebie najodpowiedniejsze.

– Nie kuś mnie.

– Hej, co jest, przestańcie – wtrącił Larry. – Mam wrażenie, że stanowię tylko dogodny pretekst dla waszej kolejnej kłótni. Nie dajcie się ponieść nerwom, dobra?

Oboje spiorunowaliśmy go wzrokiem. Nie ugiął się. Wytrzymał nasze spojrzenia. Punkt dla niego.

– Jeśli twoim zdaniem źle wypełniam swoje obowiązki, to mnie wylej, ale przestań wzbudzać we mnie poczucie winy. Mam dość drażnienia się z tobą.

Bert wstał powoli, niczym lewiatan wyłaniający się z głębiny.

– Anito… – Zadzwonił telefon. Wszyscy spojrzeliśmy na aparat. Bert podniósł słuchawkę. – Kto mówi? – Słuchał przez chwilę, po czym spojrzał na mnie. – Do ciebie. – Powiedział to niewiarygodnie ciepłym tonem. – Detektyw sierżant Storr, sprawa służbowa. – Bert uśmiechał się od ucha do ucha, ale wzrok miał zimny jak lód. Wciąż się uśmiechał, jego małe, szare oczka nieco złagodniały. To był zły znak.

– Cześć, Dolph, co jest?

– Jesteśmy w kancelarii prawnej, o której powiedziała nam twoja przyjaciółka, Veronica Sims. Miło, że najpierw zadzwoniła do ciebie, a nie do nas.

– Najpierw do mnie, ale zaraz potem do was. Czy to źle?

– Skądże.

– Czego się dowiedzieliście? – Nie ściszyłam głosu. Przy zachowaniu odpowiedniej dyskrecji, nawet jeśli rozmawiasz z kimś przy ludziach, osoby postronne nie są w stanie wyłowić niczego istotnego.

– Ta zabita kobieta to Reba Baker. Została zidentyfikowana na podstawie fotografii z kostnicy.

– Niezłe zakończenie tygodnia pracy – stwierdziłam.

Dolph zignorował moją uwagę.

– Obie ofiary miały w swych testamentach specjalną klauzulę. W razie śmierci wskutek ukąszenia przez wampira miały zostać zakołkowane, a następnie poddane kremacji.

– Wygląda mi to na wzorzec – wtrąciłam.

– Ale w jaki sposób wampiry mogły dowiedzieć się, że ci ludzie mieli w swoich testamentach specjalne klauzule?

– Czy to podchwytliwe pytanie, Dolph? Ktoś im powiedział.

– Wiem – mruknął. Wydawał się zniesmaczony. Coś mi umknęło.

– Czego ty właściwie chcesz, Dolph?

– Przesłuchałem wszystkich i każda z tych osób bez wyjątku przysięga, że mówi prawdę. Czy to możliwe, aby ktoś przekazał te informacje i o tym nie pamiętał?

– Chodzi ci o to, że jakiś wampir namącił temu komuś w głowie, aby zdrajca po fakcie nie był świadomy tego, co zrobił?

– Otóż to.

– Jasne – odparłam.

– Czy gdybyś tu przyjechała, mogłabyś rozpoznać osobę poddaną przez wampira hipnozie?

Spojrzałam na twarz mego szefa. Gdybym odpuściła sobie jeszcze jedną noc w najgorętszym sezonie, wylałby mnie jak amen w pacierzu. Bywały takie dni, kiedy ani trochę się tym nie przejmowałam. To nie był jeden z tych dni.

– Szukaj oznak utraty pamięci, luk trwających przez kilka godzin lub nawet parę nocy.

– Coś jeszcze?

– Jeżeli ktoś przekazuje informacje wampirom, może tego nie pamiętać, ale dobry hipnotyzer powinien dać sobie radę z przełamaniem mentalnych blokad.

– Mecenas warczy nam tu o prawach i nakazach. Mamy jedynie nakaz na wgląd do akt, nie do umysłów tamtejszych pracowników.

– Zapytaj go, czy chce być odpowiedzialny za śmierć kolejnej ofiary wampirów, i przy okazji jednego spośród swoich klientów.

– Nie jego, lecz ją, mecenas to kobieta – poprawił mnie.

Poczułam się jak szowinistka.

– Spytaj ją, czy ma ochotę tłumaczyć rodzinie swego klienta, dlaczego utrudnia wam prowadzenie śledztwa.

– Klienci nie dowiedzą się o tym, chyba że sami ich powiadomimy – mruknął Dolph.

– Fakt.

– Ale to przecież szantaż, panno Blake.

– Co racja, to racja.

– W poprzednim życiu musiałaś chyba być gliną – dodał. – Jesteś zbyt podstępna, abyś mogła być kimś innym.

– Dzięki za uznanie.

– Polecisz nam jakiegoś hipnotyzera?

– Alvina Thormunda. Zaczekaj chwilę, podam ci jego numer.

Wyjęłam wizytownik. Trzymałam w nim tylko naprawdę ważne wizytówki osób, z pomocy których mogłam potrzebować nagle skorzystać. Alvin pomagał nam już kilkakrotnie w przypadkach cierpiących na amnezję ofiar ataków wampirów. Podałam Dolphowi numer.

– Dzięki, Anito.

– Daj mi znać, jeśli się czegoś dowiesz. Może będę mogła zidentyfikować wampira, który jest w to zamieszany.

– Chcesz być obecna przy seansie hipnotycznym?

Spojrzałam na Berta. Wciąż wydawał się rozluźniony i zadowolony. Taki był najgroźniejszy.

– Raczej nie. Nagraj całą sesję. Jeśli to będzie konieczne, później przesłucham taśmę.

– Później może oznaczać kolejnego trupa – mruknął Dolph. – Szef znów zalazł ci za skórę?

– Taa – odparłam.

– Mam z nim pogadać? – spytał Dolph.

– Raczej nie.

– Robi ci problemy?

– Jak zwykle.

– W porządku. Zadzwonię do tego Thormunda i nagram całą sesję. Powiadomię cię, jeżeli tylko czegoś się dowiemy.

– Daj mi sygnał na pager.

– Nie ma sprawy. – Odłożył słuchawkę. Nawet się nie pożegnał. Jak zwykle.

Oddałam słuchawkę Bertowi. Odłożył ją, wciąż patrząc na mnie tymi ciepłymi, przyjaznymi oczami.

– Dziś w nocy także musisz współpracować z policją?

– Nie.

– Czemu zawdzięczam ten zaszczyt?

– Odpuść sobie ten sarkastyczny ton, Bert. – Odwróciłam się do Larry’ego. – Jesteś gotowy, młody? Możemy iść?

– Ile masz lat? – zapytał.

Bert uśmiechnął się.

– Czy to ważne? – spytałam.

– Po prostu odpowiedz, dobra?

Wzruszyłam ramionami.

– Dwadzieścia cztery.

– Jesteś starsza ode mnie tylko o cztery lata. Nie mów do mnie „młody”.

Uśmiechnęłam się.

– W porządku, ale lepiej już chodźmy. Mamy do ożywienia paru truposzy. Trzeba zarobić trochę grosza.

Spojrzałam na Berta. Rozparł się w fotelu, splatając dłonie o krótkich, grubych palcach na brzuchu. Uśmiechał się. Miałam ochotę pięścią zetrzeć mu ten uśmiech z twarzy. Pohamowałam się jednak. I niech ktoś teraz powie, że nie panuję nad swymi emocjami.