121773.fb2
Ale zmiany w jego zachowaniu następowały nieregularnie. Mimo wysiłków Perceveral doznał lekkiego podrażnienia skóry w reakcji na zastosowany na statku system oczyszczania, stłukł o jakiś występ jedną z dziesięciu par okularów, cierpiał na bóle głowy i pleców, a także wielokrotnie zdzierał sobie skórę z kostek u rąk i wybijał palce u nóg.
Jednak czuł, że robi postępy, co jeszcze bardziej utwierdzało go w postanowieniu. W końcu na horyzoncie pojawił się cel podróży.
Planeta nazywała się Theta. Perceveral został wysadzony wraz ze swoim ekwipunkiem na trawiastej, zalesionej wyżynie w pobliżu pasma gór. Na podstawie badań przeprowadzonych z powietrza, wybrano ten teren ze względu na jego walory. Woda, drewno, lokalne owoce i rudy minerałów-wszystko znajdowało się w pobliżu. Obszar wydawał się więc doskonały jako miejsce dla przyszłej kolonii.
Załoga życzyła Perceveralowi powodzenia i odleciała. Osamotniony zwiadowca wpatrywał się w niebo, póki statek nie zniknął w chmurach, po czym wziął się do pracy.
Najpierw uruchomił swojego robota. Była to wysoka, błyszcząca maszyna wieloczynnościowa, należąca do standardowego wyposażenia zwiadowców i osadników. Nie umiała mówić, śpiewać, recytować ani grać w karty, jak to było w przypadku droższych modeli. Jej jedyną odpowiedzią był przeczący lub potakujący ruch głowy. Nudne towarzystwo jak na rok czekający Perceverala. Ale była tak zaprogramowana, by spełniać wydawane słownie całkiem skomplikowane polecenia, wykonywać najcięższą pracę fizyczną i przejawiać pewną intuicję w trudnych sytuacjach.
Z pomocą robota Perceveral rozbił na równinie obóz, bacznie obserwując horyzont i wypatrując niepokojących sygnałów. Sonda powietrzna nie wykryła wprawdzie żadnych śladów obcej cywilizacji, ale nigdy nie wiadomo. Fauna Thety też jak dotąd była nie zbadana.
Perceveral pracował powoli i ostrożnie, a milczący robot uwijał się u jego boku. Do wieczora uporał się z budowaniem tymczasowego obozu. Uruchomił alarm radarowy i poszedł spać.
O bladym świcie obudził go przejmujący dźwięk alarmu. Ubrał się i pośpiesznie wybiegł. W powietrzu rozlegał się gniewny szum, jakby nadlatującej szarańczy.
— Przynieś dwa promienniki — polecił robotowi — i szybko wracaj. Przynieś też lornetkę.
Robot kiwnął potakująco i ruszył wykonać polecenie. Tymczasem Perceveral, drżąc pod wpływem przejmującego porannego chłodu, zaczął się powoli obracać w celu zlokalizowania kierunku, z jakiego dochodził dźwięk. Przebiegł wzrokiem po wilgotnej równinie, zielonym skraju lasu i widocznych dalej urwistych skałach. Nic się nie poruszało. Wreszcie dostrzegł wyraźnie widoczne na tle wschodzącego słońca coś, co wyglądało jak ciemna chmura. Chmura ta leciała w kierunku obozu, przenosząc się z duża prędkością pod wiatr.
Robot wrócił z promiennikami. Perceveral wziął jeden z nich i rozkazał robotowi trzymać drugi, gotowy do strzału. Robot przytaknął, bezmyślnie świecąc komórkami oczu i zwrócił się w stronę wschodzącego słońca.
Kiedy chmura podpłynęła bliżej, okazało się, że było to gigantyczne stado ptaków. Perceveral przyglądał się im przez lornetkę. Były wielkości mniej więcej ziemskich jastrzębi, ale ze względu na ciężki, nieporadny lot przypominały nietoperze. Miały ogromne szpony, a ich długie dzioby kończyły się ostrym zębem. Tak uzbrojone z pewnością musiały być drapieżnikami.
Z głośnym szumem ptaki okrążyły stojących przybyszów, po czym ze złożonymi skrzydłami i rozcapierzonymi szponami zaczęły atakować ich z wszystkich stron. Perceveral polecił robotowi otworzyć ogień.
Stali, opierając się o siebie plecami i razili nacierające na nich ptaki. W powietrzu zawirowało od pierza i krwi, kiedy całe hordy drapieżnych napastników spadały, jak skoszone. Perceveral i robot utrzymywali to stado latających wilków na dystans, a nawet zmusili je do cofnięcia się nieco. Ale w pewnym momencie promiennik Perceverala przestał działać.
Podobno miała to być broń z pełnymi magazynkami, gwarantującymi nieprzerwany, w pełni zautomatyzowany ogień przez siedemdziesiąt pięć godzin. To niemożliwe, aby promiennik zawiódł! Perceveral stał przez moment, bezmyślnie naciskając cyngiel. Wreszcie rzucił broń na ziemię i pobiegł do namiotu służącego za magazyn, pozostawiając robota samego na polu walki.
Szybko odnalazł dwa zapasowe promienniki i wybiegł. Kiedy wrócił, zobaczył, że promiennik robota też nie działa, a on sam stoi wyprostowany, usiłując opędzić się rękami od chmary ptaków. Ze złączy stawowych kapały mu krople smaru, kiedy młócił gęsto atakujące go stado. Chwiał się przy tym niebezpiecznie na boki, ryzykując utratę równowagi, a kilka ptaków, którym udało się uniknąć ciosów jego rak, siedziało mu na ramionach, dziobiąc go po komórkach ocznych i antenie kinestetycznej.
Perceveral uruchomił oba promienniki na raz i zaczął razić stado. Jeden automat zepsuł się niemal natychmiast. Strzelał z ostatniego, jaki posiadał, modląc się, aby ten nie zawiódł.
W końcu ptaki, przerażone ponoszonymi stratami, wzbiły się w powietrze i odfrunęły, skrzecząc i pohukując. Perceveral i jego robot, cudem nie odniósłszy ran, stali po kolana w pierzu, otoczeni zwęglonymi ciałami napastników.
Perceveral popatrzył na cztery promienniki, z których trzy okazały się do niczego, po czym pomaszerował do namiotu telekomunikacyjnego.
Skontaktował się z Haskellem i opowiedział mu o napastnikach oraz awarii trzech spośród czterech promienników. Z czerwoną od wściekłości twarzą krytykował ludzi odpowiedzialnych za sprawdzenie wyposażenia zwiadowcy. Wreszcie, straciwszy oddech, przerwał i czekał na przeprosiny oraz wyjaśnienia.
— To było jednym z elementów eksperymentu — oświadczył Haskell.
— Co?
— Wyjaśniałem to panu kilka miesięcy temu. Sprawdzamy możliwość przetrwania w warunkach minimalnych. Minimalnych, pamięta pan? Musimy wiedzieć, co stanie się z kolonią złożoną z ludzi o bardzo różnym stopniu zaradności. Dlatego szukamy najmniejszego wyróżnika.
— Wiem o tym wszystkim. Ale promienniki… — Panie Perceveral, tworzenie kolonii, nawet o absolutnie minimalnej bazie, jest operacją niesamowicie kosztowną. Wyposażamy naszych kolonistów w najnowszą i nąjlepszą broń oraz cały ekwipunek, ale nie możemy wymieniać rzeczy, które się zepsują ery zużyją. Osadnikom zabraknie w pewnym momencie amunicji, sprzęty się połamią lub zniszczą, zapasy żywności wyczerpią lub zepsują…
— I ja zostałem wyposażony w taki sam sposób? — spytał Perceveral.
— Naturalnie. Eksperymentalnie wyposażyliśmy pana w sprzęty stanowiące minimum niezbędne do przeżycia. To jedyny sposób, abyśmy mogli przewidzieć, jak koloniści poradzą sobie na Thecie.
— To nieuczciwe! Zwiadowcy zawsze otrzymują najlepszy sprzęt!
— Nieprawda — zaprzeczył Haskell. — Tak było za czasów dawnych zwiadowców, o maksymalnej zdolności przeżycia. Ale sprawdzamy przecież warunki minimalne i to musi się odnosić w jednakowym stopniu do sprzętu, jak i do osobowości. Uprzedzałem, że naraża się pan na niebezpieczeństwa.
— Tak, ale… W porządku. Czy ma pan w zanadrzu jeszcze jakieś niespodzianki dla mnie?
— Właściwie nie — odparł Haskell, po krótkim namyśle. — I pan i pańskie wyposażenie posiadacie minimalną zdolność przetrwania. Właściwie tak by to można podsumować.
Perceveral wyczuł, że odpowiedź była nieco wykrętna, ale jego rozmówca nie chciał ujawnić żadnych szczegółów. Rozłączyli się więc i zwiadowca wrócił do znajdującego się w stanie chaosu obozu.
Dla ochrony przed ewentualnymi kolejnymi atakami ptaków przeniósł swoją siedzibę do lasu. Rozbijając na nowo obozowisko, Perceveral spostrzegł, że przynajmniej połowa sznurów, jakimi dysponował, była już mocno zużyta, urządzenia elektryczne zaczynały się przepalać, a płótno namiotów miejscami pokryła pleśń. Cierpliwie poreperował wszystko, zdzierając sobie przy tym skórę z palców i dłoni. Wtedy zepsuł się generator.
Pocił się nad nim przez trzy dni, usiłując zorientować się w rodzaju uszkodzenia, mając do dyspozycji źle wydrukowaną instrukcję, napisaną do tego po niemiecku. Wszystko wyglądało nie tak i nic nie chciało działać. W końcu przez czysty przypadek odkrył, że instrukcja była od zupełnie innego modelu. To go wytrąciło z równowagi i zaczął kopać generator, przy czym o mały włos nie złamał sobie małego palca u prawej nogi.
Wreszcie wziął się w garść i przez kolejne cztery dni ślęczał nad różnicami pomiędzy modelem, jakim dysponował, a tym, który opisano w instrukcji, aż udało mu się uruchomić generator.
Ptaki odkryły, że mogą sfrunąć między drzewami do obozu, podkraść trochę żywności i uciec, nim Perceveral lub robot zdąży wycelować w nie promiennik. Ich ataki kosztowały Perceverala parę okularów i paskudną ranę na szyi. Pracowicie utkał więc sieci i przy pomocy robota rozciągnął je między gałęziami drzew nad całym obozem.
Ptaki nie mogły już szkodzić. Perceveral znalazł wreszcie wolną chwilę, by sprawdzić zapasy. Odkrył, że wiele spośród suszonych produktów było niewłaściwie zabezpieczonych, a w innych zalęgły się obrzydliwe robaki. I jedne i drugie należało uznać za zmarnowane. Jeśli nie podejmie już teraz jakichś kroków, zostanie bez zapasów niezbędnych do przetrwania zimy na Thecie.
Zabrał się w związku z tym ze testowanie miejscowych owoców, zbóż i jarzyn. Liczne ich odmiany okazały się jadalne i o odżywczych własnościach. Kiedy jednak zaczął je jeść, dostał silnej wysypki na tle alergicznym. Dzięki starannemu smarowaniu maścią udało mu się pozbyć alergii i rozpoczął badania, szukając rośliny, która go uczuliła. Ale kiedy zamierzał sprawdzić wyniki, zbliżył się robot i przez nieuwagę stłukł probówki, rozlewając przy tym wszystkie odczynniki, jakie posiadali.
Pczccveral musiał zatem kontynuować doświadczenia na sobie samym. W efekcie wyeliminował jeden rodzaj jagód i dwa okazy warzyw jako nie nadające się dla niego do spożycia.
Ale ogólnie owoce były doskonałe, a z miejscowych zbóż dawało się upiec świetny chleb. Perceveral nazbierał ziarna i w porze późnej thetańskiej wiosny polecił robotowi zaorać pole i zasiać ziarno.
Robot pracował niezmordowanie na nowych polach, podczas gdy Perceveral zajął się przeszukiwaniem okolicy. Odnalazł kawałki wygładzonej skały, na których były wyskrobane jakieś znaki wyglądające na cyfry, a nawet kreskowe obrazki drzew, chmur i szczytów górskich. Doszedł do wniosku, że musiały tu niegdyś mieszkać jakieś istoty inteligentne. Całkiem prawdopodobne, że nadal zamieszkują one niektóre rejony planety. Nie miał jednak czasu ich szukać.
Kiedy sprawdził bowiem pola, stwierdził, że robot posiał ziarno o wiele za głęboko, choć Perceveral zaprogramował mu odpowiednie instrukcje. Te ziarna zostały zmarnowane i następne Perceveral posiał własnoręcznie.
Zbudował też drewniany barak dla siebie oraz szopy, do których przeniósł zapasy z butwiejących namiotów. Pomału przygotowywał się do zimy. I pomału nabierał podejrzeli, że robot zaczyna się zużywać.
Wielka czarna maszyna wieloczynnościowa jak i przedtem wykonywała swoje zadania. Ale jej ruchy stawały się coraz bardziej niezręczne i coraz czyściej urywała siły w sposób niekontrolowany. Ciężkie słoje pękały w jej uścisku, narzędzia łamały się. Perceveral zaprogramował robota, aby opielił pola, ale w tym samym czasie gdy jego race wyrywały chwasty, ogromne, płaskie stopy rozdeptywały kiełkujące zboże. A kiedy szedł narąbać drewna do ogniska, zazwyczaj przy okazji łamał trzonek siekiery. Drewniany barak drżał, kiedy robot wchodził do środka, a drzwi czasami wylatywały z zawiasów.
Perceverala bardzo martwiło psucie się robota. Nie był w stanic zreperować go, ponieważ został on trwale zapieczętowany i mogli go naprawić wyłącznie technicy z fabryki, wyposażeni w specjalne narzędzia, czyści zamienne, a przede wszystkim wiedzę. Perceveral mógł tylko wyłączyć robota, ale wtedy zostałby zupełnie sam.
Dawał wiec mu coraz prostsze zadania i coraz więcej pracy wykonywał samodzielnie. Ale robot nadal działał coraz gorzej. Aż któregoś wieczoru, kiedy Perceveral jadł obiad, robot nagle zachwiał się nad piecykiem węglowym i potrąciwszy garnek, wyrzucił w powietrze gotujący się ryż.
Bogatszy o nowo nabyte umiejętności radzenia sobie, Perceveral uchylił się na bok i wrząca masa wylądowała mu na ramieniu, a nie na twarzy.
Ale tego było już zbyt wiele. Robot stał się niebezpiecznym towarzyszem. Opatrzywszy ranę Perceveral postanowił wyłączyć robota i kontynuować swoją misję samotnie. Zdecydowanym głosem wydał maszynie polecenie samowyłączenia.
Robot popatrzył na niego bez wyrazu i nadal nieustannie wiercił się po baraku, nie reagując na ten najbardziej elementarny rozkaz dla robotów.
Perceverał wydał polecenie ponownie. Robot pokręcił przecząco głową i zaczął układać w stosik drewno na podpałkę.