121773.fb2 Cz?owiek minimum - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 6

Cz?owiek minimum - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 6

— Ja też bym nie chciał. Zajmę się tym natychmiast.

Zabrał potrzebny sprzęt i pośpieszył do tuneli. Wyjaśnił kretom, o co chodzi, a one zaprowadziły go na skraj przepaści. Uzbrojony w palnik, piłę, młot kowalski i nożyce do metalu Perceveral zaczął powoli schodzić na dno przepaści.

Na dnie szybko odnalazł miejsce, w którym wylądował robot. Tkwiła tam, między dwoma głazami, wyrwana z zawiasu barkowego ręka robota, a kawałek dalej natknął się na fragmenty rozbite komórki ocznej. Zobaczył też pusty, porwany kokon z lin.

Ale robota nie było.

Perceveral wdrapał się z powrotem na górę, ostrzegł krety i zaczął się przygotowywać, jak najlepiej potrafił.

Przez następnych dwanaście dni nic się nie działo. A potem przestraszony kret przyniósł wiadomość. Robot ponownie zjawił się w tunelach, kroczy w ciemnościach, przyświecając sobie jednym okiem, i zbliża się do głównego korytarza.

Krety przygotowały liny na jego przyjście, ale robot był przygotowany. Udało mu się uniknąć cicho spadających pętli i zaatakował krety. Zabił sześć, a i pozostałe zmusił do ucieczki.

Wysłuchawszy tych wieści Perceveral kiwnął tylko potakująco głową, po czym odesłał krety i pracował dalej. Miał w tunelach przygotowany system obronny. A przed nim na stole leżały cztery zepsute promienniki, rozłożone na części. Brakowało mu instrukcji, ale z posiadanych elementów usiłował złożyć jeden, w pełni sprawny.

Pracował do późna w nocy, sprawdzając dokładnie każdą cząstkę przed ponownym umieszczeniem w obudowie. Miał wrażenie, że maleńkie fragmenciki rozpływają mu się przed oczami, a palce są jak z kiełbasek. Bardzo uważnie, z pomocą pęsety i szkła powiększającego, zaczął ponownie składać broń.

Nagle odezwało się radio.

— Anton? — spytał Haskell.

— Co z robotem?

— Zbliża się.

— Tego się właśnie obawiałem. Posłuchaj. Udało mi się błyskawicznie połączyć z producentem tego robota. Okropnie się ścięliśmy, ale w końcu dostałem zgodę na to, żebyś go wyłączył, oraz instrukcję, jak to się robi.

— Dzięki. To co mam zrobić? Tylko szybko… — Będziesz potrzebował źródła energii elektrycznej o napięciu dwustu woltów i natężeniu dwudziestu pięciu amperów. Czy twój generator jest w stanie dać taki prąd?

— Tak. I co dalej’?

— Musisz mieć miedziany sztyft, trochę szebrnego drutu i sondę z materiału nieprzewodzącego, na przykład z drewna. Wszystko to musisz ustawić w następujący…

— Nie starczy mi czasu — przerwał Perceveral ale proszę mówić.

Radio zatrzeszczało.

— Haskell! — zawołał do mikrofonu Perceveral. Ale odbiornik milczał. Perceveral usłyszał dochodzące z baraku radiowego odgłosy łamania i tłuczenia, po czym w drzwiach baraku pojawił się robot.

Nie miał lewej ręki i prawej komórki ocznej, ale mechanizm samonaprawy zabezpieczył uszkodzone miejsca. Robot był teraz matowo czarny, a wzdłuż piersi i po bokach miał rdzewiejące szramy.

Perceveral spojrzał na niemal w całości złożony promiennik. Zaczął wkładać na miejsce ostatnie elementy.

Robot szedł w jego kierunku.

— Idź narąbać drewna — powiedział Perceveral tonem na tyle zwyczajnym, na ile go było stać.

Robot zatrzymał się, odwrócił, złapał za siekierę i ruszył ku drzwiom.

Perceveral dopasował ostatnią część, nasunął osłonę i zaczął przykręcać śruby.

Robot upuścił siekierę i ponownie odwrócił się w stronę zwiadowcy, walcząc ze sprzecznymi rozkazami. Perceveral miał nadzieję, że może w wyniku tego konfliktu wewnętrznego nastąpi jakieś zwarcie obwodów, ale robot podjął decyzję i rzucił się na niego.

Perceveral uniósł promiennik i nacisnął spust. Błysk zatrzymał robota w pół kroku. Jego metalowa powłoka zaczęła z lekka świecić czerwonym blaskiem.

I właśnie wtedy promiennik znowu odmówił posłuszeństwa.

Perceveral zaklął, uniósł ciężką broń i rzucił nią w jedyne oko, jakie pozostało robotowi. Chybił tylko odrobinę i trafił w czoło.

Ogłuszony uderzeniem robot wyciągnął rękę, usiłując pochwycić Perceverala, ten uchylił się jednak i wybiegł z baraku w stronę czarnego otworu tunelu. Wbiegając do środka spojrzał za siebie i dostrzegł, że robot podąża za nim.

Przeszedłszy kilkaset metrów tunelem Perceveral włączył latarkę i zaczekał na robota.

Dokładnie opracował całą taktykę, kiedy tylko się zorientował, że robot nie został zniszczony. Najpierw, co wydaje się oczywiste, pomyślał o ucieczce. Ale jego prześladowca; mogący wędrować dzień i noc bez przerwy, łatwo by go dogonił.

Nie mógł też się ukrywać, krążąc bez celu po labiryncie tuneli. Musiałby bowiem zatrzymywać się, spać, jeść i pić. A robot nie zatrzymywałby się z żadnego z tych powodów.

Postawił więc wszystko na jedną kartę i przygotował w tunelach serię pułapek. Któraś z nich musi zadziałać. Był tego absolutnie pewien.

Ale nawet przekonując samego siebie, że tak musi być, Perceveral zadrżał na myśl o wypadkach, jakie robot nagromadził dla niego — o miesiącach z połamanymi rękami i żebrami, wybitymi kostkami, skaleczeniami, zacięciami, pokąsaniem, infekcjami i chorobami. A to wszystko robot powodowałby tak szybko, jak tylko było to możliwe, aby wrócić do normalnego trybu działania.

Nie było mowy, żeby Perceveralowi udało się przeżyć te skumulowane przez robota wypadki. Jego pułapki koniecznie muszą zadziałać!

Wkrótce usłyszał dudniące kroki robota. Po chwili maszyna pojawiła się, dostrzegła go i zaczęła biec w jego stronę.

Perceveral ruszył w głąb tunelu, po czym skręcił w przecznicę. Robot podążał za nim, z wolna się zbliżając.

Kiedy Perceveral dotarł do odległego wyjścia na powierzchnię, obejrzał się za siebie, oceniając pozycję robota. Następnie szarpnął za sznur, który ukrył za skałą.

Sklepienie tunelu opadło, zrzucając na maszynę tony ziemi i skał.

Gdyby robot zrobił jeszcze jeden krok, zostałby zasypany. Ale błyskawicznie oceniając sytuację zdążył zakręcić i rzucić się do tyłu. Spadło na niego trochę ziemi i drobnych kamyków, uderzając go. w głowę i ramiona. Ale główne uderzenie go nie dosięgło. Kiedy spadł już ostatni kamyk, robot wdrapał się na hałdę gruzu i kontynuował pościg. Perceveralowi zaczynało brakować tchu. Czuł zawód, że pułapka zawiodła. Ale miał przygotowane i następne, lepsze. Druga z pewnością wykończy tę bezlitosną maszynę.

Przemierzali teraz wijący się korytarz, oświetlany jedynie co jakiś czas latarką Perceverala. Robot ponownie zaczął się przybliżać. Perceveral wybiegł na prostą i znacznie przyspieszył.

Przekroczył skrawek ziemi, który wyglądał dokładnie tak samo jak pozostałe. Ale kiedy robot całym ciężarem stąpnął na to miejsce, grunt zapadł się pod nim. Perceveral dokładnie to wyliczył. Pułapka, która wytrzymywała jego wagę, zadziałała pod ciężarem robota.

Maszyna wyciągnęła rękę, szukając przytrzymania. Grunt przesypywał się jej między palcami, opadając do wykopanej przez Perceverala pułapki szybu o ukośnych zboczach w kształcie leja, mającego za zadanie unieruchomić robota na dnie.

Robot rozsunął jednak szeroko nogi, niemal pod kątem prostym do ciała. Złącza zaskrzypiały mu, kiedy wbił się piętami w spadziste stoki, które ugięły się nieco pod ciężarem, ale go utrzymały. Dzięki temu zatrzymał się, nim opadł na dno, z obiema nogami szeroko rozstawionymi i wciśniętymi w miękką glebę. Zaparty w ten sposób, wygrzebał ręką w ziemi punkt zaczepienia, uwolnił jedną nogę, znalazł dla niej podporę, po czym wyciągnął drugą. Tą metodą powoli wydostał się na wierzch, a Perceveral zaczął znowu uciekać.

Biegł z każdym krokiem ciężej, zaczynało mu brakować oddechu i odczuwał coraz silniejszy ból w boku. Robot tym łatwiej go doganiał i Perceveral musiał wytężyć wszystkie siły, aby zachować przewagę.

Bardzo liczył na te dwie pułapki. Teraz pozostała mu już tylko jedna. Doskonała, choć ryzykowna. Pomimo narastającego zmęczenia Perceveral zmusił się do koncentracji. Przy tej ostatniej zasadzce należało zachować wielką precyzję. Minął oznakowany na biało kamień i wyłączył latarkę. Zaczął odliczać kroki, zwalniając, póki robot nie znalazł się tuż za nim, póki nie poczuł jego palców o centymetry od swojego karku.

Osiemnaście… dziewiętnaście… dwadzieścia! Przy dwudziestym kroku Perceveral rzucił się głową do przodu w ciemność. Przez kilka sekund leciał w powietrzu, po czyn uderzył o powierzchnię wody. Płytko zanurkował, wynurzył się i czekał.

Robot biegł za nim zbyt blisko, by wyhamować. Kiedy uderzył o lustro wody podziemnego jeziora, rozległ się głośny plusk, następnie rozpaczliwe młócenie wody i w końcu bulgotanie bąbelków powietrza, towarzyszące opadaniu maszyny na dno.