121773.fb2
— Prawie udało ci się mnie przekonać powiedział po chwili. — Ale obawiam się, że stosujesz wybiegi słowne. Mówiąc zupełnie szczerze, nie potrafię cię już traktować jako minimum. Będziesz więc chyba musiał zająć się swoją działką na Thecie.
Perceveral zgarbił się, zrezygnowany. Ze znużeniem skinął potakująco głową, uścisnął Haskellowi dłoń i odwrócił się w stronę wyjścia.
Kiedy się odwracał, zaczepił rękawem o stojący i na biurku kałamarz, strącając go. Rzucił się, by go złapać, i walnął ręką o biurko, oblewając się przy tym atramentem. Kiedy znowu starał się go podnieść, potknął się o krzesło i wywrócił.
— To było udawane, prawda, Anton? — spytał go Haskell.
— Nie — odparł Perceveral — nie było, psiakrew!
— Hm… Interesujące. No cóż, nie chciałbym nadmiernie rozbudzać twojej nadziei, ale może… powiedziałem tylko, że moż1iwe…
Haskell wpatrywał się uporczywie w zarumienioną twarz Perceverala i nagle parsknął śmiechem.
— Ależ z ciebie diabeł wcielony! Mało brakowało, a dałbym się oszukać. A teraz bądź tak miły, wynieś się stąd i dołącz do kolonistów. Właśnie wystawiają ci pomnik i sądzę, że chcą, abyś był przy tym obecny.
Zawstydzony, ale mimo wszystko roześmiany, Anton Perceveral wyszedł na spotkanie swojemu nowemu przeznaczeniu.