121779.fb2 Czarna Szabla - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 15

Czarna Szabla - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 15

- Kto by wywołańca w domu przechowywał, ma być pojmany od iudicum castrense - mruknął Chamiec. - Waszmość wiesz, co cię czeka, jeśli nie mówisz prawdy?

- Jeśli już na łacinę bić się mamy - mruknął Krysiński - tedy pomnij, mości panie podstarości, że wywołańców w domach szlacheckich wolno imać jedynie stronie iure vincenti. Czy moje słowo ci nie wystarczy, bracie? Czy ja mógłbym kłamać?! Po co? Dydyński ani mi brat, ani swat.

Zygmunt Chamiec, podstarości sanocki, namyślał się. Spoglądał na Krysińskiego spod zmrużonych powiek, wiercił się w kulbace. Hajducy napierali na starego szlachcica, on jednak stał nieporuszony niby potężny odyniec naprzeciw zgrai dworskich kundli.

- Wierzę waszmości - mruknął w końcu podstarości. - Jeśli ty dajesz słowo, tedy jestem pewien, że nie ukrywasz zbiega.

- Dziękuję, bracie.

- Mości panowie, na gościniec! - rozkazał Chamiec swoim ludziom. - Na koń i w skok! Musi Dydyński na Hoczew pojechał! Gonić go! Kto pierwszy zbiega dojrzy, talara dostanie!

Sabaci, hajducy, czeladź i towarzysze pana podstarościego wskoczyli na konie. Wnet głosy trąbek poderwały do biegu resztę pachołków starościńskich - rozproszonych po wsi, przetrząsających brogi, gumna, stodoły i spichrze. Nie minęło pół pacierza, gdy pogoń znikła za pagórkiem, pozostawiając po sobie podwórze, zagony i ugory zryte kopytami koni.

Krysiński wszedł do sieni. Zatrzymał się przy dwóch młodych pachołkach dworskich i pokiwał głową.

- Nie lękajcie się, bracia - rzekł. - Już po wszystkim. Widać jeszcze moje słowo coś znaczy w Ziemi Sanockiej.

2.Szabla pana ojca

- Spójrz, co znalazłem, siostro.

Gedeon ukląkł przed stosem siana, wsunął rękę pod podwyższenie z desek. Szukał długo, wreszcie wyciągnął długą drewnianą skrzynkę.

Rachela przyklękła przy młodszym bracie. Pogładziła z ciekawością gładkie drewno.

- Cóż to jest?

- Ciszej. To puzdro pana ojca.

- A jak nas zobaczy?

- Nigdy tu nie przychodził.

Rachela rozejrzała się dokoła. Ojciec nie bijał ich nigdy; jak do tej pory wszystkie występki, które popełniła, a więc zabranie bez pozwolenia ze stajni ogiera czy stratowanie braciom ze wsi pszenicy w czasie wiosennego polowania, kończyły się tylko srogimi połajankami i odmawianiem modlitw. Wprawdzie ojciec nie wiedział jeszcze, że nie tak dawno, bo na świętego Jana, była na Konopnej Górze, gdzie odprawował się sejmik czarownic i bab z całej okolicy. Z drugiej jednak strony jej rodzic nie wierzył w czary ani żadne gusła, nazywając je jezuickimi wymysłami. A jezuitów pan Krysiński nie cierpiał namiętnie. Podobnie jak reszta braci w Krysinowie, zwanym przez mieszkańców nowym Jeruzalem.

Rachela nie była jednak pewna, czy nie wpadnie w złość, wiedząc, że dobrali się do tak pilnie strzeżonego sekretu. Zastanawiała się, czy nie kazać Gedeonowi, aby schował skrzynkę z powrotem, jednak jej niewieścia ciekawość zwyciężyła. Z rumieńcem na policzkach odchyliła wieko, czując się niemal tak, jakoby otwierała przedwieczną i przysłowiową puszkę Pandory.

W środku była broń. Długa, zakrzywiona, w czarnej pochwie zdobionej delikatnym srebrnym ściegiem, zwieńczona prostym jak krzyż jelcem ozdobionym z boku półkolistym paluchem. Gedeon ujął rękojeść ze zdobionym złotem kapturkiem i podniósł do góry. Broń nie była aż tak ciężka, jak mu się wydawało. Dobrze leżała w ręku.

- To szabla - wyszeptał, wpatrując się w broń rozszerzonymi oczyma. - Szabla naszego ojca. Przecie my ze szlachty. Dlaczego tatko nie nosi jej przy pasie jak inni panowie?!

- To wielki występek - powiedziała Rachela. - Tym zadaje się śmierć, ból, cierpienie. Schowaj to, proszę, bo ojciec zobaczy.

Gedeon nie słuchał. Szarpnął za rękojeść i wysunął ostrze z pochwy aż do szerokiego pióra. Spojrzał zachwycony na ostrą klingę.

- Zabierz to! - syknęła ostrzegawczo i szarpnęła go za ramię. - Bo powiem wszystko ojcu!

- A dlaczego tatko jej nie wyciąga, aby nas bronić?! -wybuchnął gniewnie. - Jak znowu przyjadą do nas ludzie Pamiętowskiego, poucinam im łby!

- Co ty opowiadasz! - wykrzyknęła. - Pan cię skaże, ześle na ciebie nieszczęście. Nie można życzyć bliźniemu najgorszego.

- Nawet Pamiętowskiemu?

- Nawet jemu! Toż to człowiek!

Wsunął szablę do pochwy, odłożył broń do skrzynki, a wtedy Rachela zobaczyła, że było tam coś jeszcze. Jakiś przedmiot ze złota. Zanurzyła ręce w drewnianym puzdrze i niemal nie zdając sobie sprawy, co czyni, wyciągnęła ów przedmiot na światło dzienne. To był krzyż. Duży, zawieszony na złotym łańcuchu.

- Co to jest?

Gedeon spojrzał na nią ze zdumieniem.

- Bałwan papieżników? Skąd tutaj? Jak to?

- Czy to też pana ojca?

Na dole zachrzęściła słoma. Gedeon rozejrzał się spłoszony, a potem szybko wrzucił szablę do skrzynki. Rachela wcisnęła tam krzyż, zatrzasnęła wieko. Jej brat wsunął skrzynkę pod deski, rozejrzał się. Na szczęście nikt ich nie widział. Szelest słomy powtórzył się. Rachela pierwsza dopadła do krawędzi podwyższenia, spojrzała w dół, na klepisko, i zamarła.

W stodole był jakiś młody, nieznajomy człowiek; chyba szlachcic, co poznawała po zielonkawym żupanie i pasie kolczym, którym raczej nie przepasywał się żaden z plebejów. A już na pewno nikt z chłopów lub mieszczan nie nosiłby na prawym ramieniu błyszczącego karwasza, a przy boku szabli w czarnej pochwie.

Patrzyła zdumiona, jak wygrzebywał się ze słomy, jak nieporadnie wspierał o drewnianą przyporę i kuśtykał w stronę otwartych wrót. Dopiero teraz zobaczyła, że cały jego bok pokryty był krwią, a żupan potargany, porwany i splamiony posoką.

Jednym szybkim ruchem zeskoczyła na klepisko, chwyciła starą laskę od brony, która poniewierała się w kącie, i przyskoczyła do nieznajomego.

Szlachcic zamarł, widząc przed sobą bojową i orężną pannę, wsparł się na brzegu sąsieka. Dopiero teraz Rachela zobaczyła, że ma zielone, drapieżne oczy, ciemne, zmarszczone brwi i mimo młodego wieku kilka białawych blizn na łbie.

- Stój, waćpan! - krzyknęła, unosząc laskę. - Kto jesteś i co tu robisz?

- Waćpanna, daruj mnie zdrowiem! - zaśmiał się wesoło. - Niewiele mi już potrzeba, abym na skrzydełkach do raju poleciał!

- Waszmość szydzisz ze mnie! - mruknęła, nie wiedząc, co rzec, ale domyślając się, że chyba ukrywał się w stodole od dłuższego czasu. - Ja...

Przypadł do niej, krzywiąc się z bólu, kulejąc, chwycił za ramię, nie bacząc na sękatą laskę w jej ręku, i uwięził dłoń dziewczyny jakoby w kowalskich kleszczach.

- Gdzie oni? Pojechali?

- Jacy oni?

- Ludzie starosty! Szukają mnie jeszcze?!

Dopiero teraz zrozumiała wszystko do samego końca. Pojęła, dlaczego ukrywał się w słomie i pytał o pogoń, która ledwie dwie kwatery temu popędziła w stronę Hoczwi. Szarpnęła się, ale bezskutecznie.

- Waszmość jesteś brygant! To ciebie ściga jego mość pan podstarości!

- Ciszej, waćpanna. Jam Jacek Dydyński, stolnikowic sanocki. Musisz mi pomóc. Koń mi padł w lesie, a pościg tuż - tuż. Potrzebuję nowego wierzchowca, choćby lada chmyza!

- Waszmość jesteś banitą... A pewnie i infamisem! - załkała. - Zostaw mnie w spokoju, ja ci nic nie zrobiłam.

- Jeszcze nie jestem banitą - mruknął wesoło Dydyński. - Ale jeśli dostanie mnie w swoje ręce podstarości Chamiec, będę nie tylko wywołańcem, a i martwym. Do czego waćpanna łatwo się przyczynisz, jeśli nie przyprowadzisz mi konia.