121779.fb2 Czarna Szabla - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 28

Czarna Szabla - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 28

- To ta sama? - spytał Zaklika złowróżbnie.

- Przyłóż do szramy, jak nie poznajesz.

Zaklika splunął. Skinął na hajduków, a ci otworzyli drzwi.

Weszli do przedsionka. Nietyksa wprowadził Dydyńskiego do dużej sali. Było tu ciemno, jedynie w ogromnym palenisku płonął ogień, a na stole - trzy świece w złotym lichtarzu rzeźbionym w konie i rycerzy. Obok lichtarza leżały stare papiery - pożółkłe, złożone kilkakroć listy.

- Witam, witam waszmość pana!

Janusz Ligęza, kasztelan halicki, szedł ku nim z otwartymi ramionami. Dydyński dostrzegł jego wysokie czoło, błyszczące oczy, długą białą brodę i wytworną delię z kołnierzem z gronostajów. Objął Dydyńskiego i ucałował w oba policzki.

- Siadaj, waszmość - wskazał mu obite skórą krzesło. Skinął na Nietyksę, a ten nalał z dzbana wino do kryształowego pucharu i postawił przed gościem.

- Pewnie gawędziłeś, panie Jacku, z Zakliką - rzekł kasztelan. - Nie przejmuj się nim, bo Zaklika dobywa szabli tylko wtedy, kiedy ja mu na to pozwolę. Dopóki długów nie spłaci, wisi u rękawa mej delii. O, tutaj. - Kasztelan wskazał upierścienioną ręką obszyty futrem wylot. - Twoje zdrowie. - Uniósł w górę kielich. - Za spotkanie. I za dobicie targu.

Wypili. Węgrzyn był dobry, pochodził pewnie z piwnic kasztelana. A może jednak z loszku Boratyńskich, których zameczek Ligęza złupił wiosną, w czasie zatargu o Żurawicę?

- A o cóż mamy targu dobijać, wasza miłość? O Zaklikę? Nie jest wart tyle, abyś mnie tu wzywał. O zajazd?

Kasztelan opadł na fotel. Wpatrzył się w Dydyńskiego bystro i chytrze.

- A jak myślisz, czego mógłbym chcieć od największego rębajły w województwie ruskim? Nie zaprosiłem cię tu dla pogawędki. Jest dla ciebie zadanie. Dobrze płatne zadanie.

- A więc?

Kasztelan i Nietyksa wymienili spojrzenia. A potem Ligęza spuścił wzrok.

- Ktoś zabija moich ludzi. To morderca, najemny zbój, pewnie jakiś mój osobisty wróg. Uderza znienacka, sam jeden. Wymknął się z obław. Zabił... - głos mu się załamał - ...zabił Aleksandra, mego najstarszego syna. Jedynego dziedzica. A wcześniej ubił Samuela...

- Jak mniemam, zabija z ukrycia i nikt nie widział jego twarzy?

- Gdyby ktoś widział jego twarz, nie musiałbym wołać Dydyńskiego. Gdybym wiedział, kto to - wydyszał kasztelan - zabiłbym go dwakroć, trzykroć, czterokroć boleśniej niż on mych synów. Za jedną rękę odrąbałbym mu obie. Za jedną kroplę krwi rodu Ligęzów - wytoczyłbym z niego morze...

- Wszystko zaczęło się jakieś pół roku temu, może dawniej - podjął spokojnie wątek Nietyksa. - Najpierw zginął dzierżawca Wieruszowej - jednej z naszych wiosek. Do jego dworu wpadł jeździec w czarnej zbroi. I zabił go, porąbał na strzępy... Czarny zabił później naszego ekonoma spod Halicza. Potem jeszcze dwóch naszych ludzi...

- Zapewne jeździec był bez głowy - prychnął Dydyński. - Kiedy jechał, brzęczał łańcuchami, a dusze zabitych uwiózł do piekła! A może to nie jeździec, ale bestia, która zjada chamów, co nie dają ofiary na niedzielnej mszy?

- Ten jeździec - mruknął kasztelan - ma głowę. Bez trudu zdejmiesz mu ją z karku.

Uderzył w stół kantem dłoni. Wywrócił przy tym kielich. Wąska strużka wina pociekła wzdłuż starego listu przypieczętowanego cudzoziemskim herbem z liliami. Popłynęła zupełnie jak strużka krwi. Kasztelan opadł na fotel.

- Czarny jeździec - mruknął Nietyksa. - Chłopi gadają, że jest karą za grzechy. Ma wygubić cały ród Ligęzów.

- No cóż - rzekł spokojnie Dydyński - może więc potrzeba wam księdza albo egzorcysty. Ja nie łapię upiorów.

- To nie jest upiór. To człowiek. Jeździ na karym koniu, głowę ukrywa pod przyłbicą, ale daję słowo, że pod jego czarną zbroją bije zwykłe serce. To zabójca albo okrutnik, który chce pomsty.

- Zastawiałem obławy na niego - wycharczał kasztelan - ale jest sprytny jak ryś, okrutny jak wilk i silny jak niedźwiedź.

- Czego oczekujecie ode mnie, panie Ligęzo?

- Chcę zobaczyć ciebie, a obok wóz albo konia. A na tym wozie chcę, żeby znalazło się gnijące ścierwo tego mordercy. Wtedy zerwę mu z głowy hełm i spojrzę w jego martwe oczy. I już będę wiedział, komu podziękować. I podziękuję, po kasztelańsku. Chcę, żebyś wytropił i zabił mordercę. Dostaniesz tyle złota, ile będzie ważył jeździec.

- W zbroi czy bez?

- W zbroi.

- Nisko mnie cenisz, panie kasztelanie - rzekł wolno Dydyński. - Myśliwy, który ma tropić rysia, zastawiać paść na wilka i brać się za bary z niedźwiedziem, wiele ryzykuje. Dlatego moja cena będzie wysoka.

- Znajdziesz go?

- Znajdę. Lubię ryzyko. Ale to będzie drogie. Chcę dziesięć tysięcy czerwonych!

Kasztelan zacharczał teraz znacznie głośniej niż wtedy, gdy wspomniał śmierć synów. Rozkasłał się, a Nietyksa szybko podał mu nowy kielich wina. Ligęza wychylił je duszkiem, zachrypiał. Kaszlnął...

- Tyle... - Znów chwyciły go duszności. - Myślałem, że jesteś mi przyjacielem, panie Dydyński.

- Jestem, panie. Jeno że my dwaj kochamy się jak bracia, a rachujemy jak Żydzi.

- Dobrze - wychrypiał Ligęza. - Dostaniesz dziesięć tysięcy czerwonych. Jeśli tylko go dopadniesz i przywieziesz jego ścierwo. A ja nasypię ci wór dukatów, czerwonych, talarów, florenów i reńskich...

Zapadła cisza. Płomienie na palenisku przygasły, cicho skwierczały knoty świec. Kasztelan i Dydyński przybili ręce.

- Daję słowo szlacheckie, że pieniądze dostaniesz - powiedział uroczyście kasztelan.

- Daję nobile verbum, że będziesz miał, mości kasztelanie, głowę mordercy. - Pan Jacek przyłożył rękę do serca. - Słowo Dydyńskiego nie dym.

- Tedy dobiliśmy targu?

- Nobile verbum.

- Co wiadomo o tym jeźdźcu?

- Uderza w nocy albo wieczorem. Nosi czarną rajtarską zbroję i hełm niemiecki. Ma straszną siłę. Gdy sześciu hajduków rzuciło się na niego - zabił wszystkich. Strzelano do niego, ale strzały odbiły się od zbroi. Jeździ na karym koniu szkolonym do walki. Ta bestia odgryza głowy ludziom, jeśli zagrażają jego panu. Nigdy nie pokazał twarzy.

- Broń jeźdźca?

- Pałasz. Długi, ciężki.

- Rajtar - mruknął cicho Dydyński. - To oręż wolnych rajtarów.

Kasztelan drgnął i aż się zatrząsł.

- Co?! Coś powiedział?!

- Jeździec używa broni wolnych rajtarów. Może to cudzoziemiec. Kiedy ostatni raz zabił?

- Miesiąc temu usiekł mego syna - powiedział drżącym głosem Ligęza. - Wybacz, waść, ale nie mam sił o tym mówić. Z mych dzieci ostała przy życiu jeno córka. Moja jedyna jaskółeczka... Czy musisz o to teraz pytać, szlachetko?