121779.fb2
Oprócz szabli Dydyński wyciągnął coś jeszcze. Małe zawiniątko, w którym błysnęło coś złotego... Sygnet! Szlachecki sygnet z wybitym znakiem brogu. To był herb Leszczyc.
Drzwi odskoczyły ze skrzypieniem. Dydyński chwycił za rękojeść szabli. Do izby wszedł niski, pleczysty mężczyzna w baraniej czapie i chłopskiej sukmanie. A za nim... Za nim wmaszerował Jasiek z zakłopotaną miną. Nieznajomy zamarł, widząc szablę w ręku pana Jacka.
- Powoli, panie rębajło - mruknął. - Ledwie wydobrzałeś, od razu chwytasz za szablę?
- Jegomości okrutnie cięto - skłonił się Jasiek. - Znaleźliśmy cię przy trakcie, w lesie. Koń stał nad tobą wylękniony i pogryziony.
- Powoli, Jasiek - powiedział mężczyzna w czapie. - Jak widzisz, panie, nie jesteśmy zbóje, ale cię po chrześcijańsku wyratowaliśmy z opresji. Jam jest Mikołaj Wierusz, ojciec twego pachołka Jaśka. A ty, panie, trzymasz w ręku moją szablę.
- Już oddaję. - Dydyński podał mu batorówkę. - Sygnet też twój?
- Jako żywo.
Dydyński spojrzał na sygnet, a potem na Wierusza.
- To jak to? Jasiek chłop - sam tak mówił - a jego ojciec pieczętuje się sygnetem?
- Zabrali mi szlachectwo.
- Zabrali? Zbójcy? Zaczaili się i cap! - odebrali?
- Nie zbójcy. Jeden zbój, największy w całym powiecie. Pan kasztelan z Sidorowa. Pan Ligęza. Tak sobie upodobał nasz zaścianek, że uczynił naganę naszego szlachectwa i przemienił w chłopy. Jasiek był wtedy mały. Kiedyś nazywałem się Wieruszowski herbu Leszczyc. Dziś nazywam się tylko Wierusz.
- Nie wiedziałem - mruknął Dydyński. - Ale i tak jestem wdzięczny za pomoc i uratowanie życia, panie bracie.
- Więc ty także uczyń coś dla mnie.
- Cóż takiego?
- Przestań ścigać czarnego jeźdźca.
- Co?! Dlaczego?
- Jeździec wypełnia wolę Boga. Słusznie karze grzeszników. Nie w prawie władał pan Ligęza, łamał słowa i przysięgi, zajeżdżał sąsiadów, brał, co chciał - cudze żony, dziewki i córki, wsie, zamki i miasteczka. A tymczasem jeździec wziął to, co Ligęza kochał najbardziej. Jego synów. I weźmie jeszcze córkę.
- Mówisz tak, bo nienawidzisz Ligęzy. Ilu niewinnych ludzi zabił jeździec? Iłu pomordował?
- A czy zabił ciebie?!
Dydyński spuścił wzrok. Pomacał się po boku... Ta rana nijak nie mogła być śmiertelna.
- Zabijał ludzi pana kasztelana. Jego sługi, jego hajduków, jego rękodajnych - ciągnął Wierusz.
- Czym zawinił dzierżawca, którego rozszczepił pierwszego?
- Pan Lubicz był synem kasztelana z nieprawego łoża. Katem nad nami. On ojca mego Sebastiana postawił na cztery noce pod pręgierz, aż starzec umarł...
- Jeździec to człowiek czy upiór?
Mikołaj skinął na Jaśka. Chłopak wyszedł do sąsiedniej izby. Przydźwigał ciężki parciany worek. Podniósł go z trudem i cisnął na stół. Sznur rozsunął się. Zabrzęczało złoto, na stół sypnęły się rulony czerwońców, dukatów, srebrnych groszy, pruskich talarów, florenów, kwartników i miedzianych szelągów...
Dydyński oniemiał. Wsparł się o stół i z niedowierzaniem spojrzał na stos złota.
- Wszyscy wiedzą, że waść najmujesz szablę za pieniądze. Kasztelan obiecał ci dziesięć tysięcy czerwonych. Ot, tutaj jest dwanaście. Zabieraj je i jedź, gdzie chcesz.
Dydyński pokręcił głową.
- Nie bój się, to nie jest złoto Wieruszowskich. Nie tylko Wieruszowskich. Ale myśmy też się dorzucili.
- Tu nie chodzi o złoto! Ja dałem słowo szlacheckie. Verbum nobile debet esse stabile!
- Mało jeszcze?
- Nie chodzi mi o pieniądze.
Wieruszowski odpiął od pasa chudy mieszek i rzucił go na stół.
- Bierz, bierz wszystko.
- To nie pieniądze mnie tu trzymają - powtórzył wolno Dydyński. - Obiecałem, że pokonam jeźdźca, a ja mam swój honor. Chcę zobaczyć, czyja twarz kryje się pod przyłbicą jego hełmu.
- A skąd wiesz, czy nie zobaczysz w niej odbicia własnej?
Dydyński wsparł się pod boki. Popatrzył groźnie na Wieruszowskiego.
- Mów, co wiesz o jeźdźcu.
- Nic nie powiem.
- Mógłbym zawlec cię do kasztelana. Na mękach przyznałbyś się nawet do ukrzyżowania naszego Zbawiciela.
- Nie zrobisz tego. Ty jesteś Dydyński, nie Ligęza.
- Bóg ci zapłać za opiekę, panie Wierusz. Jeśli pokonam jeźdźca, skłonię kasztelana, aby ci szlachectwo wrócił.
- Nie przekonasz.
- Dlaczego?
- Bo zginiesz. Jeździec cię zabije.
- A dlaczego nie zrobił tego do tej pory?
- Wybiłeś mu szablę z ręki, ale dałeś odjechać. A on jest honorowy, podobnie jak ty. I podobnie jak ty dał słowo, że porwie kasztelankę do piekła. Czyje słowo jest mocniejsze, twoje czy jego? Nie licz na to, że okaże ci litość za drugim razem.
Zapadła cisza. Dydyński wsłuchał się w potrzaskiwanie ognia na palenisku.