121779.fb2 Czarna Szabla - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 35

Czarna Szabla - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 35

- Jasiek, przynieś żupan i delię!

- Panie Dydyński - powiedział cicho Wieruszowski - to było inaczej, niż opowiadał Nietyksa. Chrystiana von Thurna nie zabili chłopi rozwścieczeni rabunkami. Wpadł w zasadzkę urządzoną przez ludzi kasztelana Ligęzy. Został zwabiony w pewne miejsce i zabity.

- Kto zwabił go w zasadzkę?

Wierusz nie odpowiadał. Dydyński patrzył na niego długo. A potem wyszedł z chaty w czarną noc.

9. Exitus

Ligęza umierał. Cienie świec ustawione przy łożu kasztelana rzucały złote światło na jego oblicze. Podkreślały czarne cienie pod oczyma, wydobywały na wierzch kości policzkowe. Ta twarz była obliczem trupa. Sprowadzony ze Lwowa malarz skończył już portret trumienny na cynowej blasze, a na wieżach sidorowskiego zamku zawieszano czarne chorągwie.

- Tak, to prawda - wycharczał kasztelan. - Tak jest, żył kiedyś Chrystian von Thurn, którego kazałem chować na dworze, a który umiłował moją dziewkę. A teraz wrócił jako czarny jeździec. Nie wiem, czy to ten bękart, czy ktoś, kto się pod niego podszywa. Sześć lat temu kazałem go zabić, zwabiłem w pułapkę, ale powstał z grobu.

Kasztelan rozkasłał się. Medyk czuwający przy łożu podał mu zioła w kubku. Ligęza przełknął z trudem kilka łyków płynu.

- On przyjdzie tutaj... Przyjdzie po Ewę, zabierze ją. Ale to i tak nie ma znaczenia.

- Dlaczego?

- Ja umieram. Moje włości... Wszystko zdobyłem własną krwią. Patrz - zacharczał i wskazał ręką stolik, na którym leżały stosy papierów. - Już wiedzą. Już się zbierają... Gdy wilk pada, młode rozszarpują go. Moja córka nie utrzyma majętności. Nawet jeśli nie zabije jej jeździec, krewni i sąsiedzi wezmą ją pod opiekę i rozgrabią wszystko...

- Dałem ci, panie, słowo, że zabiję czarnego jeźdźca. I słowa dotrzymam.

- Obiecałem ci dziesięć tysięcy. Ale teraz chcę z tobą zawrzeć nową umowę - z wysiłkiem kontynuował Ligęza. - Uratuj Ewę, zabij jeźdźca, a... wyznaczę cię jej opiekunem. Dostaniesz dziewkę i cały majątek. Pięćdziesiąt wsi, co wyrwałem diabłu z gardła... Ehhheeeeeeeeee. Ehhheeeee!

Kasztelan znów zacharczał, chwycił się za piersi. Dławił się, dusił własną śliną.

- Ttttto chyyyyba dobraaaaa umowa? Zabijesz jeźdźca, a pothemm dostaniesz opiekę.

- Dużo dajesz. Za dużo jak na kasztelana Janusza Ligęzę.

- Nie mam wyboru. Tyyyyylko tyyyyy. Tyyyyy wyszedłeś żywy z walki z nim. Inniiiiiiii... Wynajmowałem już innych, Rożniatowskiego, Dębickich... Wszyscy zginęli... Tylko tyyyyy jesteś w stanie gooo pokonać. I wiem, że ty i Ewa...

- Chcę to na piśmie.

- Dostaniesz... jeszcze teraz, zaraz każę wpisać do ksiąg grodzkich.

- Chcę wiedzieć, gdzie pochowano von Thurna.

- Thoooo pod Narużnowiczami... Tam... Znajdź rozstaje. Nie idź w prawo ani w lewo, ale na południe, prosto, gdzie nie prowadzi żadna droga. Dojdziesz do lasu, do jaru. A w jarze jest kaplica z czasów morowej zarazy. Tam moi ludzie zabili rajtarów i zostawili ciała.

- Czy pochowali Chrystiana w zbroi?

- Odejdźcie! - krzyknął kasztelan. - Odejdźcie! Czego tu stoicie. Ja nie, ja nie... Jezus! Mario!

Dydyński wyszedł z komnaty. Medyk i dwaj rękodajni rzucili się ku Ligęzie. Jeden z nich obejrzał się, czy nikt nie patrzy, po czym szybko zdarł z ręki umierającego pierścień z rubinem.

Pan Jacek wyszedł na galerię i ruszył po schodach na górę, do sali z portretami.

Obraz ukazujący braci Ligęzów wisiał na swoim miejscu. Dydyński spojrzał na herb z czterema liliami, a potem wziął w ręce ciężkie malowidło i zdjął z haków. Trzymał przez chwilę przed sobą, wreszcie rzucił na posadzkę. Drewniane ramy pękły od razu. Dydyński oderwał je od płótna. Tak jak przypuszczał, prawy brzeg obrazu nie został przycięty, ale zgnieciony i wsunięty pod drewno.

Rozprostował płótno i spojrzał na portret.

Nieznany flamandzki malarz namalował trzech mężczyzn. Byli tam Samuel, Aleksander i...

Ten trzeci.

Chrystian von Thurn.

Wysoki młodzieniec w rajtarskiej zbroi. Bez hełmu. Ale...

Miał długie, ciemne włosy, a bystre oczy patrzyły uważnie i spokojnie. Jednak Dydyński nie widział jego twarzy. Ktoś zdarł farbę poniżej oczu von Thurna, ktoś zdrapał ją paznokciem tak, aby nikt nigdy nie mógł rozpoznać rysów twarzy młodzieńca.

- Panie Jacku!

Odwrócił się. Przed nim stała Ewa w czarnej sukni. Nie przykryła włosów woalką ani czarną chustą.

- Byłam u ojca, zapisał cię opiekunem... Ja... Czy obronisz mnie?

Dydyński milczał.

- Panie Jacku. Miłuję cię od lat, od kiedy pierwszy raz przyjechałeś do mego ojca... Czy ty chcesz mnie?

Wypuścił portret, który upadł ze stukotem na posadzkę. A potem porwał ją w ramiona. Jej usta od razu odnalazły jego wargi, jej język wyśliznął się z nich szybko, a dłonie Dydyńskiego zacisnęły się na wąskiej talii, gładziły po plecach, wcisnęły pod suknie, pod fortugały. Przesunęła mu ręką po twarzy, poczuł jej paznokcie, jak szpony gotowe poszarpać mu skórę i oszpecić na wieki, gdyby tylko...

Gdyby tylko nie kochała go tak bardzo.

- Tak - wydyszała w przerwach pomiędzy pocałunkami - zabijesz go, mój panie. A potem weźmiesz mnie. I zamki, i dwory, i włości, i starostwa Ligęzy... Tylko go zniszcz, proszę...

- Dałem słowo, że będzie trupem!

Całował ją po szyi, rozchylił dekolt sukni, doszedł do piersi.

- Jegomość, hej, jegomość! - zabrzmiało za plecami. Dydyński oderwał się od pięknego ciała Ewy.

W drzwiach stał Jasiek, a na jego twarzy widać było zdumienie i przerażenie.

- Ty chłopski synu! - krzyknęła kasztelanka. - Nos ci wydrę, a oczy każę wykapać! Pod pręgierz postawię! Po coś tu przylazł!

- Jegomość... Koń osiodłany, zbroja gotowa...

- Muszę iść - wyszeptał Dydyński. - Ale wrócę! Wrócę po ciebie!

- Będę czekała... Czekała na ciebie, mój panie...

Dydyński poczuł, że w całym jego ciele wzbiera gorączka. Pragnął kasztelanki. W tej jednej chwili czuł, że zabiłby wszystkich, podpalił cały świat, zdobył wszystkie zamki, byleby tylko dostać jeszcze jeden jej pocałunek...

- Miłuję cię! - krzyknął do niej. Patrzyła na niego oczyma pełnymi łez. A potem zdjęła z szyi krzyżyk i podała mu.