121779.fb2
Zaręba?
Jasiek?
Ktoś inny...
Odsunął przyłbicę i zamarł. Spod ciężkiego hełmu patrzyło nań dwoje martwych błękitnych oczu...
Nie było pod nimi twarzy. Oblicze tego człowieka oszpecono w okrutnych mękach. Nie miał nosa, resztki warg odsłaniały pożółkłe, wyszczerbione zęby.
Dlatego ukrywał twarz!
Z boku, pod pachą, utworzyła się cała kałuża krwi...
Portret! Oblicze odarte z farby.
Opuścił przyłbicę na pokaleczoną twarz. Kto i kiedy oszpecił tak tego człowieka? Za co?
Sięgnął do sakiewki zabitego. Nie było w niej złota, tylko jakieś papiery. List złożony we czworo, zapieczętowany Lubiczem Ligęzów.
Wielmożny i umiłowany mości panie bracie.
Kocham cię i nie mogę przestać myśleć o tobie, od kiedy tylko zobaczyłam cię, gdyś przyjeżdżał w odwiedziny do mego ojca. Wiem, że mój ojciec podał ci czarne polewkę, ale rzeknę ci jedno - nic to! Uciekniemy, tak jak chciałeś, na Śląsk. Stań pojutrze w południe pod krzyżem na rozstajach, przy wsi Narużnowicze. Tam się spotkamy, mój miły. Czekaj na mnie, proszę...
Ewa z Ligęzów
Papier wypadł z ręki Dydyńskiego. Ten zatoczył się, usiadł obok czarnego rycerza, wsparł o zbroję. Siedzieli tak pospołu - martwy i żywy, połączeni straszną prawdą.
Zmierzchało już, gdy ułożył Chrystiana von Thurna w kaplicy na wieczny spoczynek, wsiadł na konia i ruszył przed siebie.
11. Czarny jeździec
Padł strzał z muszkietu. Koń Dydyńskiego zwalił się z kwikiem na ziemię. Jeździec upadł przywalony jego ciężarem.
Cztery postacie przyskoczyły bliżej. Wystarczył celny cios kolbą rusznicy, by Dydyński opadł bezwładnie. Skrępowali go szybko i powlekli pod drzewo. Oparli o pień.
Dydyński przytomniał powoli. Otworzył oczy. Pachołkowie. Czterej. W barwach Ligęzów.
Najstarszy, z sumiastym wąsem i twarzą poznaczoną bliznami, pochylił się nad szlachcicem.
- Przygotuj się na śmierć, kawalerze. Pacierz zmów.
- Chyba żeś heretyk! - dodał drugi.
- I tak zginę - mruknął Dydyński. - Powiedzcie mi chociaż, kto kazał mnie zabić.
Popatrzyli na siebie.
- Jak to kto? Mości panna kasztelanka. Jej rozkazywać, a nam słuchać.
- Usypiemy ci wysoki kurhan. I nakryjemy kamieniami.
- Nie wstaniesz z grobu jak czarny jeździec. Najstarszy poderwał Dydyńskiego w górę. Pozostali podnieśli rusznice.
Strzały rozbrzmiały głucho. Jeden z pachołków zwalił się na bok, znieruchomiał. Drugi padł na wznak, szamotał się w drgawkach.
Dwa cienie wyskoczyły zza krzaków. Stary hajduk porwał za pistolet, lecz nim skierował go przeciw napastnikom, Dydyński, choć związany, podciął mu nogi. Kula gwizdnęła obok Jacka, odłupała kawał kory z drzewa. W chwilę po tym czekan Jaśka rozwalił łeb pachołkowi. Ostatni z wrogów chwycił za szablę, zwarł się z Wieruszem, a potem padł przeszyty, jęczał jeszcze chwilę i znieruchomiał.
- W ostatniej chwili! W ostatniej! - wydyszał Jasiek.
Wierusz i jego syn podźwignęli Dydyńskiego z ziemi. Przecięli więzy. Stary szybko wlał w usta szlachcica łyk gorzałki.
- Stokrotnie dzięki, panie Wieruszowski - wyszeptał Dydyński. - Lepiej.
Długo siedzieli, patrząc na ciała zabitych, na krew i leżące na ziemi arkebuzy. W końcu Jacek odezwał się pierwszy:
- Zabiłem go.
- Wiem. Nie miał wiele życia przed sobą. Wtedy, sześć lat temu, skończyło się jego życie. Przyjechał pod kapliczkę ze swoją kompanią. Tam już czekali ludzie Ligęzy. W zasadzkę zwabiła go kasztelanka... Panna Ewa. Kazała go oszpecić. To dlatego ukrywał twarz.
- Pomagałeś mu?
- Dlaczego nie? Ale nie zabijałem.
- Skąd przybył?
- Przyjechał pół roku temu. Mówił, że śmierć lepsza od takiego życia.
- Chciał zemsty?
- Nic mu nie zostało. Co teraz, panie Dydyński? Pójdziemy w lasy?
- Nie. - Jacek uśmiechnął się. - Jeszcze nie wyrównałem rachunków. Pojedziemy.
- Ale dokąd?
Dydyński nie odpowiedział.
12.Castrum Dolores
Płomienie zahuczały, objęły cały dach kościoła. Powiało gorącem, grozą, trzasnęły walące się belki. Ogromna łuna pożaru oświetliła całe miasto.
Czarny rycerz i jeździec na białym koniu stali wśród dymu i płomieni. Konie chrapały przerażone bliskością pożaru, wyrywały się do ucieczki.
- Dokąd, czarny diable! - zakrzyknął Zaklika, przytrzymując stającego dęba konia. - Puść pannę! Zostaw ją w spokoju. Ja nie jestem Dydyński... On był głupcem!