121792.fb2
- Kul, nie potrafię czytać myśli, jeśli nie są obleczone w słowa.
- Panie Wielki Inkwizytorze... Dziesięć minut temu zameldowałem panu Glurowi, że...
- Że?!
- Magda Rewer, numer siedemset dwanaście skończyła ze sobą. Przy pomocy znaku zwierciadła... Panie Wielki Inkwizytorze, jestem gotów ponieść karę, ale...
- Rozumiem. Pełnij dalej służbę, Kul. Wszystko, co mam ci do powiedzenia, powiem gdy się spotkamy.
Tym razem nie było sygnałów w słuchawce - dyżurny Kul wiernie czekał, aż Klaudiusz odłoży słuchawką pierwszy. Proszę, jakie wychowanie...
Magda Rewer i tak była skazana. Inna sprawa, że samobójstwo przy pomocy znaku zwierciadła to sprawa męcząca i ohydna - to jak topić siebie we własnych odchodach. Siedziała z dybach, w malutkiej celi i przywoływała do życia całą swoją nienawiść i żółć... Odbijając się od ścian ze znakiem zwierciadła, jej własne odchody wolno ją zabijały.
A może i szybko? Przecież to była zła i silna kobieta, ta Magda Rewer. Może i miała lekką śmierć...
Do drzwi ktoś grzecznie i krótko zadzwonił. Klaudiusz poszedł do przedpokoju jak stał, nie do końca ubrany, co wprawiło w konfuzję ochroniarza.
- Panie Starż, z lotniska był telefon, czy mają na nas czekać, czy nie...
- Ależ się, biedacy, naczekali - rzucił obojętnie Klaudiusz. - Mogę gacie naciągnąć, czy nie?
Goryl uprzejmie przemilczał.
(DIUNKA. GRUDZIEŃ-STYCZEŃ)
Od tego wieczora przestał jeździć na cmentarz, ponieważ nocne czuwania przy grobie nie były już wypoczynkiem, zaostrzały tylko zagnieżdżony w duszy niepokój.
Julek chyba był rad - jednakże wkrótce dziwne zachowanie przyjaciela zaczęło go niepokoić jeszcze bardziej niż wcześniejsze czuwania na cmentarzu.
Klaw był podminowany. Klaw podskakiwał przy niewinnym dotknięciu jego ramienia. Klaw bał się ciemności i jednocześnie chciwie wpatrywał się w nocny mrok, w zmierzch na ulicy, i wyraz jego twarzy w takiej chwili bardzo się Julkowi nie podobał.
- Mały, posłuchaj... Nie wstydź się, jakby co. Wszystko się może zdarzyć, może powinieneś pójść do lekarza?
- Dzięki, Jul, ale ze mną wszystko w porządku.
Pewnego razu, wróciwszy z zajęć przed przyjacielem, Julek wykrył w pokoju ślady obcej obecności i uznał, że Klawa odwiedziła dziewczyna.
- Mały, nie umówiłeś się dzisiaj z kimś? Wygląda, że ona tu sobie posiedziała i poszła, cukierka z miseczki
zjadła, zostawiła ślady, o tu... Nie rozumiem, dlaczego chodzi po bursie na bosaka?
Klaw zrobił się nie to że biały, ale siny. Julek po raz pierwszy poważnie pomyślał, że dobrze by było przenieść się do innego pokoju. Żeby nie było pokusy.
I pewnie by się zdecydował na tak ostre wystąpienie, gdyby wiedział, że Klaw co noc budzi się o północy z białymi ze strachu oczami. Co noc śni mu się twarz przyglądająca się mu przez okrągłe okienko opony od wywrotki. Nie żywa i uśmiechnięta, jak tego letniego dnia - a blada i nieruchoma, zagubiona wśród niepotrzebnych atłasowych zdobień ciężkiej trumny...
- Jul, czy to ty trzasnąłeś przed chwilą drzwiami? Do pokoju?
- Nie... Ja myślałem, że to ty.
- Ja... Ja byłem w łazience...
- No to znaczy, że Pinia wpadł po swoją książkę, a dlaczego pytasz?
- Nic... Ale tu jest jego książka, leży...
- No to ktoś inny... Co z tego? Ukradną ci coś, czy jak? Coś ty taki nerwowy, jak babunia histeryczna. Crodepam żresz całymi garściami, niedługo zaczniesz się kłuć?..
- A idź ty...
* * *
Kolejnej bezsennej nocy Klaw przyznał się Diunce do swojego tchórzostwa. Boi się nie wiadomo czego; tego, co jest na granicy między,Jest” i „nie ma”, co wywołuje smutek. Klaw żyje tylko po to, by myśleć o Diunce - ale dlaczego od tego pamiętnego wieczora z zamiecią, myśli o niej wywołują strach? Niech się nie obraża. Jeśli go słyszy - niech da znak. W nim jest dostatecznie dużo miłości, by to przekroczyć.
Po tej nieskładnej spowiedzi ogarnął go dziwny spokój; przespał znakomicie całą resztę nocy i obudził się rano o siódmej - jakby go ktoś trącił.
Julek miarowo sapał przez sen - tego dnia miał zajęcia dopiero na trzeciej godzinie. W umywalni naprzeciwko ich pokoju lała się woda, ktoś rozmawiał, chichotali koledzy-licealiści - codzienne poranne odgłosy, zbyt zwyczajne, by to one mogły wyrwać go ze snu...
Zapach. Jakiś dziwny zapach, nieprzyjemna woń palonej syntetycznej tkaniny...
Wstał. Mrugając w półmroku oczami, wyszedł zza parawanu, oddzielającego „sypialnię” od „przedpokoju” i włączył lampkę na biurku.
Dotknięcie odległej zamieci. Śnieżynki, tłukące się o szybę.
Jeszcze nie pojął, co zaszło, ale podkoszulek na plecach już zwilgotniał, pod wpływem podświadomego.
Na starutkim drewnianym stole, gdzie przepychały się puszki konserw, paczki herbatników, imbryk, zapałki i szare mydło, zawsze leżała pstra cerata w kratę.
Wśród namalowanych na niej jabłek i pomidorów, cebuli i orzechów i innych radosnych obfitości, ciemniał czarny ślad po przypaleniu.
Tak to wyglądało, jakby ktoś dotknął ceraty rozgrzanym żelazkiem. Zostaje po takim dotknięciu zmarszczona sczerniała blizna i wstrętna woń spalenizny. Właśnie jak teraz...
Tyle że ten ktoś, kto był tu kilka minut temu, dotknął ceraty nie żelazkiem i nie lutownicą. Ponieważ nadpalony ślad był odbiciem dłoni. Wypalony odcisk dłoni.
Udało mu się nie krzyknąć.
Julek ciągle sapał; wsłuchując się w jego oddech i podskakując przy każdej zmianie w rytmie, Klaw zaczął gorączkowo zdejmować obrus ze stołu.
Brzęczały słoiki. Klaw śpieszył się, przez zęby syczał przekleństwa; nie wiadomo dlaczego był przekonany, że każde obce spojrzenie na ślad tej dłoni przyniesie masę kłopotów. Na szczęście, na blacie pod ceratą wypalony ślad ledwo był widoczny - Klaw starannie usunął go nożem.
Julek spał; Klaw nałożył płaszcz na piżamę i wymknął się z pokoju, przyciskając do piersi niewielkie zawiniątko w gazecie.
Wracał przesączony zapachem spalonego plastyku. Nikt go nie widział. Nikt się nie dowie.
Na rogu z ożywieniem rozmawiała i kopciła papierosy piątka chłopaków ze służby „Cugajster”. Przechodnie omijali ich dużym łukiem. Klaw podszedł do nich, uśmiechając się szeroko i czarująco:
- Chłopaki, poczęstujcie papierosem.