121792.fb2 Czas Wied?m - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 18

Czas Wied?m - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 18

Pod naciskiem pięciu takich spojrzeń Julek Mitec, na przykład, od razu zerżnąłby się w gacie. Klaw tylko skromnie wzruszył ramionami:

- No nie ma forsy biedny licealista, mama z tatusiem na fajki nie dają, stara historia, nie?

- Tak - ironicznie odezwał się krótkonogi paker z szeroką piersią; obszerna futrzana kamizelka czyniła jego postać jeszcze bardziej przysadzista niż była w rzeczywistości, przypominał niski stolik. - Palenie jest szkodliwe, chamskie zachowanie - niebezpieczne.

- Dobry chłopak - uśmiechnął się drugi, też niski, z przeźroczystymi jak szkło, błękitnymi oczami. - Skończyłeś już siedemnaście lat?

- Nie - przyznał Klaw, nie poniżając się do kłamstwa. - Ale ponieważ spałem już z babami, to może uznaj-

my, że jestem pełnoletni, dobra?

Chyba czworo z pięciu straciło kontenans. Piąty, nie taki jak reszta młody, z mocno i trwale opaloną twarzą, skinął głową z zadowoleniem:

- Przekonałeś mnie. Trzymaj.

W dłoni Klawa wylądował papieros, krótki i gruby, pojawiła się zapalniczka.

- Pal...

Zaciągnął się więc po raz pierwszy w życiu.

Ta czwórka, którą na chwilę wprowadził w zmieszanie, od razu mu się zrewanżowała. Chłopak kaszlał, jego płuca ciął na strzępy wściekły dym marynarskiego tytoniu, a z oczu gradem turlały się łzy.

- Masz dość?

- To jak z tą babą było, tak samo? Czy lepiej ci poszło?

- Może opowiemy o tym w twoim liceum? Nie serwują wam tam rózg?

Pokonując mdłości, Klaw zaciągał się znowu i znowu. Przed jego oczami dopalał się ceratowy obrus z wypalonym odciskiem dłoni. Gdyby cugajstrzy to zobaczyli...

Musiał pokonać strach przed nimi, cugajstrami, zabójcami niawek. On, wspólnik, który zniszczył dowód. Bo teraz Diunka już będzie z nim wiecznie, on wie to na pewno.

Jest mu wszystko jedno, kim ona jest teraz. Grunt, że będą teraz razem.

Rozdział 3

Iwga wyspała się w metrze. Wciśnięta w kąt siedzenia przespała sześć godzin; dookoła zmieniali się ludzie, śniło jej się, że wyciągają spod niej torbę, że budzą, chwytają, wloką gdzieś... Otwierała w panice oczy i uspokojona zasypiała ponownie, a mętne lampy płonęły, pasażerowie wchodzili i wychodzili, za plecami wyły tunele, a ich głosy wplatały się w jej sen, raz jako ryk tłumu na placu, innym razem jako przenikliwy dziecinny chór.

Potem pociąg zatrzymał się na końcowym przystanku i ponury staruszek w mundurze kazał jej wyjść. Była pierwsza w nocy.

Nie miała specjalnego wyboru co do miejsca noclegu. Postała chwilę pod gwiazdami na zupełnie bezludnej ulicy. Noc pachniała fiołkami, uspokajająco szeleściły drzewa, Iwga nie potrafiła określić, w jakim końcu miasta się znajduje. Wzdłuż ulicy ciągnął się żółty mur - Iwga szła wzdłuż niego po prostu dlatego, że i tak nie miała nic lepszego do roboty.

Zobaczyła kolejowe tory ze stadem porozszczepianych wagonów, nie wiadomo dlaczego przeczekujących tu noc, w nozdrza uderzył zapach smaru i - mimo wszystko - znowu nocnych fiołków. Wiatr przynosił też zapach wody, widocznie nieopodal był brzeg rzeki albo jezioro. Iwga pomyślała, że wyszukawszy ciche miejsce, będzie mogła dobrze się wyspać, i od razu napłynęło poczucie czyjejś niewidzialnej obecności.

Iwga nie widziała specjalnie dobrze w ciemnościach i niezbyt dobrze wychwytywała ludzkie myśli, ale intuicję zawsze miała dobrze rozwiniętą i dlatego od razu zrozumiała, że tu się nie da nocować. Nie należy tu nocować. Na pewno nie wolno...

Jakby na potwierdzenie tej myśli, nieco z boku wyrosły, niczym widma, białe ślepia latarek.

Iwga zatrzymała się jak wryta, wszystkie lęki, z jakimi wiąże bezludne okolice ludzka wyobraźnia, jednocześnie wypłynęły z pamięci i zwinęły w jeden twardy kłębek. Maniacy? Gwałciciele? Kanibale?

Rozległ się jakiś kobiecy krzyk. Krzyk był gwałtowny i głośny, jakby uleciał z gardła wielkiego silnego ptaka; latarki poderwały się i rozwinęły w półokrągły szyk. Iwga poczuła się jak w koszmarnym śnie - nogi powinny były wynieść ją z tej okolicy, a nie mogły oderwać się od asfaltu.

Wyskoczyły Iwdze na spotkanie. Podobne do siebie jak bliźniaczki - zresztą, w ciemnościach i w ruchu nie można było im się przyjrzeć. Obie młode, obie blade, w łachmanach, w oczach zwierzęca panika. Patologiczny strach, jakby coś, co goniło je w mroku było po stokroć gorsze od śmierci.

Iwga odskoczyła w bok, kobiety przemknęły obok niej, nie zauważając, niemal przewracając. Dolatywał od nich zapach czegoś, czego Iwga nie potrafiła określić - ale i tak silniej pachniał strach i na jakiś czas Iwga straciła kontrolę nad sobą.

Uciekać. Dobiec do metra albo przynajmniej wyrwać się na ulicę, byle dalej od straszliwej żółtej ściany... Jeszcze trochę, byle biec z całych sił, wyjść ze skóry...

Te dwie biegły z przodu stawki, kiedy zanurkowały pod ciemną tuszę wagonu, Iwga uwierzyła, że tam jest zbawienie. Zimno błysnęła stal szyny w świetle pojedynczej latarni; zdzierając skórę z dłoni, porzuciwszy niepotrzebną torbę, Iwga z trudem podniosła się z drugiej strony. I znowu pod wagon, i znowu... Lisica w zagajniku, otoczonym przez myśliwych. Rudy zwierz, uciekający przed pościgiem, plączący trop, przed siebie, przed siebie, przed siebie...

Jasne światło latarki odbiło się w porzuconej na torach puszce. Iwga krzyknęła, te dwie z przodu odpowiedziały jej krzykiem. Całkowicie straciwszy rozsądek, stawszy się zwierzyną, biegnącą po krawędzi między życiem i śmiercią, Iwga resztką sił skoczyła w wąską szczelinę w murze. Tam był ratunek, tam

ludzkie domy, tam...

W ostatniej chwili ktoś chwycił ją za nogę. Blade kobiety krzyczały znowu - na dwa głosy, tęsknie i strasznie.

Było ich wielu. Byli wszędzie - pierścień, czarne stroje, ginące na tle nocy i głupie bezrękawniki, połyskujące sztucznym futrem w jaskrawym jak klingi świetle latarek. Oto stanęli w kole, objęli się za ramiona, zrobili krok do przodu...

Krzyk.

Krąg tańczących zamknął się. Jak drapieżny kwiat, który schwytał muchę i z zadowoleniem porusza pręcikami; jak wędrujący żołądek, gotowy strawić wszystko co żywe, co nieostrożnie wpadło w krąg. Narzędzie potwornej kaźni - taniec cugajstrów.

Korowód. Sekwencje skomplikowanych ruchów - to powolnych i przeciągłych, to szybkich, błyskawicznych; warsztat tkacki, wyciągający żyły. Obręcz czarnego, okrutnie obracającego się koła; taniec czyjejś śmierci...

I zapach fiołków. Nienaturalnie silny zapach.

Ziemia stanęła dęba.

Z każdym ruchem mnożyły się niewidzialne nici, oplątujące ofiary. Jak pulsujące węże, pochłaniające życie. Jak czarne ssawki, wyciągające duszę. Dwa cienie, tłukące się w długiej agonii i trzeci - oszalała, bezdźwięcznie krzycząca Iwga.

Duszna, nasączona fiołkami noc. Nicująca, zdzierająca parujące wnętrzności z wywróconej skóry...

- Wiedźma...

Chyba na mgnienie oka pozwolono jej stracić przytomność. Potem ktoś dokądś ją wlókł za ręce, po trawie, po żwirze wpijającym się w ciało. Noc stała się dniem - w jej oczy uderzyło światło jednocześnie kilku latarek; Iwga zatrzepotała rękami, osłaniając się przed nimi.

- Cicho, głupia...

- Wplątała się...

- Potem. Zaraz...

Zostawili ją w spokoju.

Oto dlaczego niawki tak krzyczą. Oto, co one, mniej więcej, odczuwają... Potem zostaje po nich pusta powłoka. Jak pończocha. Na pierwszy rzut oka - cienki, po mistrzowsku uszyty kombinezon. Z płytkami paznokci. Z białymi kulami oczu. Z włosami na płaskiej głowie, płaskiej, niczym pozbawiony powietrza balon, nienaturalnie przy tym wielki...

Cugajstrzy skończyli swoje. Iwga zdołała tylko odpełznąć na bok. Pod wagon, gdzie od razu została znaleziona.