121792.fb2 Czas Wied?m - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 19

Czas Wied?m - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 19

- Chodź tu...

Nie sprzeciwiała się.

- Jesteś wiedźmą? Co tu robisz, głupia?

Wyjaśniłaby im, powiedziała... Och, jak powiedziałaby...

- Rozkleiła się dziewczyna - powiedział jeden, na jego latarce był żółty słoneczny filtr.

- No to po co się szlajasz po pustkowiach? Uciekać też nie masz powodu, jak nie jesteś niawką...

Iwga poczuła, jak jej bezwolna ręka opada na czyjeś ramię:

- Chodźmy, dziewczyno... A ty - to było skierowane do kumpla - swoje kazania ogłoś na piśmie... O prawidłowym zachowaniu młodych wiedźm, które nie chcą się inicjować, a zarejestrować się boją. Prawda? - to do Iwgi.

Iwga pociągnęła nosem. Posiadacz twardego ramienia wszystko zbyt szybko zrozumiał i zbyt treściwie objaśnił; ziemia kiwnęła się pod stopami i, starając się utrzymać równowagę, Iwga wczepiła się palcami w futrzany bezrękawnik na ramieniu.

- Nie bój się... Nie ruszymy cię. Po licho nam jesteś, głupia... - To ten, ze słonecznym filtrem. - Inni może by i skorzystali z okazji, ale my nie mamy zapotrzebowania... Mamy takich dziewczyn... I nie takich, tylko czystszych i ładniejszych, muszę powiedzieć...

Ktoś się roześmiał. Ktoś rzucił obojętne „przymknij się...” Walcząc z oszołomieniem i bólem, Iwga pomyślała, że posiadacz żółtego filtra gra wśród pozostałych rolę błazna. Błazen-cugajster to rzecz niemożliwa, ale - proszę - zdarza się...

- Hej, dziewczyno, a torba - twoja czy którejś z tamtych?

Iwga chlipnęła znowu i przycisnęła torbę do piersi.

Ich samochody stały z drugiej strony muru. Furgonetka z budą i żółto-zielonym kogutem na dachu oraz kilka osobowych, większych i mniejszych, zniszczonych i niezbyt zniszczonych.

- Podrzucić cię gdzieś? - Wysoki cugajster z okrągłą, niemal na zero wygoloną głową otworzył przed Iwga drzwi furgonetki; pod pachą trzymał niedbale zwinięty plastykowy worek z eklerem, Iwga wiedziała dobrze, co w nim jest.

Widocznie ta wiedza odbiła się na jej twarzy, ponieważ ten, który udzielił jej swego ramienia, pokojowo

rzucił:

- Nie bój się...

Pokręciła głową. Nie wsiądzie do tej furgonetki nawet pod groźbą śmierci. Raczej rzuci się pod jej koła...

- Chodź, podwiozę cię - nagle zupełnie poważnie zaproponował posiadacz żółtego filtra. - Mam maksika, przecież zwyczajnych cywilnych wozów się nie boisz?

Wszyscy oni, jeszcze pół godziny temu będący trybikami potwornego mechanizmu, teraz cicho, całkiem po ludzku rozmawiali za jej plecami. Po kolei uruchamiali silniki wozów, Iwga nagle uświadomiła sobie, że stoi przed zamkniętymi drzwiami furgonetki, a dookoła niej nie ma już nikogo, a ten, którego ramienia ciągle się trzymała, rozmawia o czymś z tym wysokim, ogolonym, i obaj mówią o jutrzejszym dniu, ale nie określają go Jutro” tylko „dziś”...

A niebo straciło swoją czerń, jest szare. Ciemno-szare, mętno-szare, świt...

- A ty co, nie masz dokąd jechać? - cicho zapytał ten, którego Iwga nazywała w duchu błaznem. - Nie masz domu? Wypędzili cię, czy jesteś przyjezdna? Bez pieniędzy?

Iwga chciała poprosić, by się od niej odczepił - ale zamiast tego tylko żałośnie rozciągnęła wargi, usiłując uśmiechnąć się.

- Idziemy - chwycił ją za rękę.

Rzeczywiście - miał maksika. Malutki samochodzik, jakby przed chwilą kopnięty przez dużą wywrotkę, dlatego bagażnik zgiął się w harmonijkę.

- Mam teraz dobę wolnego... Nie bój się, przecież nie jestem zwierzęciem... Popatrz na siebie, jesteś ładną dziewuchą... Rozumiem, że Inkwizycja was gania, ale ja nie jestem inkwizytorem... Rzuć tą torbę na tylne siedzenie, co się tak jej trzymasz, nie zabiorę ci...

Żółty mur szybko płynął do tyłu. Szybko, szybciej...

Iwga westchnęła spazmatycznie i zamknęła oczy.

* * *

Odnica powitała Klaudiusza duszną nocą, łańcuchami ogni i pancernym wozem na skraju betonowego pasa - czarnym, przypominającym z daleka lakierowany sztyblet.

- Niech zginie zło, patronie.

Minęło dobre pół minuty, zanim rozpoznał ten głos. Głęboki i mocny głos niezrealizowanej śpiewaczki operowej. Ale się zmieniła przez te minione trzy lata! Nie postarzała - ale zmieniła się wyraźnie, a może winne jest żółte światło latarń?

Spolaryzowane szyby limuzyny sprawiały, że świat zewnętrzny był rozmigotany, drżący, matowy i widmowy; gardząc późną godziną, Odnica połyskiwała ogniami, migotała płachtami reklam, puszczała do przyjezdnych oko. Klaudiusz przypomniał sobie, jak dobre trzydzieści lat temu pierwszy raz odwiedził ten kurort razem z matką i też przybyli w nocy, z lotniska wzięli taksówkę, a magiczne miasto za oknami wydawało się...

- Kurator Mawin przygotował sprawozdanie, patronie. I na każde pana życzenie...

- Nocami zarzucam etykietę - rzucił Klaudiusz. - Nie dręcz mnie, Fedoro, i tak jestem trochę zmęczony... Jak tam dzieci?

Pauza. Ostatnie samochody, których na nocnych ulicach było jeszcze sporo, z szacunkiem pryskały na boki przed wolno pełznącym czarnym pancernikiem; krótko ostrzyżony tył głowy kierowcy za niebieską szybą chwytał odbłyski świateł i pewnie dlatego zdawał się być planetą, wirującą dookoła setki słońc.

- Dzieci... dobrze - wolno odpowiedziała Fedora. - Wszystko... dobrze.

- Nie wiedziałem, że jesteś w Odnicy - uczciwie przyznał się Klaudiusz.

Fedora uśmiechnęła się blado:

- Wiżna nie może upilnować wszystkich kadrowych roszad... To by było nienormalne.

- Przez te trzy lata awansowałaś na szczeblu służbowym.

- Staram się...

- A jak wyglądają twoje stosunki z tym złośliwcem Mawinem?

Znowu pauza; Klaudiusz zrozumiał, że źle sformułował pytanie. Niewłaściwie je sformułował.

- W dość serdecznych - odezwała się w końcu kobieta. - Ale nie w bliskich... Jeśli to chciałeś wiedzieć.

Klaudiusz chciał ją zapewnić, że „nie chciał” - ale powstrzymał się w ostatniej chwili. Takie zapewnienie dopiero by zabrzmiało wyzywająco.

- Twoja wizyta nie była wcześniej zaplanowana - powiedziała kobieta z krótkim śmieszkiem. - Coś za bardzo to zaskakujące... Mawin zaczął się miotać, przecież on się ciebie boi.

- Naprawdę? - szczerze zdziwił się Klaudiusz.

Kobieta zaczerpnęła powietrza. Zamilkła na chwilę.