121792.fb2 Czas Wied?m - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 20

Czas Wied?m - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 20

- Wiesz... Byłoby mi łatwiej, gdybyśmy jednak pozostali w ramkach etykiety.

Łatwiej - nie zawsze oznacza lepiej, chciał powiedzieć Klaudiusz. Ale znowu się powstrzymał, nie pozwolił językowi na dwuznaczną wypowiedź. Jeszcze sobie Fedora pomyśli, że jest mądrzejszy, niż jest naprawdę...

Uśmiechnął się krzywo, kobieta napięła mięśnie.

- Możemy wrócić do tych ramek - powiedział pojednawczo.

Fedora odwróciła się:

- Za późno... Teraz będę się czuła urażona.

Żelazny charakter, umysł żmii i wrażliwość nieładnego nastolatka. Nie, nigdy i w niczym nie potrafił jej pomóc, i zapewne nigdy nie pomoże.

- Jak sądzisz, po co tu przyjechałem?

Znowu napięcie w pięknych zimnych oczach. Niemal lęk, a może to złudzenie spowodowane brakami światła?

- Klaudiuszu - rzuciła szybko. - Klaw...

Po raz pierwszy wymówiła jego imię. Pośpiesznie i jakoś tak, że zabrzmiało, jakby zostało zwinięte w kłębek, jakby chciała je szybciej wyrzucić z ust, obawiając się oparzenia.

- Klaudiuszu, mamy spore kłopoty... Ja, Mawin, wszyscy...

- Tak?

- Tak... Latem statystyka zgonów w okręgu tradycyjnie wzrasta. Wypadki w górach, w wodzie... Zatrucia, bójki młodzieżowych grup... Ogromny napływ turystów... i jest bardzo trudno określić, kiedy powodem śmierci jest wiedźma. Ale... w ciągu ostatnich dwóch tygodni skazaliśmy dziesięć osób. Wyroki nie zostały jeszcze wykonane...

Klaudiusz milczał. Fedora denerwowała się. W całej historii Inkwizycji działające w niej kobiety można było policzyć na palcach. Obu rąk i jednej nogi. Na tego typu stanowiskach kobiety, z reguły, wyróżniają się okrucieństwem i nieprzejednaniem - w duszy Fedory były wystarczające zasoby i jednego, i drugiego. Ale teraz była zdenerwowana i Klaudiusz nie chciał jej przerywać.

- W ostatnim miesiącu, patronie, poziom zainicjowanych wiedźm wzrósł średnio dwukrotnie... „Studnie” - siedemdziesiąt pięć, osiemdziesiąt... Niebywała... agresywność... I złącza. Tego wcześniej nie było, każda wiedźma działała samotnie... Teraz...

- Dlaczego więc kurator Mawin nie przesłał sprawozdania do Wiżny? - zaszeleścił Klaudiusz jednym z najstraszliwszych ze swoich głosów.

I poczuł, jak zdrętwiała, jak odsunęła się Fedora.

- On... Najpierw myśleliśmy, że to jakaś pomyłka. Potem, że to nasze niedopatrzenie, że gdzieś coś przegapiliśmy i teraz pijemy nawarzone piwo... Wiadomo jak to jest... meldunek o własnej niekompetencji...

- Wszystko rozumiem - powiedział Klaudiusz zwyczajnym głosem. - Nie mów Mawinowi o naszej rozmowie. Niech sam mi to opowie.

Samochód zatrzymał się przed słabo oświetlonym budynkiem - zabytkiem architektury. Najstarszy i najładniejszy Pałac Inkwizycji w kraju.

- Klaw...

Poczuł, że trzyma go za rękaw.

- Klaudiuszu... Czy ty to wszystko rozumiesz? Co się dzieje? Powstrzymasz to, prawda?

Otworzyły się drzwiczki. Szofer schylił głowę w pełnym szacunku ukłonie, zapraszając dwoje inkwizytorów do wyjścia.

Nieprzyjemnie zaskoczony jej słabością, chciał odpowiedzieć coś uspokajającego i zarazem nieokreślonego - ale w tym momencie nocy jakby rzuciła spojrzenie zwężonych oczu nieboszczka Magda Rewer. Z której spływał płatkami jej pomięty urzędniczy garnitur...

Widział Fedorę nagą. Taką, jaką ją pamiętał - ciepłą i kobiecą, z ciężkimi krągłymi piersiami, z przesadnie wybujałymi według dzisiejszych wzorców biodrami; na prawym ramieniu ma pieprzyk, ze sterczącym hardo czarnym włoskiem. Jędrnym jak antenka...

Samiec, uliczny napalony kundel! Na oczach dwóch poddanych!..

- Wysiadaj - powiedział gwałtownie. Zbyt gwałtownie, Fedora szarpnęła się, ale Klaudiusz już nie zamierzał zacierać niezręczności. Jego walka ze sobą trwała długą minutę i kosztowała go kilka nowych siwych włosów - dobra, teraz będzie twardy. Z Fedorą również, i... z nimi. Kamratkami Magdy Rewer. Bez względu na to, ile się ich odkryje w błogosławionym okręgu Odnica.

(DIUNKA. LUTY-MARZEC)

Tydzień przed zakończeniem zimy wybłagał od przyjaciela uprawiającego wioślarstwo klucze od domku w bazie sportowej.

Pod sufitem paliła się żarówka w abażurze z pajęczyny, a ciała zdechłych much rzucały na sklejkę ścian nieproporcjonalnie duże cienie. Do czerwoności rozpaliły się spirale elektrycznego kominka, w kącie leżała pomarańczowa sterta kapoków, a wzdłuż ścian w szyku, jak wartownicy, stały ładne lakierowane wiosła. Klaw siadał na wygniecione łóżko i czekał.

Nie wiedział, skąd się pojawi. Przychodzi przez granicę czy kryje się w łozinach? Czy, być może, pod wodą?

Drewniane stopnie starego domku cicho skrzypiały pod jej bosymi stopami. Słysząc to skrzypienie, za każdym razem czuł słabość graniczącą z omdleniem. I jeszcze ten odgłos spadających kropel - kap... kap...

Otwierały się skrzypiące drzwi. Diunka stała w progu, a mokre, nieuczesane włosy opadały na jej ramiona. Z kosmyków-strąków spływały przeźroczyste strumyki wody. Mętnie połyskiwała wężowa skórka stroju kąpielowego...

Najpierw było to dla niego udręką. Plótł jakieś bzdury, usiłując paplaniną pokryć strach i męczący dyskomfort. W takich chwilach Diunka milczała, leciutko uśmiechała się i smutnie, ze zrozumieniem kiwała głową.

Potem trochę się uspokoił. Przyzwyczaił się, zaczął naprawdę czekać na randki - już nie na uginających się kolanach, bez osłupienia i koszmarów sennych. Diunka poweselała i wtedy uwierzył w końcu, że wróciła.

On mówił, ona słuchała. Wszystkie rozmowy były takie o niczym; czasem kładła mu na ramieniu zimną dłoń, a on zaciskał zęby, starając się nie drżeć. I brał jej rękę w swoją dłoń. A jej ręka z lodowatej stawała się nagle gorącą i Klaw dotykał jej ustami. I mruczał, jak zaprogramowany: „Diunko, ja nikogo poza tobą... Diuneczko, czy nie mogłabyś wrócić całkowicie... Chodź ze mną, będziemy mieszkać w mieście, jeśli chcesz, to rzucę liceum...”

Ona milczała i uśmiechała się zagadkowo. Ni to „tak”, ni to „nie”...

A potem odchodziła, przykładając palec do warg - kształtna postać, personifikacja wiecznego milczenia. A on zostawał sam w pustym pokoiku, przemierzał go z kąta w kąt, liczył do stu; potem wychodził na zewnątrz, wyciągał spod schodów wyłysiałą miotłę i starannie zamiatał ścieżkę, ponieważ gdzieniegdzie na śniegu, na zamarzniętym piasku widoczne były ślady bosych stóp. Dalej, pod trzcinami, ślady znikały; Klaw odpoczywał, patrzył na gwiazdy, potem brał na ramię swoją sportową torbę i szedł do autobusowego przystanku, żeby za dwa dni przyjechać znowu...

Julek Mitec z milczącą aprobatą przyglądał się zmianie w zachowaniu sąsiada. Klaw w końcu znalazł sobie dziewczynę - dobrą, stałą, porządną, nie to co Linka wędrowniczka; Julek poważnie uważał siebie za odpowiedzialnego za wyleczenie druha - w końcu kto tak długo i nienatrętnie nakierowywał go na taki pomysł. Nie nadaremnie poznał Klawa z piękną Mirą, swoją własną byłą przyjaciółką i niechby nawet z Mirą nie wyszło, ale w końcu znalazł chłopak dla siebie przystań!

Jedyne, co się nie podobało dobrodusznemu Julkowi to ciągły zapach tytoniu, na stałe już obecny w ich pokoju. Klaw dymił z mocą kombinatu chemicznego. Tanie śmierdzące papierosy.

Wczesną wiosną Klaw skończył siedemnaście lat. Chroniczne napięcie, miłość, radość i tajemnica, stale noszone w zakamarkach duszy i pamięci, powodowały, że stał się niezmiernie interesującym obiektem dla wszelkich dziewczyn. Julek pomrukiwał, odnajdując pod drzwiami pokoju kolejne kokietujące posłanie. Klaw tylko się uśmiechał kącikami ust, a kochający życie dobroduszny gamoń Julek kręcił z podziwu głową, widząc taką wierność. Patrzcie go, jaki trwały w miłości, na bok nie skoczy i nawet tam nie zerknie!..

* * *

Miał na imię Prow, na czystej klatce schodowej przed wąskimi drzwiami jego mieszkania pachniało kurzem i zimnym dymem papierosowym. Iwga przygryzła wargę - ten zapach i wzór na obiciu drzwi, i na dodatek wygięta klamka, przypomniały jej ten dzień, kiedy Nazar po raz pierwszy przyprowadził ją do swego miejskiego mieszkanka. Jakby czas, znęcając się nad nią, wykonał pętlę i wszystko, co się kiedyś Iwdze przydarzyło, teraz się powtórzyło, jakby w krzywym, wynaturzonym zwierciadle.

- Wejdź.

W przedpokoju panował inny zapach - klej, mydło i jeszcze coś, coś nieokreślonego. Iwga przełknęła ślinę.

- Chcesz kawy?

Na myśl o kawie Iwga wstrząsnął dreszcz. Wszystkie te kawiarnie z jednakowymi białymi filiżankami, ciemna ciecz na dnie, spojrzenia stałych bywalców - z ukosa i maśliste...

Herbaty bym wolała albo mleka, pomyślała z tęsknotą, ale wargi nie chciały się rozkleić, więc tylko pokręciła głową.