121792.fb2 Czas Wied?m - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 21

Czas Wied?m - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 21

- Głodna jesteś?

Skinęła pośpiesznie, nawet pożądliwie.

- No to usiądź sobie i odpocznij... Odetchnij, możesz sobie obejrzeć obrazki...

Przez jakiś czas tępo wpatrywała się w zakurzoną piłeczkę tenisową, wystającą zza nóżki szafy, potem odkryła, że siedzi na samym koniuszku miękkiego fotela, ciemnofioletowego, z wytartymi lekko podłokietnikami. Potem granice świata rozsunęły się i zobaczyła niski stolik ze stertą czasopism, tapczan przykryty futrzastym pledem i prostokącik słonecznego światła na podłodze. Po granicy światła i cienia, dokładnie po terminatorze szła niewielka domowa mucha.

Iwga westchnęła; mucha wystraszywszy się jej ruchu wzleciała pod sufit i zaczęła fruwać wokół białego plafonu, na którym Iwga dojrzała ukosem przyklejone ogłoszenie z gazety: „Ogród zoologiczny zaprasza do pracy na stanowisko stróża i sprzątacza tylnej części na wybiegu słoni, wynagrodzenie do uzgodnienia...”

Iwga oblizała spieczone wargi i rozejrzała się już świadomie. Słoneczny promień wpadał przez przesłonięte muślinem okno - na parapecie stała doniczka, z której wyrastała styropianowa palma z gumową małpką, przyklejoną do pnia. Na czubku palmy leżała, jak na spodeczku, naderwana paczuszka papryki.

Iwga uśmiechnęła się słabo. Prow pogwizdywał w kuchni, szeleściła woda lejąca się z kranu, cicho brzęczały naczynia, wszystkie te zwyczajne, domowe odgłosy spowodowały, że Iwdze zakręciło się w głowie.

Przez jakiś czas siedziała po prostu, opierając się plecami o fotel, z zamkniętymi oczami. Kto by pomyślał, że odgłos ciepłej wody w kuchni posiada taką hipnotyczną siłę. Ciche kroki, brzęk naczyń, słoneczny promień na podłodze... To jest realne. To jest teraz. Nie ma niawek ani inkwizycji, ani przeszłości, ani przyszłości - szmer wody i zapach smażonego mięsa, jej życie trwa i trwa, póki trwa poranek...

Uśmiechnęła się nieco pewniej. W słonecznym promieniu wirowały drobiny kurzu, pstre tapety wydawały się jeszcze bardziej pstre z powodu zestawów tu i tam przyklejonych zdjęć, obrazków i wycinków z czasopism. Iwga odepchnęła się rękami i wstała.

Zimowe lodowisko, na lodzie tańczy kobieta, odziana tylko w buty z łyżwami i czerwony szal na szyi. Różowa świnka z niepodrabialnym sceptycyzmem na pysku wpatrująca się w ekran małego monitora. Prow, opalony, w wyleniałych kąpielówkach, wierzchem na koźle gimnastycznym stojącym w wodzie. Następne zdjęcie - ten sam kozioł, na nim czworo, trzej mężczyźni i dziewczynka, dwunastoletnia może, trzymają w wyciągniętych rękach ogromnego pytona, tak na oko sądząc - żywego i prawdziwego...

Kącik zdjęcia był starannie przekłuty igłą. Na nitce wisiał niebieski bilet autobusowy, plastykowe kółko, wręczane uczniom za zwycięstwo w jakimś konkursie i paczuszka lemoniady w proszku. Talizmany mające sens tylko dla ich posiadacza...

Morski brzeg. Na poły wyschnięty i rozsypujący się zamek z piasku, na progu siedzi smutny pięcioletni chłopczyk, golutki, na głowie ma kołpak maga i lunetę na kolanach...

Troje, stojący w szerokim trójkącie. W jego środku...

Iwga odsunęła się, ale już nie potrafiła oderwać spojrzenia.

W środku trójkąta leżała na trawie kobieta z dziwnie zdeformowanym ciałem. Z twarzą zapadniętą w głąb czerepu, z wyłażącymi na wierzch oczami. Nadmuchiwana zabawka, z której uszło powietrze.

Przez jakiś czas Iwga walczyła ze sobą - chciała odetchnąć, ale powietrze nie wchodziło jej do płuc, jakby w gardle miała czop ze skłębionej waty. Miniona noc nie zniknęła. I nie zniknie.

Następne zdjęcie - zaskakująco duże, szerokoformatowe. Starszawy pan na asfalcie, w kałuży krwi. Przyczepiona spinaczem żółta służbowa metka - „śmierć nastąpiła... w wyniku upadku z wysokości... jako następstwo kontaktu z niawą...”

Mężczyzna w średnim wieku w mokrym dresie, na pokrywie kanału. „Śmierć nastąpiła... w wyniku utopienia... jako następstwo kontaktu z niawą”.

Wanna, wypełniona ciemnobordową wodą. Żółta twarz - nie da się powiedzieć - chłopiec czy krótko ostrzyżona dziewczyna. „Śmierć nastąpiła... w wyniku kontaktu z niawą...”

Niedźwiedź, grający na lutni. Coś jasnego, letniego, jakieś piłki i namioty, śmiejące się dzieci, fontanny bryzg...

- Dość tego patrzenia. Chodźmy na śniadanie...

Prow stał za jej plecami. Iwga odruchowo drgnęła; szeroka twarda dłoń uspokajająco legła na jej talii:

- Cicho, cicho... Zaraz dostaniesz miksturki. Bo jakaś nerwowa jesteś ponad miarę... Nerwowa wiedźma to smutne. To jak krokodyl-wegetarianin.

Osłabiona i pokorna, poszła za nim do kuchni. Na połyskującym bielą stole z dwóch talerzy ulatywał mięsny aromat, mięso obramowane było krążkami pomidorów.

- Myjemy ręce...

W łazience, na prawo od wielkiego lustra, zobaczyła malutkie akwarium. Na piaszczystym dnie leżała pęknięta amfora, kilka rzecznych muszelek i prezerwatywa w opakowaniu. Dwie czerwone rybki obojętnie przepływały na tle tabliczki: „W razie konieczności rozbić szkło młotkiem”.

* * *

- W ostatnim czasie przestałem je rozumieć. - Kurator Mawin czwarty raz w ciągu ostatniej minuty zdjął okulary, żeby przetrzeć szkła. - One straciły... może nie ostrożność, ale poczucie miary. Jakieś podstawowe instynkty obronne. Nie rozumiem, z jakiego powodu dokonują tego... czego dokonują. Dla jakiejś własnej potrzeby? Jaka tam, do licha, potrzeba... Bezsensowne okrucieństwo, które kończy się, z reguły, w naszych celach przesłuchań. To co niezrozumiałe, jest straszne, a obecne wiedźmy są mi kompletnie niezrozumiałe...

- Wcześniej, jak rozumiem, mogłeś się pochwalić, że je rozumiesz, co? - Klaudiusz zmrużył oczy, wypuścił pod sufit esencjonalną strużkę dymu.

Mawin wzruszył ramionami:

- Miło mi było tak sądzić, patronie. To mi pomagało... w pracy.

Za oknami kuratorskiego gabinetu świtało. Klaudiusz pomyślał, że warto by było się zdrzemnąć. Zanim wlezie w kąpielówki i wyruszy na złotą plażę, wymarzoną plażę, rozżarzoną wargę czułego ciepłego morza...

- Nawet nie wziąłem kąpielówek - powiedział na głos.

Fedora spuściła wzrok, Mawin uśmiechnął się z wysiłkiem:

- Pełnia sezonu... Dziwnie zschynchronizowana z... nazwałbym to „czasem nieoczekiwanych spadkobierczyń”. Powiedzmy, umiera z powodu ataku serca szacowna dama, niezbyt jeszcze stara właścicielka salonu, na przykład, fryzjerskiego... I pojawia się spadkobierczyni, z reguły z głuchej wsi. I... no czego ona chce?! Po krótkim okresie upadku, salon rozkwita ponownie, przy tym klienci zostają właściwie ci sami... I - fala pacjentów kliniki psychiatrycznej. Kilka zawałów, kilka nieumotywowanych samobójstw, niespodziewana wygrana na loterii, jakaś, powiedzmy, manikiurzystka, niespodziewanie zaczyna śpiewać i wzlatuje na szczyty estradowej sławy... Wtedy jedziemy je brać. Z reguły - za późno. Wiedźmie gniazdo już się rozpełzło, rozpuściło macki; nie wiadomo, dlaczego szczególnie fryzjerki...

Mawin zamilkł, jakby nie potrafiąc dobrać słów.

- Wplatają klientkom „żabie włoski” - bezbarwnym głosem oznajmiła Fedora. - Do tego obcięte paznokcie, włosy... Na zamówienie? Czyje? Kto zamawia szaleństwo pokojówki ze skromnego motelu, która na jedną wizytę w wytwornym salonie fryzjerskim zbiera pieniądze przez pół roku? Po co?

Klaudiusz uniósł brew:

- Ale manikiurzystka przecież zaczęła śpiewać?

- Manikiurzystka... - Fedora zmarszczyła rozdrażniona brwi. - Sprawdzaliśmy ją dziesięć razy. To produkt uboczny. Albo czyjś złośliwy żart.

Mawin westchnął:

- Przecież w Odnicy salonów fryzjerskich jest mnóstwo, patronie. Do tego różnego rodzaju salony, gdzie obok niewinnego tatuażu ciągle i stale wytrawiają na skórze naiwnych klientów znaki „klin” i „pompa”. Poza tym masa rozrywkowych salonów, gdzie... - Mawin sapnął ze złością. - Już nie mówią o tysiącach hoteli, restauracji, gabinetów masażu, prywatnych klinik, placyków dla psów...

Klaudiusz utopił niedopałek w masywnej i brzydkiej marmurowej popielnicy:

- Mawinie, zawsze sądziłem, że znasz okręg, w którym pracujesz. Więcej nawet - kiedy zaczynałeś tę pracę, wiedziałeś, za co się zabierasz. A teraz oświadczasz nam z miną urażonej niewinności: ogień, jak się okazało, boleśnie parzy, a osa kąsa...

Mawin znowu zdjął okulary, odsłaniając przed Klaudiuszem bolesny różowy ślad oprawy na nosie:

- Tym niemniej, w Odnicy jest spokojnie, patronie. Na oko, zewnętrznie, spokojnie; dlatego myśmy... dobra. Ale epidemia, żeby użyć przykładu, zdarzyła się nie w Odnicy, a w Riance...

- Żebyś nie wykrakał.

Mawin przechwycił spojrzenie Klaudiusza i nagle zbladł tak, że nawet różowy odcisk na nosie zlał się z barwą skóry:

- Co? U nas? W Odnicy? Co?

- Muszę sprawdzić jedną rzecz - Klaudiusz w zamyśleniu przeliczył papierosy w paczce. - Muszę porozmawiać z waszymi kamikaze. Z tą dziesiątką skazanych, która jeszcze nie doczekała się egzekucji... Nie patrz tak na mnie, Fedoro. Będę potrzebował sali przesłuchań i... Być może będę je torturował.