121792.fb2 Czas Wied?m - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 22

Czas Wied?m - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 22

(DIUNKA. MARZEC)

Julek nie wiedział, że dokładnie w dniu swoich urodzin Klaw przeżył nowy szok.

Niedobre przeczucie ogarnęło go już na przystanku autobusowym, gdzie, jak zwykle, wyskoczył z autobusu, by po bezludnej wiosennej ścieżce pół godziny maszerować do bazy sportowej. Nie było właściwie do tego żadnych podstaw - ani dźwięków, poza odległym krakaniem gawronów, ani woni, poza zwyczajnym zapachem wilgotnej gleby, ani postronnych śladów na zapadającym się zetlałym śniegu, ale Klaw napiął mięśnie i poczuł w ustach suchość.

Stałą trasę pokonał niemal dwukrotnie szybciej. Pod bramą bazy stał mikrobus - żółty, z kolorowym kogutem. Klaw poczuł, że jego stopy zapadają się po kolana w ziemi.

Bydlaki!

Już niemal widział zwarty korowód, w środku którego wije się wiotka dziewczęca postać w stroju kąpielowym koloru skóry węża. Już niemal czuł w zaciśniętych pięściach katów ciepłe, zakrwawione ciało. Rzucił się z całych sił przed siebie, sam przeciwko wszystkim, potrafi ją obronić...

Nie zrobił nawet kroku.

Wdech. Wydech. Wolno policzył do dziesięciu i ruszył przed siebie spokojnie i niespiesznie, a z jego twarzy nikt, żaden obserwator nie odczytałby niczego. Poza zdziwieniem i ciekawością nic się nie malowało na obliczu tego wyrostka.

Cugajstrzy nie tańczyli. Było ich czterech, chodzili po brzegu zamarzniętego zalewu, palili i wymieniali rzeczowe repliki: Klaw nawet nie musiał wsłuchiwać się, by wiedzieć, że tańca nie było. Po tańcu, po zamordowaniu ofiary cugajstrzy mają zupełnie inne twarze, i ruchy, i krok.

Czyli Diunka...

Klaw poczuł, że do pobladłych skamieniałych policzków napływa gorąca lepka krew. Diunka... jest. Nic się jej nie stało. Nie schwytał i jej...

Wszystkiego najlepszego w dniu urodzin, Klaw. Masz dzisiaj fart.

Od dawna go obserwowali. Odczekał jeszcze chwilę, dokładnie tyle, ile potrzebowałby odważny młodzian

na pokonanie naturalnej w tym przypadku nieśmiałości.

Potem wystąpił do przodu:

- Dzień dobry... Czy coś się tu stało?

Znowu te spojrzenia... Klaw sądził, że na zawsze wyzbył się lęku przed nimi. Okazało się, że był w błędzie.

- Cześć - powiedział najstarszy z grupy. Był to niewysoki, czerniawy chłopak, najprawdopodobniej z południa kraju. - Możesz nam podać swoje imię i nazwisko, i co tu robisz?

- Jestem Klaudiusz Starż, trzecie wiżneńskie liceum, chciałem powiosłować...

- Teraz? Lód mamy na wodzie, chłopczyku. Raczej czas na hokej...

W następnej sekundzie licealista Starż powinien był pęknąć. Powinien był blednąc i czerwienić się pod uważnym spojrzeniem, kropla po kropli wylewać z siebie straszną prawdę...

Chciał się przyznać. Tak jak, czasem, chce się jeść, chce się załatwić potrzebę fizjologiczną...

Dobrze, że wygląda na młodszego niż jest w rzeczywistości. Cugajster wie, że żaden chłopiec pod takim spojrzeniem nie skłamie. Dorosły ma problemy z oporem, a co dopiero...

Więc Klaw zatrzepotał rzęsami, udając zmieszanie. O co chodzi - zajmuje się zwyczajnymi sprawami, sprząta domek, naprawia kapoki... Pilnuje, żeby zamki były całe... W ubiegłym roku ktoś lodówkę z domku trenera buchnął... A stróża na etacie tu nie ma...

- Sam tu bywasz? Czy może z kolegą? Z koleżanką?

Pokręcił głową tak, że włosy wypadły mu spod kaptura. Nikomu się nie chce na to odludzie jechać, a on lubi, jemu się podoba, że nikt mu nie przeszkadza...

- Kiedy byłeś tu ostatni raz? Spotkałeś tu kogoś? Widziałeś kogoś?

Ochoczo pokiwał głową: byli tu różni. Jeden szczyl się szwendał, pewnie chciał coś skołować. No, wędkarze przychodzą. Herbatą częstowali z ter...

Brutalnie mu przerwano. Kazali się zamknąć, zawracać i wynocha, i żeby się tu więcej nie pojawiał. Tu się pojawia, jak się wydaje, nawjactwo...

Drobnymi krokami, oglądając się, wyszedł za bramę bazy. W połowie drogi do przystanku autobusowego skręcił z drogi, wlazł w młody jodłowy zagajnik, usiadł na wilgotnej zimnej choinie i zapalił.

Oni chcieli zabić Diunkę. Zmusić do ponownej śmierci. Ale ona odeszła; on wie, że Diunka się uratowała, że nic jej już nie grozi.

Tym razem.

* * *

Iwga leżała na tapczanie, na mechatym pledzie. Leżała, przywierając ramieniem do ściany, nie zdejmując swetra ani podniszczonych spodni. Prow siedział obok, przy jej stopach, a swobodne ułożenie ciała do niczego jakby nie zobowiązywało. Spokój i życzliwość, żadnego nacisku - ale jednocześnie Iwga nie może się podnieść, póki Prow jej nie wypuści. Może Iwga niepotrzebnie przypisuje mu wyrachowanie, jakiego tak naprawdę wcale tu nie ma. Po prostu ze strachu. Chociaż niby czego ma się bać, skoro nie jest niawką?

- Czego się boisz? - niezbyt głośno zapytał Prow, jakby wychwyciwszy tę jej myśl.

Pokręciła głową na poduszce:

- Niczego...

„Miksturka”, jaką bez sprzeciwu wypiła, podporządkowawszy się jego delikatnemu poleceniu, rzeczywiście nie była ani narkotykiem, ani środkiem nasennym. Jakaś ziołowa, przyjemnie rozluźniająca mieszanka. Zresztą, jej tam było wszystko jedno, lubi podporządkowywać się komuś. Skuwająca pokora - i całkowity spokój. Taka spokojna, dobra, miła rzecz.

- Chcesz się umyć?

Iwga uniosła ciężkie powieki.

- Co?

- Czy chcesz wziąć prysznic? Przecież jesteś brudna jak prosię...

Iwga uśmiechnęła się z przymusem.

- Tak... O ile rybki... w łazience... się nie przestraszą.

Po fakcie uprzytomniła sobie, że wyszło to dwuznacznie i zaczerwieniła się. Paskudny taki rumieniec, aż do łez.

- Rybki są przyzwyczajone - powiedział Prow z uśmiechem.

Jego ręka spoczęła na brzuchu Iwgi.

Iwga rozryczała się.

Nie wiedziała, które ze swoich nieszczęść powinna opłakiwać w pierwszej kolejności. Silniejsza wydawała się gorycz z powodu braku perspektyw na spokojny poranek z brzękiem naczyń w tle; że nie będzie wpadało słońce przez uchylone okno i Nazar... tak. Nazar nie zawoła jej na śniadanie. Iwga oddałaby życie za jeden taki poranek... Za wielokrotnie wyśmiewane szczęście - szczęście bycia jak wszyscy...

- Jestem wiedźmą - powiedziała ze szlochem.