121792.fb2
- To nie powód do powodzi łez.
- Nie... brzydzisz się? Nie jestem wstrętna?
Prow przyglądał się jej tak długo i uważnie, że właściwie powinna była wleźć pod pled.
- Boisz się mnie - powiedział przesuwając palcem po dolnej wardze. - A czy ciebie ktoś się kiedyś bał?
Iwga siorbnęła nosem.
Prow poruszył się i nagle mocno przycisnął do tapczanu pasmo włosów, a Iwga poczuła, że Prow pachnie miętą. Nie miętową pastą do zębów, nie miętą gumy do żucia.
- Zaraz zemścimy się na twoim... tym profesorskim synku - jego ręka delikatnie uwolniła pasmo włosów. - Właśnie teraz... To głupiec, prawda?
- Prawda - szepnęła, wpatrując się z zamierającym sercem w czarne oczy z nieruchomymi źrenicami.
- Zapłacze, kiedy się dowie, jak się zemściliśmy?
- Zapłacze... - powtórzyła Iwga szeptem.
I zobaczyła bladą twarz Nazara, z zaciśniętymi ustami. I to było poważne.
- Ale ty przecież... chyba jesteś zmęczony... po dyżurze... - powiedziała cichutko, spazmatycznie wczepiając się we własne niezdecydowanie.
- Już odpocząłem. Idź, nakarm rybki... Weź zielony ręcznik. Karma jest w pudełeczku obok lustra...
Rybki chciwie pochłaniały pokarm.
Drzwi do łazienki nie miały zamka, pozostała po nim tylko dziura. Iwga nie wiadomo po co włożyła weń palec i pokręciła nim. Niby czego się boi... Przecież to nie egzekucja. Nie idzie na śmierć. Nie w krąg tańczących cugajstrów, nie do plastykowego worka z metalowym eklerem... Nie w piwnice inkwizycji. Nie do dusznego biura, gdzie rejestruje się wiedźmy, a sam ten akt, jak powiadają, jest przeohydny...
A właściwie, Nazarze, czegoś ty oczekiwał? Widzisz, jaki mam niewielki wybór. Nie chcę ani do rejestracji, ani na stos... Na ulicę też nie chcę. Chociaż... Panowie, wstąpcie do naszego egzotycznego burdelu „Sabat w łóżku”. Seks na miotle, panowie, będziecie zachwyceni, spędziwszy wolny czas z naszymi temperamentnymi wiedźmami...
Stęskniła się za gorącą wodą. Żarliwie zdrapywała z siebie noce spędzone w poczekalniach, zmywała woń metra i namolny zapach dezodorantu również - miała go dość. Ile można używać tego samego, od trzech dni? Musi sobie kupić inny, nawet gdyby miała wydać ostatnie pieniądze. Ale kupi, i to dziś, dziś...
Usiłowała zedrzeć z siebie skórę. Żeby ją zmienić, jak żmija. Odnowić się, odrzucić niepotrzebne, poprzednie, bezbarwne i dziurawe życie. Jak starą pończochę. I, na przykład, bez oglądania się na cokolwiek, pokochać dobrego człowieka Prowa...
Bez oglądania się. Na tę dobę, co mu została do nowego dyżuru.
Ekler na plastykowym worku. Ekler, ekler, czerwone rybki, chciwie chwytające grudki przenikliwie pachnącej karmy. Straszne resztki niawki na wydeptanej trawie. Strugi gorącej wody...
Prow delikatnie zastukał do drzwi:
- Nie utonęłaś tam przypadkiem? Czy może te piranie cię pożarły?
Zielony ręcznik miał wielkość prześcieradła. Iwga stała przed Prowem, owinięta niczym pomnik na sekundę przed otwarciem. Mocno zaciskała w opuszczonej ręce wilgotne od pary ubranie.
- Poczekaj - Prow wszedł do łazienki, w marszu rozpinając spodnie. - Ja też je nakarmię...
Przez kilka chwil Iwga stała w ciemnym przedpokoju, wsłuchując się w szum płynącej wody.
* * *
Przybyli na stadion pół godziny po rozpoczęciu koncertu, kiedy trybuny na całego były rozśpiewane i rozklaskane, kiedy tłum usiłujący przedostać się za ogrodzenie bez biletu, już trochę się rozpłynął, a samo ogrodzenie, szpaler chłopaków w mundurach, już z lekka się rozluźnił i przestał złościć. Nad boiskiem pływały kolorowe dymy, a przeszywały je, nicowały, nurkowały w nich i wynurzały się mocne promienie żarliwych reflektorów.
- Nigdzie nie pójdziesz - powiedział Klaudiusz do Fedory.
W mikrobusie, wypełnionym uzbrojonymi ludźmi, było nienormalnie cicho. Jak w sali rozpraw, sekundę przed ogłoszeniem wyroku. Jak w szpitalu...
- Patronie - Mawin odkaszlnął, na szkłach jego okularów mignęły bliki. - Wielki Inkwizytor nie... to nie są działania operacyjne. Lokalna operacja na moim odcinku, za który odpowiadam ja i tylko...
Klaudiusz skinął głową na znak zgody. Odczekał, aż Mawin odetchnie z ulgą i oświadczył zimnym, oficjalnym tonem:
- Mając na uwadze nadzwyczajną sytuację uważam swój osobisty udział za usprawiedliwiony i właściwy dla dobra sprawy. Grupa operacyjna - przyjrzał się obecnym w mikrobusie - przechodzi pod moje bezpośrednie rozkazy. Niech zginie zło...
Mawin milczał. Klaudiusz stał przed nim przez sekundę - by utrwalić efekt - potem otworzył drzwi i wyskoczył na asfalt.
Plac przed stadionem był zaśmiecony do absurdu. Przestępując przez zmięte plastykowe kubeczki, urywki
gazet i kolorowe skórki jaskrawych południowych owoców, Klaudiusz ruszył na obchód ogromnej murowanej misy, misy pod wieczornym niebem, talerza wypełnionego wrzącym ludzkim warem...
War. Zupa. Spóźnił się?!
Od strony sceny widniały trzy kordony. Pierwszy tworzyły grupki nie mających nic do roboty wielbicieli, ponuro patrzyli ochroniarze, obwieszeni kaburami, jakby na pokaz. Na widok Klaudiuszowej oznaki strażnicy rozstępowali się - trochę wystraszeni, jak tłumek wiejskich dzieciaków.
Nad stadionem szalała piosenka - i chyba nawet nienajgorsza, szkoda, że Klaudiusz nigdy nie odczuje jej uroku. Tak jak chirurg podczas spektaklu baletowego, widzący zamiast tańca tylko napięte mięśnie i pracujące ścięgna, Klaudiusz słyszy teraz zamiast muzyki natrętny hałas, głuche rytmiczne uderzenia. Arytmiczne względem serca. Przeszkadzające w koncentracji.
Nie zatrzymując się, wyciągnął prawą rękę w bok i w dół. Ci co idą za nim, na pewno nie są dyletantami. Och, jak dawno już nie zdarzało mu się brać czynnego udziału w operacji, jak dawno...
Drugi kordon, w cywilu. Magiczne działanie migoczących inkwizytorskich odznak, zdziwione twarze. Jakieś dziewczyny z grupek choreograficznych, na pół nagie, w przeźroczystych szortach na gołe ciało. Damulka w długopołej marynarce, z profesjonalnie twardymi zmarszczkami w kącikach zaciśniętych ust:
- O co chodzi, panowie? Wy...
- Proszę zachować spokój. Najwyższa Inkwizycja.
Trzeci kordon. Byczysko, które ma w nosie odznaki i dobre zachowanie. Klaudiusz nie chciałby brudzić sobie nim rąk właśnie w tej chwili, kiedy coraz wyraźniej i lepiej wyczuwa wiedźmę. Tam, za zamkniętymi drzwiami...
- Co to jest?! Stać, z powrotem!
Byczysko wymachuje czymś... Chyba to pistolet. Takiemu wystarczy rozumu, żeby wystrzelić... A w takim tłumie...
Klaudiusz usunął się w bok. Niech bykami zajmują się ci, co mają to wpisane w zakres obowiązków służbowych; on, Wielki Inkwizytor, wyczuwa wiedźmę. Zapomniał już, że wiedźmy nie rodzą się w celach przesłuchań, gotowiutkie, w dybach, nie pamięta już, jak wygląda dobra wiedźma na swobodzie...
Nie dotykał klamki. Po prostu dał znak - któryś z tych, co szli za nim, skoczył jak wiewiórka i uderzył w drzwi ramieniem. Ustępująca z łatwością sklejka, a taka niby na oko odporna...
Grzmot. Wysoki okrzyk, wszystko ginie w rytmie trwającej i ciągnącej się piosenki.
Wspaniałe pomieszczenie. Na aksamitnych kanapach malowniczo porozrzucane jakieś szmatki; głębokie zwierciadła posłusznie odbijają niekończący się rząd lamp. Kobiety są dwie - jedna klęczy w kącie, zasłaniając oczy rękami, druga zamarła nad oparciem obrotowego krzesła, a w ręku trzyma kasetkę z przyborami do charakteryzacji, a oczy...