121792.fb2 Czas Wied?m - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 24

Czas Wied?m - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 24

Klaudiusz cofnął się. Miał wrażenie, że dwa niewyobrażalnie długie, ostre ostrza jednocześnie przeszywają jego szyję pod uszami. Stojąca przed nim wiedźma była niewyobrażalnie silna. Potwornie.

- Wracaj, inkwizytorze.

Znowu wysoki okrzyk. Krzyczy ta kobieta, co klęczy w kącie.

- Wracaj. Albo na trybunach znajdziesz wiele, mnóstwo parującego mięsa.

Klaudiusz milczał. Nie było sensu i czasu marnować siły na rozmowy.

- Słyszysz mnie, inkwizytorze?..

Piosenka urwała się.

Efektownie, w locie i na wysokiej nucie, gwałtownie, jak ustrzelona. Stadion eksplodował oklaskami i w tym momencie Klaudiusz skoczył. Starż uderzył w twarz umiejętnie wycelowanym promieniem strachu - panicznego, przyprawiającego o mdłości. Zdążył wysunąć przed siebie ręce, źrenice wiedźmy zrobiły się pionowe, jak u kota.

- Wra... caj...

Znowu lawina strachu - jak uderzenie bicza. Ale już słabnącego bicza, gotowego wypaść z rąk.

- Wracaj... inkwizytorze...

W jej ręku matowo błysnął metal. Srebro. Wygięty język srebra.

Westchnienie. Wiedźma odchyliła się do tyłu - z gracją, pięknie w swoisty sposób; potem gwałtownie zgiąwszy się w pół, rzuciła się na podłogę.

Uderzenie rękojeści o parkiet. Koniec.

Ta, co klęczała w kącie, cicho zaskowytała. Tam, na górze, na scenie, gwałtownie uderzyła muzyka i rytmicznie zaczęło bełkotać kilka dziewczęcych niewykształconych głosów.

Klaudiusz gestem powstrzymał ludzi, stojących w progu. Podszedł do leżącej wiedźmy. Przejechał nad nią dłonią, jakby chcąc ją pogłaskać, ale jednocześnie nie decydując się ten gest. Ręka nic nie wyczuła - jakby parkiet był pusty.

Klaudiusz chwycił leżącą za ramię i z wysiłkiem odwrócił na plecy.

Krew wiedźmy wyglądała jak czarna dekarska smoła. Klaudiusz dopiero teraz zrozumiał, że leżąca ma na sobie szlafroczek charakteryzatorki. A spomiędzy dwu kuszących kieszonek na piersiach wystaje rękojeść

srebrnego rytualnego kindżału, darującego błyskawiczną i gwarantowaną śmierć. Wspaniały los każdej wiedźmy. Wielkie odejście.

- Co się tu... panowie... wy...

Klaudiusz odwrócił się. Odsunął łokciem spoconą, wystraszoną gwiazdę, bliską paniki na progu własnej charakteryzatorni. Jak powiedziała nieboszczka? „Znajdziesz wiele, mnóstwo parującego mięsa”?

Wiedźma-bandera, prorokini. „Odnica, okręg Odnica, tak, tak, tak!..”

Co ona jeszcze wieszczyła?

Za drzwiami, przed frontem wystraszonego tłumu organizatorów i obsługi stał kurator Mawin, a oczy jego płonęły zimno i drapieżnie.

(DIUNKA. KWIECIEŃ)

- No to gdzie was podwieźć, chłopaki?

Pasażerów było dwoje. Chłopak, chyba szesnastoletni i dziewczyna owinięta w długi czarny płaszcz; podniesiony kołnierz zakrywał jej twarz aż po oczy.

- Pasaż Pokoju? Ho-ho, o tej porze w centrum są takie korki...

- My się nie śpieszymy.

Samochód bez pośpiechu łykał kilometry. Klaw siedział, wciśnięty w skórzane oparcie kanapy, mocno zaciskając w dłoni zimną rękę Diunki.

Teraz wszystko będzie inaczej. Nie pozwoli, by ktoś na nią polował, nie odda jej nikomu. Wiżna to wielkie skupisko ludzkie - nie pusta baza wioślarska, niech ktoś wyśledzi w milionie tropów ten jeden jedyny ślad Diunki...

Wynajął mieszkanie w centrum. Wypatroszył w tym celu utajnione konto, na które od trzech lat składał pieniądze, by zrealizować marzenie i kupić sportowy samochód. A wynajął klitkę na piętnastym piętrze ciasnego jak ul budynku, gdzie nawet sąsiedzi widują się od przypadku do przypadku i nie poznają... Teraz on i Diunka będą mieli prawdziwe spokojne życie. Takie, jakby nic z tamtych rzeczy się nie wydarzyło...

Drgnął i mocniej zacisnął palce na dłoni Diunki. Bał się. Bał się o Diunkę - ale, co za koszmar, Diunki bał się również. Jego umysł usiłował i nie potrafił zwalczyć tej sprzeczności: Diunka umarła... Diunka wróciła... Ona jest w grobie... Jest martwa i jednocześnie siedzi tuż obok...

Wysiłkiem woli zabronił sobie o tym myśleć. O życiu nie wolno myśleć zbyt dużo, bo odechce się tego życia. Nie będziemy przewidywali nieszczęść, będziemy rozwiązywali problemy w miarę ich występowania...

Na plecach Diunki pojawiła się plama wilgoci. To mokry strój przebijał przez cienki płaszcz...

- Nie zimno ci?

Przeczący ruch głowy. Teraz nigdy nie jest jej zimno. I palce ma zimne, jak zima...

Jakby wyczuwając jego nastrój, odwróciła lekko głowę. Ścisnęła jego dłoń, odrobinę tylko:

- Klaw... Nic... opuszczaj... mnie.

* * *

Pokoik był wielkości autobusu. Nad ulicą zawisł balkon, półokrągły, z nierówną zardzewiałą poręczą. Klaw, gdy tylko wyszedł zapalić, od razu poczuł zawrót głowy - pod nogami, w odległości czternastu pięter, płynęły sobie na spotkanie dwa gęste strumienie - połyskujący metal, kolorowe światła, rozdrażnione, bijące w niebiosa klaksony... I - brak nocy, tylko brudnawe, nienaturalne światło.

Diunka siedziała na wygniecionym tapczanie. Zrzuciła już płaszcz i znowu była w przeklętym wężowym stroju.

- Zdejmij go - poprosił Klaw szeptem. - Wiesz co... spalmy go?

Wbrew oczekiwaniom posłusznie skinęła głową. I zsunęła z ramienia ramiączko. I drugie również; Klaw patrzył, nie domyśliwszy się, że powinien się odwrócić. W tym życiu nie widział Diunki nagiej. I nie może teraz ocenić, zmieniła się od tamtej pory czy nie.

Jej piersi wydawały się białe w porównaniu z resztą ciała. Ach tak, opalenizna przecież... Nie brązowa, a popielato-szara. Albo może myli światło, dochodzące z zewnątrz?

Diunka podniosła się, ściągając żmiją tkaninę z bioder. Klaw miał ochotę zamknąć oczy. Strój zmienił się w brudną szmatkę, skręcony powróz na jej kolanach.

Klaw poczuł falę gorąca. Odruchowo dotknął klamry własnego paska; Diunka zrzuciła strój na podłogę i wstała:

- Klaw...

Włosy na jego głowie stanęły dęba. Niemal krzyknął - tak ostro starły się w nim dwa nowe, jednakowo silne, jednakowo bezlitosne doznania.

Ukochane ciało. Jego dziewczyna. Jego kobieta. Pierwsza...