121792.fb2
Wstrząsnął nim dreszcz. Z takim właśnie uczuciem wchodził wczoraj do piwnicy. A dziś doszedł do tego jeszcze obrazek: tysiące ludzi w panice rzucą się do wyjścia... Kobiety, dzieci, nastolatki, krwawa mieszanina w betonowym talerzu...
Samolot zatrzymał się. Dość, powiedział sobie Klaudiusz. Zaraz wyłączymy tę myśl...
Nabrał pełną pierś powietrza i wyobraził sobie wszystko do ostatniej kreseczki. W szczegółach i kolorze - łącznie z czyimiś zgniecionymi okularami pod siedziskiem. Potem wyobraził sobie, jak po tym jaskrawym obrazku wyobraźni rozpełzają się szczeliny, jak po rozbitym szkle. I jak te odłamki z brzękiem opadają. Odetchnął z ulgą. Koniec.
Padało.
- Jak tam w Odnicy, patronie? - zapytał na powitanie ochroniarz.
- Pełnia sezonu turystycznego - uśmiechnął się Klaudiusz. - Pachną magnolie, niech to licho... Bierz urlop, Sali, żonę za szmaty i na plażę...
Ochroniarz roześmiał się, otwierając przed Klaudiuszem drzwi samochodu:
- Rozwiodłem się, patronie.
- Tak? - zdziwił się Klaudiusz. - I słusznie. Bo z powodu bab to tylko same kłopoty. I niemal co druga - wiedźma..
Teraz roześmiali się obaj.
Dwie godziny temu Fedora odprowadzała Klaudiusza aż pod schody do samolotu. Nie odzywała się. Właściwie - według etykiety - powinna go odprowadzić. Ponieważ kurator Mawin pełni służbę w dzień i w nocy, a wizyta Wielkiego Inkwizytora była nie oficjalną, a roboczą... Nawet brudnoroboczą. Bardzo-bardzo brudną.
Fedora milczała, a on miał co innego na głowie. Marzył o tym, by zostać sam. Oprzeć się o fotel i spróbować wylizać rany. Odtworzyć przynajmniej pozory duchowej równowagi...
- Trzymaj się, Fedoro. Pracuj, dzieci pozdrów...
- Pozdrowię.
- Podoba im się Odnica? W końcu morze blisko?
- Pewnie się podoba.
- Do widzenia. Lecę.
- Szczęśliwej podróży... Klawie.
Potem, wspominając i analizując, nie potrafił określić, z jakim wyrazem twarzy patrzyła na niego. Jak na kata? No nie, raczej nie, to z jego strony przesadna nieufność... Jak na bohatera?
Takie samo spojrzenie zapamiętał kiedyś w wykonaniu jej córki. Dziewczynka miała może pięć lat, mama wyjeżdżała w delegację - na długo, i dziewczynka patrzyła z rezygnacją i wyrzutem, to nie było dziecinne spojrzenie - jakby powtarzała w duchu: co ja mogę zrobić, z losem nie mam szans wygrać...
Mama wyjeżdżała w delegację, która nazywała się „miesiąc z wujkiem Klawem w bezludnej bazie turystycznej”. Co my wszyscy możemy zrobić z losem...
Wóz wytoczył się na plac Zwycięskiego Szturmu i Klaudiusz z przyjemnością odnotował, że oderwał się od zakazanych myśli.
Kilka godzin snu i będzie grzebał dalej. Ponieważ był przekonany, że wiedźmy z głębokimi „studniami” rodzą się nie tylko w Riance i nie tylko w Odnicy... Ale to - potem. Wszystko potem.
Ochroniarz zajrzał do bramy, wrócił i z szacunkiem ustawił się z tyłu - oczekując, kiedy Wielki Inkwizytor skończy przyglądać się kwietnikowi z irysami i wejdzie na górę. Klaudiusz machnął ręką:
- Idź, Sali... Na razie...
Na schodach było zimno i wilgotno. Klaudiusz pokonał pierwszy marsz schodów i dopiero wtedy wyczuł bliską obecność wiedźmy.
(DIUNKA. KWIECIEŃ)
Kupował jej chleb, kefir, obiady ze stołówki studenckiej, chyba jednak nic nie jadła. Łamała bułkę na kilka części i rozlewała kefir do kilku szklanek - ale to były tylko pozory posiłku. Klaw bez narzekania zmywał
naczynia i przynosił nowe porcje. Zastosował się do reguł gry, więcej nawet - usiłował w nie uwierzyć.
Niemal całkowicie zaniechał nauki, schudł i sczerniał. Julek Mitec od dwóch tygodni z nim nie rozmawiał, ponieważ w odpowiedzi na jakieś niewinne pytanie Klaw okrutnie go zrugał, obrzydliwie obraził i to bez powodu. Jeszcze bardziej uraził Julka fakt, że z powodu „bojkotu” cierpiał przede wszystkim on sam - Klaw miał głęboko w nosie te psychologiczne niuanse.
Klaw żył, oddzielony od reszty świata nieprzenikalną kurtyną. W jego miniaturowym mieszkanku na czternastym piętrze wieżowca-mrowiska przez cały czas oczekuje go ukochana kobieta, która, pozornie, jest martwa. Przez całe dnie i noce, odcięty od reszty świata Klaw usiłował rozwiązać najważniejszy problem swojego życia: jest szczęśliwy czy torturowany?
Za każdym razem, dotykając jej, musiał się do tego zmuszać. Wstrzymywał oddech, nie chcąc czuć bijącego od niej zapachu wody i z trudem rozwierał wargi, odpowiadając na pocałunek. Ale mijała minuta i jego ciało, podporządkowując się instynktowi, rozpoznawało w jej dotknięciach prawdziwe żywe ciało. I wtedy, odpowiadając, rozgrzewając się jego ciepłem, ciało Diunki traciło chłód i sztywność, jej skóra różowiała, wargi nabierały barwy i pieszcząc jej długą szyję, Klaw wyczuwał nierówny puls. Pulsowanie jej krwi.
Wtedy pamięć bez trudu podsuwała ciepłe lato i szeptał z wyrzutami sumienia:
„Diuneczko, wybacz” i obejmował ją tak, jakby chciał udusić.
Już drugi miesiąc żyli niczym mąż i żona.
Sprzedał antykwariuszowi dziesięć swoich ukochanych książek, kupił jej sukienkę i bieliznę, pantofelki i kapcie, a nawet zestaw kosmetyków; sądził, że przedmioty codziennego użytku, niedbale porozrzucane na widoku w ich niewielkim mieszkanku, pomogą mu pokonać słabe poczucie nierealności czy nawet paranoi, które, cokolwiek by o tym nie powiedzieć, ciągle leżały cieniem na ich dziwnej grze. Pewnego dnia Klaw zaproponował nawet:
- Może zadzwonimy do twoich rodziców?
Diunka długo wpatrywała się w niego, nie odrywając spojrzenia. Potem wolno pokręciła głową, a Klaw przeklął się za głupotę.
Jej włosy nigdy nie były suche. Kiedy Klaw ją obejmował, mokre pasma niczym zimne żmijki dotykały jego ramion; przeliczył resztę pieniędzy z wizyty u bukinisty, i kupił jej silny pięciobiegowy fen.
Chyba się ucieszyła, a on siedział w pokoiku i słuchał basowego buczenia, dochodzącego z łazienki; potem dołączył doń plusk wody.
Klaw wstał, zastukał, zajrzał. Diunka uśmiechnęła się i skierowała strumień ciepłego powietrza w jego twarz; przez chwilę Klaw czuł się Beduinem, smaganym po twarzy gorącym oddechem rozżarzonej pustyni.
Wanna była pełna, czapka białej piany wypełzała już niemal, jak kasza z garnka, przez brzeg.
- Bardzo duży kufel piwa - powiedział do Diunki i ucieszył się, kiedy się roześmiała. - Chcesz się wykąpać?
Diunka pokręciła głową. Nie chce się kąpać, chce tylko wysuszyć włosy...
- Czyli woda czeka na mnie?
Skinęła głową, dziwnie zadowolona. Jakby myśl o wymytym Klawie dostarczyła jej niemało radości. A on niemal się obraził. Czy ona uważa go za brudną świnię?!
Skrzywił się do własnych głupich myśli. Dotknął ciepłego - po raz pierwszy ciepłego! - policzka Diunki.
- No to poczekaj... Daj mi chwilę...
Wyszła, przymykając za sobą drzwi.