121792.fb2 Czas Wied?m - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 35

Czas Wied?m - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 35

Całe zmęczenie poprzednich dni, ciężar bezsennych nocy, jednocześnie zwaliły się na jej ramiona i wdusiły w miękkie obicie fotela. Nie, o tym teraz myśleć nie będzie. Odepchnie od siebie, nie będzie...

Z trudem podniósłszy się, pokuśtykała do łazienki. Szminki na półce nie znalazła, usta wykrzywił jej złośliwy uśmiech. Jakież naiwne są współczesne kosmetyki: pewnie się ukryły pod szafką, myślą, że tam ich nikt nie znajdzie...

Ochlapała twarz ciepłą wodą. Chwilę stała, badając własną szarą twarz w owalnym lustrze; machnęła ręką i poczłapała do sypialni, gdzie zwaliła się, nie zdejmując ubrania, prosto na narzutę.

I już całkowicie na granicy snu pokazał się jej mężczyzna w rozpiętym ciemnym szlafroku, stojący obok łóżka, Iwga krzyknęła i usiadła, gapiąc się na pusty prostokąt drzwi.

Maniaczka. Aż tak ci się marzy gwałt?

* * *

Popielniczka były przepełniona. Klaudiusz odchylił się na twardym obrotowym krześle i przymknął oczy. Króciutka pauza... Właśnie, która to godzina?

Okrutna, ruchliwa, niezawodna machina inkwizycji - to jego zasługa. Jego zasługa, że podpisane rozporządzenie niemal natychmiast przestaje być papierkiem, a realizuje się w przesłuchaniach i przeszukaniach, aresztowaniach, obławach i patrolach. Nie nadaremno wysiaduje w tym fotelu od pięciu lat; można sobie tylko wyobrazić, jak przeklinają go setki wiedźm - w odległych prowincjach i na sąsiedniej ulicy.

Uśmiechnął się posępnie. Niepokój, trawiący jego duszę od wizyty u przyjaciela Miteca, nieco ścichł, ale nie zniknął. Niby epidemia w Riance została opanowana, tragedii w Odnicy udało się zapobiec, ale nic i nikt nie rozumie, skąd się wziął ten niespodziewany wyciek zła w wiedźmińskich duszach, i bez tego niespecjalnie życzliwych. I skąd się wziął ten nowy ich szczep, niepowstrzymanie agresywny, ze „studniami” o niewidzianych dotąd głębokościach, z jakimiś niemądrymi, nawet szalonymi motywacjami. Czyżby to ciągle były te szare, niezainicjowane wiedźmeczki, których w każdym miasteczku jest po kilkaset pod ścisłym nadzorem? I niby dlaczego wszystkie nagle zapragnęły nowego życia, właściwie - śmierci?

Coś się stało z ich instynktem samozachowawczym. Widoczne na pierwszy rzut oka zwycięstwo - spokój panujący w kraju - w każdej chwili może obrócić się w diabli wiedzą co. Wyłapie się tysiąc wiedźm - kto wie, czy nie wylezie z nieznanego podziemia kolejne trzy tysiące?

Pobawił się piórem. Wspaniałe pióro, potrafiące jednym podpisem powalić mnóstwo podnoszących się głów. Dobrze przynajmniej, że nie pisze czerwonym atramentem. Zmarszczył się. Nawet ten uparty młodzieniec, który wiele lat temu przestąpił próg inkwizytorskiej szkoły, raczej nie przypuszczał, że przyjdzie mu siedzieć w takim... w takim dole. Niech zginie zło, żeby go w tę i z powrotem...

Wśród jego wykładowców był pewien mądry i zapewne bardzo szlachetny mężczyzna, będący zwolennikiem „wariantu zerowego”. Oficjalna Inkwizycja starannie deklarowała kompletną neutralność w stosunku do samej idei „wariantu”, jednakże nie zabraniała swoim pracownikom dyskusji o niewątpliwych jego zaletach. „Wariant” bezczelnie deklarował, że wiedźma jest na świecie niepotrzebna. W ogóle. Każda...

Klaudiuszowi przyszła ochota rzucić piórem o ścianę. Zamiast tego westchnął i starannie położył je na stole.

W okienku centralki zatrzepotało zielone światełko.

- Słucham.

- Niech zginie zło... patronie. Widzenia żąda Helena Torka, numer ewidencyjny sześćdziesiąt osie...

- Pamiętam jej numer, Mito. Jest sama?

- Poza nią były tu siedemdziesiąt dwie osoby, od rana. Rozdysponowałam je... krótko mówiąc - są już załatwione. Pan Glur i zastępcy. A Torka...

- Przyjmę ją.

- Tak, patronie - zgodnie westchnęła centralka.

Wśród mnóstwa wiżneńskich wiedźm tylko niecała dziesiątka cieszyła się takim przywilejem - podlegała osobistej kontroli Wielkiego Inkwizytora. Klaudiusz sam wprowadził ten zwyczaj, aż po pięciu latach przestał on być nowością, ponieważ stał się właśnie zwyczajem. A Klaudiusz nie żałował straconego czasu. Uprzywilejowane wiżneńskie wiedźmy były wyjątkowo interesującymi rozmówczyniami. Helena Torka stanęła na czele wiżneńskiej opery mniej więcej w tym samym czasie, co Klaudiusz na czele Inkwizycji.

Właściwie, utrzymała się na swoim stanowisku wyłącznie dzięki Starżowi. „Nasz nowy Wielki Inkwizytor jest człowiekiem o szerokich horyzontach...”

Helena Torka była „głucharką”, niezainicjowaną wiedźmą - mimo wielu pokus, impulsywności charakteru i pięćdziesięciu przeżytych lat. Helena Torka dobrze znała cenę wielu rzeczy, a co najważniejsze była wierna swojej operze. Jak pies.

Drzwi otworzyły się bezszelestnie od zewnątrz. Kobieta, ukrywająca twarz pod ciemną woalką przy kapeluszu, drgnęła. Klaudiusz nigdy jej tu nie przyjmował - do regularnych kontrolnych spotkań z liderką bohemy znacznie bardziej pasował malutki pokoik piętro niżej, ten przypominający charakteryzatornię, z dużym zwierciadłem i miękką kanapą; natomiast wystrój gabinetu roboczego nie sprzyjał ani spokojnej rozmowie, ani szczerości; raczej odwrotnie. Żadnej wiedźmy nie ucieszy dochodzeniowy inkwizytorski symbol wycięty na drewnianym poszyciu ściany. W trzech egzemplarzach.

- Dobry wieczór, Heleno. - Klaudiusz podniósł się, jednocześnie starając się osłabić uderzenie, jakiego musiała doznać wiedźma.

Dyrektorka opery nigdy nie dysponowała osłoną. Nawet średniej mocy.

- Witam, mój inkwizytorze. - Kobieta pochyliła lekko głowę. - Ciężkie mamy czasy...

- Niełatwe. - Klaudiusz odczekał, aż usiądzie w fotelu dla gości. Wyjął papierosa, schował. - Pewnie nie jestem w tej chwili za bardzo przyjemny? Mocno naciskam?

- To nic. - Cienkie wargi pod cieniem woalki rozciągnął cierpiętniczy uśmiech. - Wytrzymam... W końcu, dla tego niezapomnianego odczucia, przesiedziałam w poczekalni sześć godzin.

- Proszę o wybaczenie, Heleno - oschle odparował Klaudiusz. - Mam nadzieję, że pani rozumie, dlaczego tak się stało.

Głowa w czarnym kapeluszu wolno skinęła. Kobieta starała się nie patrzeć na dochodzeniowe gifty na ścianach.

- Do rzeczy - Klaudiusz usiadł. - Dziś nie jest dzień kontrolny. Co spowodowało, że pani, człowiek zajęty, wyrywa sobie z życia tych sześć godzin?

- Nie zawracałabym panu głowy - cienkie wargi uśmiechnęły się znowu - gdybym nie uważała, że sprawa jest wyjątkowo ważna.

- Opera?

- Studium. Wie pan, mój inkwizytorze, studium choreograficzne całkowicie znajduje się, że tak powiem, pod skrzydłami teatru... przygotowanie nowych...

- Rozumiem. I co?

- Wczoraj... zabrano pięć dziewczynek. Dzisiaj rano - jeszcze dwie.

- Ile ich tam jest ogółem? Was?

- To są bardzo utalentowane dzieci - dyrektorka wolno uniosła woalkę, odsłaniając przed rozmówcą delikatną szczupłą twarz z błękitnymi żyłkami na skroniach. - Dziewczynki. Od czternastu do szesnastu.

- Ile?

- W studium - dziesięć.

- To bardzo dużo, Heleno.

- To jest sztuka. - Kobieta królewskim gestem podniosła brodę. - Nie ja wymyśliłam, że... utalentowane dzieci często są nami.

Klaudiusz oparł się o twarde drewno. Tego typu prawidłowość nie jest odkryciem - wśród dziewczynek ze skłonnościami do sztuk „pięknych” procent młodych wiedźm jest bardzo wysoki. Niezainicjowanych wiedźm, oczywiście.

- Heleno. Pani nie powiedziała im o konieczności zarejestrowania się?

Kobieta milczała.

- Ile z tej dziesiątki jest zarejestrowanych?

Wąskie wargi poruszyły się nieznacznie.

- Dwie.

- Heleno? Co ja powinienem teraz powiedzieć?