121792.fb2
Iwga z trudem starła z twarzy krzywy, gumowy uśmieszek, od którego bolały zęby. Znowu wlazła pod kołdrę; świetne - cokolwiek by o nim nie mówić - łoże. Bez granic, w miarę twarde, niezawodne jak cytadela. „Poligon dla waszej wyobraźni.”
Przygryzła wargę. Od wczorajszego dnia prześladowało ją nieprzyjemne uczucie, jakby była na tym łóżku trzecią osobą. Czasem nawet widziała cudze ubranie ciśnięte niedbale na włochaty dywanik, w jej wyobraźni widniała tam stertę koronkowej bielizny, której starczyłoby na dziesięć bujnych ciał. I czarny szlafrok Wielkiego Inkwizytora, przypominający średniowieczną chlamidę. I...
Dalej jej wyobraźnia już nie sięgała. Dalej był próg, przed którym każda fantazja cofała się, wzdrygając się i rozglądając.
Ale przecież potrafiła w chwili wielkiego lęku wyobrazić sobie tę wiedźmę w brązowej sukience jako nauczycielkę przy tablicy?
Dlaczego nie miałaby wyobrazić sobie Wielkiego Inkwizytora nagiego? Pod ubraniem przecież wszyscy są nadzy... A fałdy napawających lękiem szat jednakowo dobrze mogą kryć zarówno atletyczną budowę, jak i niemoc zwiędłych mięśni.
Migający klip na ekranie nagle został zastąpiony przez inny obrazek, muzyka urwała się. Iwga drgnęła.
- Tak! Wiedźmy! Od tygodnia o niczym innym nie słyszę, tylko wiedźmy, wiedźmy!
Twarz na ekranie pozostawała rozmyta, rozpadała się na drobniutką mozaikę; mężczyzna siedział na ogrodowej ławce, za plecami pasły się na trawniku gołębie, a przed jego twarzą sterczał okrągły czarny mikrofon trzymany czyjąś ręką. Głos należał do człowieka kapryśnego i jednocześnie władczego; trzymający mikrofon zapytał o coś cicho.
- Panowie inkwizytorzy - w głosie odpowiadającego rozbrzmiewał sarkazm, Iwga pomyślała, że wargi za ruchomą mozaikową maską pewnie wykrzywiły się złośliwie - już cztery lata temu przeprowadzili pod moim kierownictwem całkowicie udany eksperyment. Znam tę kobietę, wiem, gdzie mieszka... Nie, panowie dziennikarze, na razie nic wam nie powiem. Jeśli jednak Naczelna Inkwizycja dalej będzie miała w nosie wszelką przyzwoitość, to pokażę wam kopię zarządzenia pana Wielkiego Inkwizytora numer dwieście czterdzieści a. Miałem je w ręku. Tak, panowie! Inkwizycja dysponuje obecnie środkiem pozbawiającym wiedźmę, że tak powiem, wiedźmactwa! Pozwalającym oczyścić ją w jakimś tam stopniu! Skorygować! Bez żadnego kręcenia! Ale Inkwizycji, panowie, takie działanie nie jest na rękę. Dlatego, że aparat Inkwizycji
chce żreć, jak ten kocur babuni, co to nie wszystkie myszy wyłapał, tylko połowę! No bo jeśli myszy nie będzie, to babcia śmietanki nie da! Cała ta kolejna wrzawa dookoła wiedźm, to nowy pretekst do wyciągnięcia łap po pieniądze! Kosztem nas wszystkich! Kosztem twoim, chłopcze, kosztem również moim!..
„Chłopiec”, ten z mikrofonem, znowu o coś zapytał. Albo nawalił sprzęt, albo z jakiegoś chytrego powodu, pytań reportera nie było słychać.
Siedzący na ławeczce odpowiedział tak impulsywnym gestem, że zza ruchomej maski na ułamek sekundy wypadł ostry, dokładnie wygolony podbródek:
- Panowie, wszyscy uczyliście się w szkole rachunków! Program przeformowania wiedźm jest znacznie tańszy niż utrzymanie całej tej hordy obskurantów! Proszą sięgnąć na półkę po liczydła dziadka!
Twarz pod maską znikła. Cały ekran zajął młody człowiek z lakierowaną czapką kruczoczarnych włosów, idealnych do reklamy czegoś fryzjerskiego. Młodzian był reporterem i mówił szybko oraz z przejęciem, tylko Iwga nie mogła zrozumieć, o czym tak peroruje. Gładka lekka mowa, lakierowana jak i fryzura...
„Oczyścić w jakimś tam stopniu”.
* * *
„...Albowiem społeczeństwo dąży ku porządkowi, a one są ucieleśnieniem chaosu. One są gradem kładącym zasiewy, a czyś ty próbował zrozumieć grad?”
„One są chmarą os. Miód ich jest gorzki, a żądła śmiercionośne. Zabijając je pojedynczo, tylko rozjuszasz rój. Zabij królową, a rój się rozpadnie...”
Z całej niezliczonej objętości literatury poświęconej wiedźmom w ciągu ostatnich trzystu lat, dziewięć dziesiątych nie wytrzymywało żadnej krytyki i w najlepszym razie zaliczane było do „legend”. W najgorszym - należałoby to nazwać bezczelnym łgarstwem, natomiast tę jedną dziesiątą część literatury przejęła Inkwizycja.
W archiwach Inkwizycji, w pomieszczeniach o stałej temperaturze i wilgotności przechowywane były stare woluminy, gotowe rozsypać się na pył przy najmniejszym dotknięciu. Kopie tych dokumentów stale były do dyspozycji Klaudiusza - niestety, poplątane teksty miały raczej artystyczną niż poznawczą wartość. Natomiast współczesne badania, obszerne filozoficzne traktaty i precyzyjne kroniki z mrożącymi krew w żyłach szczegółami - nie wnosiły niczego istotnego do tematu. W każdym razie dla Klaudiusza, on sam kiedyś również przygotowywał się do takiej rozprawki. Kiedy jeszcze pracował jako kurator Egre, stolicy winiarstwa.
Gwałtownie brzęknął żółty telefon bez tarczy. Klaudiusz skrzywił się, jakby łyknął octu.
Głos księcia brzmiał, o dziwo, dość życzliwie:
- Tak późno i na posterunku?
- Czytam sobie książki, wasza wysokość. Żeby kolejny raz przekonać się, jakimi jesteśmy głupcami.
Książę milczał, rozważając, czy żart mieści się w granicach dobrego wychowania. Nie podjąwszy decyzji, westchnął:
- Mogę panu pogratulować, panie Wielki Inkwizytorze? Wydaje się, że nawet najbardziej zawzięci przeciwnicy wiedźm są teraz zadowoleni?
- Poza mną, wasza wysokość. Ja nigdy nie byłem wrogiem wiedźm.
- Wie pan, że mówi się o pogwałceniu praw obywatelskich...
- Jesteśmy pozbawieni praw obywatelskich od czasów pierwszego w historii kodeksu obywatelskiego.
- Złośliwy z pana człowiek, Klaudiuszu.
- Tak, wasza wysokość.
- Proszę dopilnować, by represje, które dotknęły wiedźm, nie dotknęły... żeby nikogo poza nimi nie dotknęły. Chcę, by w kraju zapanował w końcu spokój.
- Jest to nasze wspólne życzenie.
- Cóż... jak to się tam u was mówi - „niech zginie zło”?
- Niech zginie zło, wasza wysokość.
Krótkie sygnały. Klaudiusz odłożył żółtą słuchawkę na widełki.
* * *
Przy obu wyjściach z Pałacu dyżurowali ludzie - przeważnie kobiety, przeważnie niemłode. Nie były to pikietowniczki tylko petentki - nie ufały kancelarii, chciały zobaczyć Wielkiego Inkwizytora osobiście. Klaudiusz zacisnął zęby. Właściwie, skoro spełnił prośbę Heleny Torki - dlaczego nie chce wczuć się w położenie tych nieszczęsnych matek, których córki wzięły i w normalnych rodzinach urodziły się wiedźmami?
Ciekawe, kim są rodzice Iwgi? Czy kim byli - dziwne, że puścili ją na tułaczkę po świecie, na marsz po ostrej krawędzi między inicjacją i więzieniem...
Wyszedł przez trzecie wyjście, tajne, podziemne. W myślach poprosił o wybaczenie cierpliwie oczekujące
go petentki, wsiadł do służbowego samochodu i po kwadransie spotkał się z człowiekiem, który czekał nań na podwórku, w półmroku.
Petenci rzadko tu przychodzili. Chyba że w kompletnej rozpaczy.
Ciemna postać zrobiła krok do przodu, przegradzając wejście. Klaudiusz plecami wyczuł obecność ochroniarza w samochodzie - dlatego podniósł rękę, na wszelki wypadek nie pozwalając strzelać. Człowiek pod bramą przestraszył się gwałtownego gestu i cofnął się:
- Klaudiuszu...
„Co to za durny zwyczaj, pomyślał Starż. Skradać się w ciemnościach, kryć się za węgłem. Nie złośliwie, co prawda, tylko z głupoty.”
- Witaj, Nazarze. Chodźmy.
* * *
Wszystkie okna malutkiego mieszkanka były otwarte na oścież, na podwórku tirlikały ptaki. Jakiś chłopiec na rowerze cierpliwie wywoływał koleżankę o imieniu Lura.
- A co potem? Potem bitą godzinę prowadziłem wykład na temat: „Niezainicjowana wiedźma, rodzina i byt”. Nazar jest niestety kompletnym ignorantem w tej dziedzinie. W miarę możliwości wypełniłem luki w jego wykształceniu.