121792.fb2 Czas Wied?m - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 38

Czas Wied?m - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 38

- Lu-ura-a! - cierpliwie zawodził rowerzysta. - Wyjdziesz czy nieee?

Iwga patrzyła jak inkwizytor pije herbatę pod papierosa. Jak przeciąg wyciąga przez okno wstęgi siwego dymu.

- Lur-a-a!..

- I... co powiedział?

- Powiedział „dziękuję”.

Iwga pomyślała ze smutkiem, że wszystkie jej uczucia odbijają się na twarzy. Nawet te, które chciałaby ukryć.

- A ja... też... jestem kompletną ignorantką. W dziedzinie niezainicjowanych wiedźm. W każdym razie, kiedyś sądziłam... Że jeśli taka wiedźma się przyczai, to nikt nie może jej wykryć. Nikt. - Popatrzyła na rozmówcę niemal wyzywająco.

Ten westchnął:

- Całe nieszczęście polega na tym, że wiedźma, nawet niezainicjowana, pozostaje wiedźmą. Nawet jeśli nikomu nie wyrządza krzywdy. Nawet jeśli w ogóle niczego nie robi... Ale może wyrządzić. Oto ta granica, o którą od wieków zęby sobie łamią juryści... i ci, co usiłowali wprowadzić prawo w życie. Ponieważ jeśli człowiek jest niewinny - to za co się go karze? Tylko za prawdopodobieństwo wyrządzenia przyszłego zła?

- A... to prawdopodobieństwo... jest jakie? - Iwga poczuła, jak zasycha jej w gardle.

- Sześćdziesiąt dwa procent - oświadczył inkwizytor tekturowym głosem. - Trzydzieści osiem - w ogóle się nie zainicjują. Nigdy nie napadną. Przeżyją długie szczęśliwe życie i napłodzą kupę dzieci. Wiedźmy są z reguły bardzo płodne. Wyróżniają się godnym pozazdroszczenia zdrowiem. Całkowicie ignorują gospodarstwo domowe, natomiast znakomicie się realizują w sztuce. Są mądre i oryginalne... To wszystko, wierz mi, powiedziałem Nazarowi. Nawet z pewną przesadą.

- A jak mam się dowiedzieć - Iwga podniosła oczy - w jakim procencie... jestem wiedźmą? W sześćdziesięciu dwóch czy... w tej reszcie?

- Lu-ra-a-a!! - wydzierał się chłopiec za oknem. - Lu-u-ura! Wychodź!

Inkwizytor podniósł się, ale w ciasnej kuchence nie było specjalnie co ze sobą zrobić, dlatego usiadł ponownie - na szerokim parapecie. Postawił obok niedopitą filiżankę z kawą.

- Nazar też mnie o to zapytał. W podobnym tonie; właściwie wszystko to opowiedziałem mu już wtedy... Hm. Po twoim odejściu. Ale, widocznie, był taki zdenerwowany, że niczego nie zapamiętał.

- Lu-u-ura-a!..

Inkwizytor nagle wychylił się i ryknął głosem teatralnego zbrodniarza:

- Lura, wyjdźże natychmiast!

Z podwórka doleciało pojedyncze brzęknięcie dzwonka odjeżdżającego roweru. Absztyfikant najwyraźniej stchórzył.

- Widzisz, Iwgo - inkwizytor uśmiechnął się - mnie to też interesuje. Wcale nie uśmiecha mi się wciąganie niewinnych ludzi do cel, prewencyjnie, żeby tylko nie zostały na wolności przestępczynie. Ale nie da się w praktyce określić tego, o co pytasz. Zbieg okoliczności, wewnętrzne właściwości, które do czasu nie ujawniają się. Powiedzmy tak: spokojne rodzinne życie z ukochanym człowiekiem daje dużą pewność, że wiedźma dożyje końca swoich dni jako istota dobra i praworządna. Ale nie daje gwarancji. Rozumiesz?

- I to samo powiedział pan Nazarowi - ni to zapytała, ni stwierdziła Iwga.

Inkwizytor wzruszył ramionami.

- Nie zauważyłaś, że usiłuję być uczciwym? Z nim... z tobą?

- Dziękuję.

- Nie ma za co, Iwgo... Dlaczego tak na mnie patrzysz?

Iwga spuściła wzrok.

- Zabił mi pan... życie.

- Nie przesadzaj.

- Będzie sprawiedliwie, jeśli teraz mi pan... pomoże.

- Pomogę, jeśli potrafię. O czym mówisz?

Iwga mocno splotła pod stołem palce rąk.

- Nie chcę być wiedźmą.

Pauza. Wesoły szczebiot za oknami; pełen temperamentu dialog pod bramą.

Widocznie Lura jednak wyszła.

- Nikt nas nie pyta, Iwgo, kim chcemy być. Ja się urodziłem jako chłopiec Klaw, ty jako dziewczynka Iwga...

- Nie. Słysz... wiem, że wiedźmę można... pozbawić wiedźmactwa. Żeby była jak inni.

Inkwizytor skrzywił się. Z obrzydzeniem zerknął do filiżanki, jakby obawiał się zobaczyć tam karalucha.

- Nawet się domyślam, gdzie to „słysz...”, to znaczy - wiesz. To zadziwiające, jakim ludziom pozwala się perorować do mikrofonu.

- Powie pan może, że nigdy nie przeprowadzaliście takich... eksperymentów? Nigdy? Nikt? Powie mi pan to prosto w oczy?

Inkwizytor z rozdrażnieniem odstawił filiżankę na parapet:

- Może skończmy z tą rozmową. Nie należy ufać ludziom ze „skrzynki”. W niczym.

Iwgi palce, wczepione w siebie, zbielały.

- A gdzie ta pańska, tak zachwalana prawdomówność?

Ich spojrzenia skrzyżowały się. Iwga poczuła atak mdłości.

* * *

W pewnej chwili zdecydowała, że inkwizytor wiezie ją, żeby przekazać do izolatorium; normalny w jego bliskiej obecności dyskomfort okraszony został towarzyszącym skazańcowi uczuciem braku nadziei. W takim stanie Iwga spędziła na tylnej kanapie całą niezbyt długą, ale też i nie krótką drogę.

Z boku na szybie przyklejony był obrazek z wesolutką, wyposażoną w ogon wiedźmą na miotle. Obrazek wydał się Iwdze złym omenem, znakiem dziwnego, wynaturzonego poczucia humoru; pewna zardzewiała sprężyna, przez cały czas ściskana w jej wnętrzu, została w końcu ściśnięta do maksimum.

Inkwizytor prowadził samochód umyślnie wolno, uważnie, zgodnie z przepisami, niczym uczeń siedzący drugi raz za kierownicą; wkrótce centrum, w którym Iwga jakoś tam się od biedy poruszała, zostało za nimi i za oknami zaczęły się przesuwać podmiejskie dzielnice - jednakowe, zakurzone, zupełnie obce. Minąwszy oznaczenie granicy miasta, inkwizytor skręcił w prawo i kosztowny mocny wóz majestatycznie potoczył się po drodze gruntowej.

Żółty budynek zasłaniał się jodłowym młodniakiem - przysadzisty, piętrowy, przypominający jednocześnie i więzienie, i fermę krów. Iwga objęła ramiona rękami.

- Niestety, będę ci musiał co nieco pokazać - nie odwracając się, rzucił inkwizytor. - Właśnie to, co powinnaś zobaczyć.