121792.fb2
Może jednak był wtedy pijany? Może nie pamięta? Może siedząc z Diunką przy ognisku, usiłowali się ogrzać... wewnętrznie?
Nie. To dziś jest zimno. Tamtego dnia było ciepło, wiosennie ciepło i przytulnie, i głowa była trzeźwa!..
Kamienna Diunka patrzyła z wyrzutem. Jakby chciała powiedzieć - jak ty możesz tak o mnie myśleć? O mnie?!
- A czy ty... - szepnął niemal bezgłośnie Klaw.
Na czarnym kamieniu bez cienia strachu usiadł okrągły jak kula, radosny wiosenny szczygieł.
Rozdział 6
Trzy kwartały przed placem Zwycięskiego Szturmu, w samochodzie inkwizytora zamigotało czerwone światełko. Wywołanie alarmowe; Klaudiusz zabronił wywoływania siebie podczas jazdy, jeśli sprawa nie jest naprawdę nie cierpiąca zwłoki. Czerwona plamka na pulpicie czasem śniła mu się po nocach - natrętna, kłująca, oznaczająca alarm.
- Niech zginie zło... - Napięty jak struna głos dyspozytora. - Sygnał. Od Hrabiny. Czerwony.
- Przyjąłem - głucho odpowiedział Klaudiusz. - Skąd?
- Opera...
- Wzmocniony oddział. Będę tam za dziesięć minut.
Nie odkładał słuchawki, cisnął ją na fotel obok, przymknął powieki, przypominając sobie plan centrum miasta. Gwałtownie skręcił kierownicą, Iwga z tyłu cicho jęknęła.
Hrabiną były Helena Torka. Torka nigdy nie była donosicielem, nie mogła być z definicji, Klaudiusz nigdy nie oczekiwał od niej raportów - umowne pseudo otrzymała tak po prostu, dla porządku; czerwony sygnał od niej oznaczał wrzask przerażenia.
Dziewczyna na tylnym siedzeniu milczała. Nie pyta o nic, mądra.
- Jedziemy do opery - wycedził Klaudiusz przez zęby.
Skoczyła pod koła jezdnia z kocich łbów, po minucie znowu wpadli na asfalt, Klaudiusz łatwo wyprzedził ogromny jak hipopotam, spacerowy wóz i od razu następny - furgonetkę i kolejny...
- Myślałam, że pan nie jest dobrym kierowcą - szepnęła Iwga.
Klaudiusz zwolnił, pozwalając widniejącej przed sobą sygnalizacji zmienić czerwone światło na zielone. Dodał gazu, przeskoczył na żółtym, na następnych powtórzył manewr, budynek opery pojawił się w polu widzenia od razu cały - masywna budowla w pseudoklasycystycznym stylu, koloru kości słoniowej, z miedzianym herbem miasta na majestatycznej fasadzie i kupką ludzi przed głównym wejściem. Do rozpoczęcia wieczornego spektaklu pozostała cała godzina...
Klaudiusz powstrzymał się od zaparkowania grafa przed głównym wejściem, na placu dla pieszych, gdzie
zaparkowanie czegoś na kołach byłoby jak grom z jasnego nieba; nie warto przed czasem wzniecać paniki. I tak nie obędzie się pewnie bez szumu.
Zaparkował przy krawężniku, pod znakiem zakazu parkowania, wyłączył silnik; jego samochód został już zauważony. Może nawet zielony graf przemknąłby jakoś na parking przed wejściem służbowym, ale tak ma trochę przewagi w zaskoczeniu...
Zacisnął zęby. Och, jakże dużo jest wiedźm w tym budynku. Zainicjowanych. Aktywnych. Aż się nie chce wierzyć, że tyle wiedźm może się znajdować na wolności - i to w jednym miejscu...
- Boję się - powiedziała Iwga zza jego pleców.
On też to poczuł. Tyle że na razie nie może zdefiniować swoich odczuć.
- Posiedź w samochodzie - rzucił cicho. - Albo nie... Chodź ze mną. Ale nie oddalaj się ani na krok...
Jednocześnie z prawej i z lewej, i jeszcze nieco dalej, na służbowym parkingu zatrzymały się trzy niczym nie wyróżniające się samochody. Klaudiusz skinął lekko głową. Tak oto przybywa oddział specnazu - ni to autobus z wycieczkowiczami, ni to dostawa słodyczy do operowego bufetu.
Czyli mamy nową tezę do starej wewnątrzresortowej dyskusji „Czy Wielki Inkwizytor powinien osobiście uczestniczyć w operacyjnych akcjach?”
Jeśli akcja odbywa się po „czerwonym” sygnale od Heleny Torki - powinien.
W operowej trupie znajduje się piętnaście „głuchych”, niezainicjowanych wiedźm. W studium - dziesięć... Aktywnych - ani jednej, w każdym razie tak wynika z raportów. Skąd?
Wszystko odbywa się jak zawsze. Miłośnicy opery czekają na otwarcie wysokich drzwi - już na godzinę przed początkiem spektaklu - tylko drzwi się nie otwierają. To też nic nowego - zdarza się, że nie wpuszczają wcześniej widzów. Nawet przez pół godziny...
- Idziemy.
Zwierciadlane drzwi wejścia służbowego; przy bramce staruszka o zdecydowanym służbistym wyglądzie:
- Proszę państwa, przepustki!
- Inkwizycja miasta Wiżny - Klaudiusz odwinął mankiet, pokazał odblaskową oznakę. - Proszę się stąd nie ruszać.
Opera to miejsce szczególne. Staruszka zbyt dobrze zna słowo „inkwizycja”, dlatego nie odzywając się, cofnęła w cień.
Iwga biegła obok. Klaudiusz obejrzał się, zastanawiając, komu by ją podrzucić; dowódca specgrupy był już tuż obok, miał w oku niezadane pytanie. Dowódcę interesowało, kto w danej chwili kieruje operacją.
- Pan - rzucił Klaudiusz. - Proszę i mną dysponować. Dziewczyna... będzie ze mną. Nie mogę jej teraz zostawić.
Dowódca skinął głową:
- Proszę wziąć na siebie Torkę... patronie.
- Idziemy. - Klaudiusz pociągnął Iwgę w odnogę korytarza. Dobrze, że w swoim czasie miał pomysł, by poznać strukturę wiżneńskiej opery w służbowej, roboczej części.
Ręka Iwgi leżała posłusznie w jego ręku. Nie skarżyła się na żelazny uścisk i drżała. Nerwowo. To nie było dobre dla niej miejsce. Nie można też było pozostawiać jej bez opieki - ale może lepiej zostawić niż ciągnąć tam, gdzie - czuje to - jest pełno silnych i aktywnych wiedźm. Zresztą, jak na razie, bezpośredniego niebezpieczeństwa nie ma...
Przeszli obok dwu stad kobiet w uniformach. Obok grubasa, grzebiącego w równie grubej teczce, obok dwóch bardzo wysokich młodzieńców w trykotach, siedzących obok siebie na parapecie. Obok tablicy ogłoszeń, obok schodów, prowadzących do bufetu, obok holu z dywanami i fikusami. Minęli przymknięte drzwi do sali zwierciadlanej, gdzie szeleściły pantofelki na parkiecie. Minęli jeszcze dziesięć albo i więcej par drzwi, za którymi ludzie rozmawiali półgłosem, przechadzali się, śmiali, sprzeczali; jeszcze jeden hol - i
Klaudiusz zatrzymał się przed politurowanym skrzydłem z przesadnie surową tabliczką. Zastukał kostkami palców, nie czekając na odpowiedź wszedł, Iwga potknęła się na progu. Jeszcze pół sekundy temu była przekonana, że drzwi są zamknięte.
- Madam Torka!
Sekretariat był pusty. Biurko sekretarki, niedopita szklanka herbaty, zmięty formularz z drukarską winietą w prawym górnym rogu, dwie pary drzwi - w prawo i w lewo. Odłączony telefon. Iwga pociągnęła nosem, Klaudiusz również wyczuł zapach kropel nasercowych. Ledwo wyczuwalny, już zwietrzały zapach.
Drzwi z prawej. Pusto. Dyrektora administracyjnego nie ma, to zrozumiałe, dziwne tylko, że drzwi otwarte.
Drzwi z lewej...
Kobieca marynarka, rzucona na oparcie krzesła. Wypatroszone szuflady biurka, ślady ni to brutalnego przeszukania, ni to starannego pogromu. Ciekawe, czy pani Helena prowadziła wykazy swoich ukochanych wiedźm. I jeśli je prowadziła, to gdzie, pytam się, przechowywała?
Słuchawka telefonu starannie odcięta. Obok leżała wiązka kluczy z breloczkiem - kurzą stopką. Dość ciężka, kiedy się podrzuca w dłoni.