121792.fb2
- Gdzie?!
Głowa na cienkiej szyi opadła. Na Klaudiusza patrzyły białka, jaskrawym ogniem buchnęła kurtyna. W dole orkiestrowym krzątali się jacyś ludzie. Doskwierał zjadliwy smród płonącego plastyku.
Zarzucił dziewczynę na ramię i wyszedł na korytarz. Młode baleriny łatwo się nosi, ale ta, nawet nieprzytomna, zakłócała mu wyczucie. Bliska obecność jednej wiedźmy nie pozwalała wyczuć innej.
Wycie syreny pożarowej. Przeciągi; ludzie biegnący w kierunku wyjść awaryjnych.
Łzy w czyichś oczach. Wesoła ciekawość w innych.
- Patronie?!
- Przeczesaliście budynek?
- Zbyt szybko rozprzestrzenia się pożar...
- Ujęliście wiedźmy?
Na kościach policzkowych dowódcy poruszyły się gruzełki mięśni. Rozumiał, że operacja się wali, nie rozumiał dlaczego.
- Dziewczynę do wozu... A, niech to licho!
Klucze ma w kieszeni. Z breloczkiem w postaci kurzej łapki.
- Iwga... Do licha, do licha!
Potem nabrał powietrza w płuca i rzucił wiąchę, po usłyszeniu której dowódca specgrupy aż się cofnął.
* * *
Poczuwszy zapach dymu, najpierw wlazła na parapet.
Gabinet dyrektorki wychodził na plac przed głównym wejściem; na bruku gromadził się tłum gapiów. Było ich wielu, znacznie więcej niż miłośników opery i baletu, z każdą sekundą tłum rósł, ponieważ żaden teatr nie może się równać z akcją, jaka rozwija się przed oczami widzów na placu przed wiżneńską operą...
Rama okna była zamknięta na głucho. A szkło - nietłukące. Kogo bała się Helena Torka - złodziei? Snajperów?
Iwga uderzyła ciężkim biurowym zestawem. Potem podniosła krzesło i cisnęła nim w okno; zapach dymu wpełzał pod drzwiami, wypływał z otworów wentylacyjnych i już nie potrzebowała Iwga swojego wyczulonego węchu, by wyczuć go - duszny zapach pożaru.
Na plac, rozpędzając tłum gapiów, wjechały kolejno trzy czerwone wozy. Potem jeszcze dwa. Teatry płoną szybko i strasznie...
Iwga rzuciła się do drzwi. Szarpnęła za klamką, porządne skrzydła, chyba nawet mahoniowe. Mocny zamek; no nie, na pewno Helena Torka cierpi na manię prześladowczą...
Iwga wyjrzała przez dziurkę od klucza - oczy od razu zaczęły łzawić. Sekretariat wypełniały kłęby dymu.
Wtedy w końcu poczuła strach.
W ostatnich dniach strach wiernie jej towarzyszył - ale nie taki. Ze strachu tego typu, ludzkie ciało gotowe jest do każdej reakcji - nawet do najmniej godnej, do najbardziej wstydliwej. Iwgę skręcił nagły atak bólu w dolnej części brzucha.
Oto masz stos. Ogromny, wspaniały stos w postaci płonącego teatru. Od dwustu lat stoi na placu masywna budowla - i dość, wystarczy... Iwga przeżyła swoje osiemnaście lat - widać jej czas się skończył...
Ale przecież nie tak ohydnie - dookoła są ludzie, a ona zamknięta... Jak szczur... Żywcem...
Uderzyła w drzwi. Jeszcze raz. Jeszcze raz. „Zakończmy więc nasz obrzęd, jak nam każe nasza nienarodzona królowa...”
Majaczy?
Iwga popatrzyła na swoje dłonie. Lewa była zakrwawiona - ale tylko połamała paznokieć. Co to było, to: „zakończmy więc nasz obrzęd, jak nam każe nasza...”
„Sfora nie jest wieczna. Weźcie świece...”
Ogromna ciemna sala. Spiralne schody, płonący ogień, ścian chyba nie ma... jest odchodząca na wszystkie strony równina, z pięknymi górami, majaczącymi na horyzoncie... Tyle jest pięknych gór, jaśniejszych od ciemnoszarego nieba, ale i tak przysłonięte mgiełką... Góry są namalowane...
- Pomocy!.. Nazar! Nazar, ratuj mnie, ja...
„Sfora ustępuje. Lepszy pożar niż stos. Siostry, złączmy nasze dłonie...”
Rechot. Taki, że trzeba zatkać uszy.
- Nazar!.. Ratujcie... Mnie... Ktokolwiek...
Huk drzwi, odlatujących ku ścianie. I wraz z wchodzącym - kłęby dymu. Jakby pojawiła się zjawa senna, jakby niezmaterializowane widmo Nazara wspaniałomyślnie pojawiło się jednak...
I od razu - ból. Tak się odbiera obecność rozjuszonego inkwizytora.
- Iwga?..
Mocne ręce chwytające ją pod pachy. Zawrót głowy.
- Za mną, biegiem!..
- One są pod sceną - nie poznała swego własnego głosu.
- Co?!
- Pod sceną... Tam jest duża sala prób. Druga... One... inicjują. Tam... teraz...
Przekleństwo i jeszcze jedno, mocniejsze i wykwintniejsze. Iwga rozkaszlała się, usiłując wyrzucić z płuc żrący dym.
Człowiek z płaską żółtą twarzą. Też inkwizytor i też zły... Ludzie w maskach...
- Gdzie one są? Gdzie one są teraz, Iwgo?
- Nie wiem.
Żółtolicy obrócił się:
- Sami je weźmiemy, patronie...