121792.fb2
- To ja dowodzę operacją... patronie! Proszę wziąć dziewczynę i wychodzić...
Sekunda pauzy; dwaj inkwizytorzy patrzą na siebie i ten, który ma wyższe stanowisko, w końcu ustępuje:
- Iwgo... Chodźmy. Ale, hej! Tylko mi nie mdlej, nie jesteś baleriną, nie będzie łatwo cię donieść...
Korytarze wypełnione dymem. Kaszel rozdzierający płuca. Potknęła się o podwinięty dywan - inkwizytor chwycił ją na ręce. Schody, schody, w dół... Drzwi...
Inkwizytor zatrzymał się jak wryty. Iwga poczuła jak trzymające ją ręce wpijają się w żebra.
- Iwgo... Stań za moimi plecami. Między łopatkami.
Drzwi otworzyły się.
* * *
Drzwi otworzyły się.
Nie pięć. Nie sześć. Osiem; dwie co prawda „świeże”. Dopiero co po obrzędzie inicjacji, wstrząśnięte... Fanatyczne. Niezręczne, ale całkowicie zdolne do walki.
- Witaj, inkwizytorze. Chcemy tędy przejść.
Nie atakują. Mają tak wyraźną przewagę, że nawet nie muszą się śpieszyć z atakiem. Wiedźma-tarcza, cztery wiedźmy-wojowniczki, trzy robocze...
- Witajcie, dziewczęta. Jesteście aresztowane.
Za długa przemowa. Niewybaczalny błąd. Póki mówi jest bezbronny... Nie wolno dać się wciągnąć w dialog.
- Twój czas się skończył, inkwizytorze. Zrozum to, a zostaniesz żywy... Wiesz, inkwizytorzy też płoną.
Ciekawe, że przywódczynią jest nie tarcza, a najmocniejsza z wojowniczek. Niezwykły układ.
- Zejdź z drogi, inkwizytorze.
Zaklął. Tak obrzydliwie i wrednie, jak nigdy dotąd w życiu.
* * *
Iwga cofnęła się.
Pięć ze stojących przed inkwizytorem kobiet jednocześnie zrobiło krok do przodu i Iwga zobaczyła - nie oczami! - jak pięć białych igieł jednocześnie wbija się w głowę Klaudiusza Starża. Iwga zwinęła się z bólu - ją też to dotknęło, jakby chlasnęło grubym batem, skręconym z nienawiści, tęsknoty i wstydu; wiedźmy zrobiły jeszcze jeden krok. Starż upadł.
Świadomość Iwgi uległa rozdwojeniu.
Widziała, jak napierają na inkwizytora, zlewając się w jedno wielkie, ciemne nic, dusząc i gniotąc - a jednocześnie te same pięć wiedźm nie ruszyło się z miejsca, stały nadal, tylko swoją wolę wysunąwszy się do przodu. Iwga cofała się, odpełzała, napór napastniczek sięgał i jej. Jej kamratki, siostry...
Zbyt nierówne siły. Koniec z tułaczką Iwgi; wiedźmy wspólnie wykończą inkwizytora i zabiorą ją ze sobą.
Z ciemnego kłębka nad leżącym inkwizytorem wysunęła się skręcona ręka. Na oślep przecięła powietrze - na pierwszy rzut oka na oślep. Napór wiedźm podwoił się, ręka szarpnęła się - ale zakończyła swoje dzieło, ciachnęła znowu powietrze i Iwga znowu - nie wzrokiem - zdołała zobaczyć rozmyte kontury złożonego znaku, a przyjrzawszy się mu, cofnęła, jakby uderzoną pięścią w szczękę.
Wiedźmy cofnęły się również. Czarny kłębek rozplatał się.
„Oj, Iwgo, żebym tak ja miał twoje problemy...”
Klaudiusz Starż podnosił się.
„Wczoraj cały dzień zajmowałem się torturowaniem kobiet”.
Podnosił się, podnosił, pokonywał wznowiony napór, podnosił się jak umarły z grobu.
„Dlaczego na wędlinach zawsze rysują uśmiechniętą świnkę?”
Starż wyprostował się.
Iwga znowu nie oczami zobaczyła, jak jego łokcie rozsuwają elastyczny, jakby gumowy pierścień, przegrodę. Jak nowa seria pięciu igieł wbija się w rozmazaną zasłonę - i odbija się, a za nią leci wachlarz jasnożółtych iskier...
Jedna z tych strasznych kobiet w milczeniu upadła na podłogę. Druga chwyciła się za twarz, jakby chcąc wydrapać sobie oczy, trzy pozostałe zamarły, wyrzuciwszy ręce w obronnym geście i wtedy jedna z tych trzech, które od początku nie wtrącały się do potyczki...
- Starż!
Inkwizytor zdążył uskoczyć. Wystrzał zabrzmiał nad wyraz nieśmiało, ciężka kobieta, która przeskoczyła przez leżącą na podłodze Iwgę, nagle znalazła się w samym środku potyczki. Czarne splątane włosy leżały na jej ramionach. Czarne z siwizną.
- Odstępczyni - przez zęby wycedziła jedna z wiedźm.
Kobieta z rozwichrzonymi włosami uniosła ręce:
- Odstępczynie - to wy! Wyście zniszczyły swój Teatr... przeklinam was. Odejdźcie z przekleństwem Heleny Torki - i żyjcie... wiecznie!
Ta, trzymająca pistolet w ręku, wystrzeliła trzykrotnie. Torka nie upadła.
- Rina, miałam cię za córkę. Sanija, zawsze byłaś tancerką bez talentu, inicjacja ci nie pomoże. Dona, wzięłam cię z przytułku. Klica...
Dwa strzały, skończyły się naboje. Strzelająca dziewczyna ze szlochem cisnęła pistoletem w Torkę, która ciągle nie zamierzała upaść.
- Wybrałyście swoją drogę, moje drogie dzieci. Żyjcie z macierzyńskim przekleństwem.
- Nasza matka to nienarodzona królowa matka! - pisnęła najmłodsza z wiedźm.
Miała jakieś czternaście lat.
Nastąpiło uderzenie. Jak pałką w głowę, Iwga znowu upadła, chwytając powietrze szeroko otwartymi ustami. Dziewczyna, która krzyczała o nienarodzonej matce, upadła bez jednego dźwięku; ta, która oskarżała Torkę o odstępstwo, zasyczała przez zęby jak zraniona żmija. Starż stał, oparty o ścianę, przykrywszy swoją wolą jednocześnie wszystkie wiedźmy - młode i stare, „aktywne” i „głuche”. Nawet Helena Torka zachwiała się.
- Nie ruszać się z miejsca! Inkwizycja!..
Nareszcie, pomyślała Iwga, czując jak odpływa jej świadomość.
Krzyk. Ból głowy; te dziewczynę, która strzelała, wloką za włosy. Dziesiątka wypasionych bysiów... I drugi inkwizytor, ten z żółtą twarzą. Wiedźmy... Wysoki śpiew w uszach, jakby komarze brzęczenie...