121792.fb2
- Aha, to o to chodzi! No to teraz rozumiem, dlaczego nie mogłam spać na tym pańskim ogromnym łożu - widma tych pana ślicznotek tłumnie się tam przewalały...
* * *
Po kolacji okazało się, że kuraż, dodający jej dotychczas sił, ulotnił się.
Tam, na poboczu, zostały białe dmuchawce; kobieta, która została w płonącym budynku nazywała się Helena Torka. „Jeśli wiedźma, nie poddana obrzędowi inicjacji, bardzo przypomina mnie i ciebie... to zainicjowaną wiedźmę już nie tak łatwo zaliczyć do ludzi. Ani ja, ani ty, nigdy jej nie zrozumiemy. Tak jak ryba, zamieszkująca głębiny, nigdy nie zrozumie praw ognia...”
- Iwgo, słuchasz mnie?
Zacisnęła zęby. Do łez żal jej było Heleny Torki... i kogoś jeszcze. Żal nie do wytrzymania.
- Wytrzymaj, dziewczyno. Mnie też jest smutno.
- Ona... popełniła samobójstwo?
Pauza.
- Ona po prostu straciła cel w życiu. Jej teatr, uczennice...
- Dlaczego?!
- Wiedźmy, Iwgo. Nikt nie rozumie, dlaczego szczęśliwe dziewczyny, całkowicie zaprzedane sztuce... kochane i kochające dziewczęta nagle występują przeciwko wszystkiemu, co było dla nich święte. Zabijają nauczycielkę, podpalają... przecież budynek spalił się do cna. Nie wiadomo, kiedy zostanie odbudowany...
- Ale przecież Torka też była...
- Wiedźmą. Tak. Nie potrafię ci wyjaśnić, dlaczego Torka przez cale życie... dlaczego wolała umrzeć, niż stać się aktywną wiedźmą. To znaczy, ja staram się zrozumieć... ale nie potrafię, Iwgo.
- „Tak jak ryba, zamieszkująca głębiny, nigdy nie zrozumie praw ognia”?
- Tak... Miałaś w szkole dobre stopnic? Z taką pamięcią?
- Kiepskie... Ledwo dobrnęłam do siódmej klasy... Źle się czuję.
- Rozumiem... Wytrzymaj.
- Proszę mnie nie odwozić... Tam. Boję się sama...
- Boisz się hord widm? Moich kochanek?
Iwga uśmiechnęła się słabo.
Ciekawe, czy on rozumie, co właściwie napawają lękiem? To nie są zwyczajne strachy nerwowej zmęczonej dziewuszki - ona boi się siebie. Siebie, tej, która odbiła się dziś w tajemniczo bezdennych, kompletnie nieludzkich oczach napastniczek... oczach wiedźm. „Ani ja, ani ty, nigdy jej nie zrozumiemy...”
Ekran telewizora zgasł. Iwga leżała w fotelu, ułożywszy głowę w miękkich wypukłościach wysokiego oparcia i wydawało się jej, że jedzie autobusem. Jedzie w fotelu przez poranny las i pnie za oknami do połowy okutane są mgłą. A za każdym pniem stoi, rozmyta we mgle, nieruchoma kobieca sylwetka...
Iwga chlipnęła.
Wysoki kamienny mur - i przepaść bez dna. Po wyszczerbionej krawędzi idą ludzie - wloką się, nie widząc się wzajemnie. A potem spadają, potknąwszy się na jakimś głazie, albo rzucają się w dół, nie wytrzymując trudów ponurej drogi...
I nikt nie dolatuje do dna. Stamtąd, z pustki, patrzą oczy dziewczynki z gorącymi sandwiczami, oczy, które wszystko już widziały, wszystko zrozumiały, nieskończenie złe...
I leży, ze zwieszoną przez kamienny grzbiet ręką, martwa Helena Torka.
Iwga drgnęła i otworzyła oczy. W pokoju panował mrok, telewizor jarzył się czerwonym punkcikiem, wałęsały się po zasłonach cienie gałęzi, ukośnie podświetlonych uliczną latarnią.
„Nie masz wyboru, kretynko. Jeszcze gorzej, jak cię spalą za bezdurno...”
Kto to powiedział?
* * *
Właściwie, porządny człowiek podałby się do dymisji.
A on siedzi, patrzy w filiżankę z wystygłą herbatą, dręczy zdrową ręką i tak już skatowanego papierosa. Usiłując zapomnieć ostatnie słowa Heleny Torki: „Dziękuję, Klaudiuszu... Był pan dobry...”
Gdyby nie był dobry... Gdyby nie był tak głupio dobry, Helena by żyła. A budynek teatru opery i baletu pewnie by nie spłonął; gdyby takiego niedopatrzenia dopuścił się któryś z podwładnych - z jakąż przyjemnością rozsmarowałby go teraz Klaudiusz po ścianie. Ale podwładni milczą z szacunkiem, jutro rano zadzwoni książę i cmentarnym głosem pogratuluje zakończenia sezonu operowego, a Klaudiusz poinformuje go, że składa dymisję i prosi o jej przyjęcie.
Przez chwilę niemal się cieszył. Wyobraził sobie pauzę w słuchawce telefonu... I wyraz twarzy księcia. I jakim lodowatym tonem udzielona zostanie odpowiedź... zgoda. Bo książę, oczywiście, zgodzi się...
„Dziękuję, Klaudiuszu... Był pan dobry...”
Ścisnął twarz dłońmi. Helena, Helena... „Był pan dobry...”
Koniec. Na tym kończy się jego dobroć, można sobie fantazjować o rezygnacji, o morzu, o ciepłej Riance... Jeśli ktoś będzie zachwycony, to Fedora. „Klaw, zostań z nami. Czego jeszcze ci potrzeba?!”
Można sobie fantazjować do woli. Jeden podpis i już nie jesteś odpowiedzialną osobą, przygniecioną głazem odpowiedzialności, nie jesteś kochającym władzę nikczemnikiem, na którego na wszystkich kanałach telewizji wylewają smołę i pomyje, już jesteś szlachetnym męczennikiem i, okazuje się, nie wszystko, co robiłeś, jest tak jednoznacznie niedobre...
Na tym jego dobroć się kończy! I marzenia też się kończą, nawet jeśli społeczeństwo uzna, że operę podpalił on własnoręcznie - to zostanie na stanowisku do chwili, póki nie zostanie z niego usunięty...
A usunąć, widzi licho, nie będzie łatwo.
Suki. Ścierwa, jakie mocne, i jednocześnie pięć sztuk... Bohema, niech to licho. Kolektyw. Ależ głowa go boli. Jak boli...
Chyba dusza. Jeśli to, co właśnie boli Klaudiusza, w ogóle ma nazwę.
(DIUNKA. MAJ)
W malutkim pokoiku zmierzchało. Po białym suficie pełzły pasma światła - odbijało się jak w mętnym lustrze, połyskujące reflektorami nocne życie wielkiej ulicy, upływające tak daleko w dole, że hałas wielu samochodów docierał tu w postaci głuchego ciągłego huczenia.
- Klaw?..
W jej głosie teraz już wyraźnie dał się słyszeć niepokój. Klaw mocniej objął się rękami, starając się jeszcze głębiej zapaść w wygnieciony fotel.
- Klaw, dlaczego milczysz?
- Diunko - wykrztusił z trudem. - Ty... krótko mówiąc...