121792.fb2
Oblizał wargi:
- Diunka... Pamiętasz, jak poszliśmy na „Ślepych tancerzy.” Bez biletu i...
Zamilkł. Wspomnienie było tak ciepłe i żywe i od razu zapytał siebie - przepytuje Diunkę czy chce uciec od zimnego „dzisiaj” do miękkich przytulnych fałdów dobrego „wczoraj”...
- Pamiętam - usłyszał, że Diunka uśmiecha się. - Stanko Stolen otworzył nam okienko i myśmy przez służbówkę... w czwórkę...
Klaw zamknął oczy. To był letni wieczór, duszny, jakiś taki gorący. Z tych wieczorów, kiedy tak przyjemnie chodzi się na potańcówki w szortach i podkoszulku. Szokuje się dziewczyny, czuje się na skórze miękki ciepły wiaterek, a potem ratuje się ucieczką, jeśli pojawią się komary...
A lokomotywa była ogromna jak wieża, ciemnoczerwony pysk z dwoma fosforyzującymi pomarańczowymi paskami. A krata wysuwała się do przodu, niczym żelazna broda. Klaw wzdrygnął się.
- Czy to Stolen otworzył okno? - zapytał. - Na pewno?
- Oczywiście - Diunka chyba się zdziwiła. - Przecież pracował jako sprzątacz w Zachodnim Klubie. Mogli go za to wywalić... Gdyby wyszło na jaw, że nas wpuścił...
Klaw milczał. Czwórka nastolatków, powstrzymując nerwowy chichot, z zapałem przebijająca się na skandalizujący spektakl, i piąty, otwierający im okno. Tylu świadków...
- Diunka - zaczął mówić szybko, by nie zostawić ani jej, ani sobie czasu do zastanowienia. - Co zakopaliśmy pod bzem, tam, obok placyku zabaw? Razem? W pierwszej klasie?
- Świstałkę. - Dziewczyna była chyba zdziwiona, ale odpowiedziała bez cienia wahania. - Sikorkę z gliny, z dziurką w ogonie. Ale byliśmy głupi, prawda?
Klaw zacisnął palce w pięści. Co chciał usłyszeć? Jakie przesłuchania, jakie wspomnienia mogły udowodnić mu, że Diunka to nie Diunka? Po tym, jak on... po tym... Przecież nie jest ślepy?! Bez kretyńskich przesłuchań nie widzi, że Diunka jest prawdziwa?!
- Głupi - szepnął. - Głupiśmy byli, Diuneczko, tak... A co... najbardziej... pamiętasz?
Diunka długo milczała i Klaw pomyślał już, że głupio sformułował pytanie. Zbyt mgliście...
- Pamiętam... - Głos Diunki zadrżał. - Jak weszliśmy... Wtedy, na górę. Wtedy, pamiętasz... takie było uczucie, że za chwilę człowiek zrozumie to najważniejsze. Wiatr... i...
Klaw poczuł mroźne ciarki na skórze. Wspomnienie było przenikliwe. Plecy gór - zielone, niebieskie, szare. Zawrót głowy, wiatr. Dłoń Diunki w dłoni i - tak ostro i naturalnie, jak zapach ściekającej po pniu żywicy...
„Jakbyś za chwilę miał zrozumieć to najważniejsze”.
Nikt, poza Diunka nie mógł tak powiedzieć.
Nikt, poza prawdziwą Diunka...
Westchnął spazmatycznie:
- Wiesz co, Diunek? Chodźmy na balkon. Postoimy... jak wtedy...
- Albo lepiej chodźmy na dach - poprosiła szeptem. - Dobrze? Proszę?..
* * *
W kuchni paliło się światło. Iwga po omacku pokonała ciemny korytarz; inkwizytor siedział zgarbiony przy stole. Iwga widziała jego szerokie plecy z pniem wystających kręgów kręgosłupa, półokrągłą szramę pod prawą pachą i biały bandaż na lewej ręce, nieco powyżej łokcia. Z całego ubrania Wielki Inkwizytor miał na sobie tylko spodnie.
- Co się stało, Iwgo?
Nie odwrócił się, a ona zbliżała się bezszelestnie; albo widział jej odbicie w jakimś czajniku, albo po prostu wyczuł. Jak pies.
- Zostawiłem ci tam na tapczanie koc. Kładź się. Trzecia w nocy...
Iwga chlipnęła znowu. Klaudiusz odwrócił się. Na prawej piersi miał jeszcze jedną bliznę, dokładnie naprzeciwko pierwszej. Nieco większą. Też taką półokrągłą.
- Nie mogę zostać sama - powiedziała szeptem, z całych sił starając się, by drżący głos jej nie zawiódł. - Wszystko mi jedno... z kim... ale obok. Jeśli można, to pójdę się przejść... Na ulicy przynajmniej ludzie są... a ja nie mogę być sama. To jakieś umysłowe zwichnięcie... coś mi przeskoczyło w głowie... To minie... jeśli tylko nie zeświruję...
- Nie ześwirujesz - podniósł rzucony na oparcie krzesła szlafrok. - Poczekaj, niech się ubiorę. Koniec erotycznego widowiska.
Pierwsze dotknięcie zaowocowało lekkim uderzeniem. Elektryczne wyładowanie.
- Jeśli ci naprawdę wszystko jedno, kto jest obok ciebie... Jeśli naprawdę jest ci obojętne... To ja też jestem „ludzie”. I też nie śpię.
* * *
Miała gorące, suche silne dłonie. Pomyślał, że tam, w tej swojej szkole rzemiosł, musiała nieźle lepić z gliny. I pewnie zdobiła dzbany wesołymi ładnymi kwiatami.
- A potem ona powiedziała - i tak nie masz wyboru. Spalacie, powiedziała, na stosie...
- Polowanie na niezainicjowane. Na „głuche...” Kłamała, chcąc cię na to kłamstwo złapać.
- Potem, powiedziała... opowiem ci, jak się wpisuje do rejestru. Rozbiorą do naga - najpierw ciało, potem duszę obnażą. Markowy inkwizytor...
- No-no...
- I wlezie, mówi, brudnymi łapami... w twoją... duszę... Fabryka celulozy na peryferiach i ojcowski nadzór... Inkwizycja... A ja nie mogę być pod nadzorem... Mam od dziecka koszmarny sen o tym, że jestem w więzieniu!..
Leżała, zwinięta w kłębek, na tapczanie, a on siedział obok, z ręką na rudej głowie. Może to był właśnie lisek z jego dzieciństwa? Może to była mała lisiczka? I teraz ponownie przyszła na świat - w postaci rudej dziewczyny? Noszącej nazwisko Lis, Iwga Lis...
- Nikt cię nie skrzywdzi.
- Naprawdę?
Czy teraz powinien odkupić tę swoją dziecinną niemoc? Tyle razy w myślach wyłamywał klatkę, wynosił rudego liska do lasu, wypuszczał... Ale przecież to nie lis. Człowiek... i to wspaniały.
Pochylił się nad nią. Objął. Ostrożnie przycisnął do siebie, skoncentrował się, usiłując owinąć swoim spokojem. Rozluźnić.
- Przecież... na siłę nikt mnie nie zainicjuje?
- Nie. Nigdy.
Roześmiała się - nerwowo i jednocześnie z ulgą.
- No to czego ja się boję?
- Wszystko będzie dobrze.