121792.fb2
- Tym bardziej powinnaś ich odwiedzić. Mnie też nie jest przyjemnie wysłuchiwać ciągle od dyrektora... A jemu od patrona...
- Nie jestem wiedźmą! Czego wy wszyscy ode mnie chcecie!?
- Nie bądź harda!
- Nie jestem harda... Nie jestem harda... Nie jestem niczemu winna!
- Ależ nikt nie mówi, że jesteś winna. Jeśli ktoś zaraża się, na przykład, zakaźną chorobą... to się go izoluje. Ale nikt nie ma do niego pretensji.
- Nie jestem zarażona!
Po pustej klasie latała mucha. Po spirali, kołowała, tłukła się o szybę, potem znowu kołowała, a na tablicy wisiał przekrój anatomiczny i skołowana mucha zaczynała łazić po narysowanych wnętrznościach człowieka.
* * *
A potem?
Potem wyjechałam. Do ciotki. Do Ridny.
* * *
W mrocznej piwniczce było na dodatek mgliście od dymu tytoniowego. Jakaś dziewczynka płakała w kącie, w jej ręku drżała tekturowa teczka z wiszącymi bezwładnie tasiemkami; do tablicy obciągniętej szarym płótnem nie można było się dopchać przez tłum mocnych, upartych pleców, dominował zapach potu i perfum, ale najmocniej - dymu.
- Dostałaś się? - zapytał chłopak z rodzącą się dopiero brodą na opalonej twarzy z wystającymi kośćmi policzkowymi. - Ty, ruda? Przyjęli cię?
Ruda dziewczyna drgnęła. Od pewnego czasu podskakiwała za każdym razem, kiedy ktoś się do niej odzywał.
- Nie mogę... się przebić.
- Takaś słaba? - zdziwił się chłopak. - Chcesz, to popatrzę za ciebie?
Ruda skinęła głową.
- Jak się nazywasz? Lis?
Na dole, przy wejściu, ktoś się wykłócał. Na górze, opierając się o stopnie spiralnych schodów, stał duży chłopak w olśniewającej białej koszuli. Młodzieniec odczuwał wyraźną przyjemność z tego, że tak stał o dwa stopnie wyżej od innych i patrzył na nich, abiturientów, mądrze i posępnie.
- Hej, Lis! Mam u ciebie butelkę szampańskiego - tańcz!..
Dziewczyna patrzyła z niedowierzaniem. Chyba nie uwierzyła.
Gdzieś na górze, na niedostępnej nawet dla dorodnego chłopaka wysokości, otworzyły się szklane drzwi. I otyły mężczyzna z płaską skórzaną teczką machnął jak chusteczką białą kartką, a wpadający w oko młodzian pośpiesznie chwycił podany papier z pulchnych rąk, wczytał się, nachmurzył:
- Uwaga, mam tu informację. Pierwszy rok ma się zwracać o bursę... Studenci z kartą mobilizacyjną mają się stawić do pokoju numer pięć. Wszystkie studentki-wiedźmy - młodzian odruchowo ściszył głos, na jego twarzy pojawił się dziwny wyraz - mają się osobiście stawić u dyrektora z zaświadczeniem o wpisie do rejestru z okręgowego zarządu Inkwizycji...
- Wiedźmy przyjmują - ze złością rzuciła zapłakana dziewczyna z rozwiązaną teczką. - Wiedźmy to są przyjmowane... Wiemy, o co chodzi...
Obdarzono ją kilkoma pełnymi litości pogardliwymi spojrzeniami.
Ponieważ wiedźm, tak naprawdę, nie przyjmuje się nigdzie.
* * *
- Nie opowiadaj. Wiedźmy są pozbawione pewnych praw obywatelskich, ale nie prawa do zawodu.
Iwga z trudem powstrzymała się, by nie zrobić miny. Zadziwiające, jak mało wiedzą ludzie na wysokich stanowiskach o życiu, przechodzącym po prostu pod nóżkami ich wysokich stołków.
Powiadają ludzie: „Zaczęły się wspomnienia - witaj, starości!” Ona, Iwga, zasłużyła sobie dziś na tytuł honorowej staruszki, te jej wspomnienia przypominają szmaty, przechowywane w naftalinie pod kluczem. Głupio wyciągać je na światło dzienne.
I tym bardziej głupio odczuwać z tego powodu zadowolenie.
Zawsze najgorszą dla niej grą była zabawa w szczere odpowiedzi. Bo musiała przez cały czas milczeć i ludzie zaczynali się na nią gapić z ukosa...
A potem nauczyła się kłamać. Zupełnie otwarcie kłamać w odpowiedzi na szczere pytania. I wszyscy ją pokochali. Uwierzyli...
- Nie miałem pojęcia, że istnieje taka gra.
- Istnieje... Popularna zwłaszcza wieczorami. Kiedy w sypialni jest pięć dziewczyn i mają ochotę poplotkować przed snem. Albo kiedy wszyscy trochę sobie wypiją...
Inkwizytor pochylił głowę; siedział teraz bokiem do niej, na podświetlonym cyferblacie ściennego zegara Iwga widziała połowę jego twarzy. Z opuszczonym kącikiem ust.
Właściwie, po co mu ona to wszystko opowiada? Dlaczego go to interesuje?
Zawodowa ciekawość. Ileż takich spowiedzi przypada na jeden jego niełatwy roboczy dzień...
Z jakiegoś powodu przypomniała sobie ogromne łoże w tamtym jego mieszkanku, pole bitewne, pokryte śniegiem czystej pościeli.
- A pan tak przez cały czas żyje...
Pytanie wyskoczyło samo, wypowiedziane do połowy - uświadomiła sobie Iwga - nie da się wcisnąć z powrotem. Słowa to nie makaron, do ust nie włażą.
Pauza przeciągnęła się. Iwga przełknęła ślinę.
- No? Jak, mianowicie, żyję?
Westchnęła jak skazaniec.
- Przez cały czas pan tak żyje? Słyszałam, że inkwizytorom nie wolno się żenić.
Oczekiwała każdej reakcji: kpiny, obojętności, paskudnej ironii. Ale inkwizytor tylko odwrócił głowę i Iwga wymamrotała przeprosiny:
- Ja... przesadziłam. Przepraszam...
Klaudiusz uśmiechnął się. Może rozśmieszył go jej strach.
- To nie było wcale jakieś szczególne pytanie.