121792.fb2
Torka... może Torka uratowała mu życie.
- Pięć przeciwko jednemu, Iwgo... Mimo wszystko nieco więcej niż bym chciał.
Dziewczyna poderwała się:
- Słucham?
- Nie, nic. - Podszedł do okna i odsunął zasłonę, wpuszczając do pokoju przywiędły świt. - Wiedźmy bardzo rzadko się łączą, Iwgo. Każda wiedźma żyje samotnie... Ale kiedy nagle wstępują w alianse - otrzymujemy, na przykład, epidemię w Riance. A mądry inkwizytor musi zrozumieć, o co tym francom, wybacz mi, dziewczyno, chodzi, kiedy działają wespół.
Dziewczyna westchnęła.
„One tak nienawidzą wszelką niewolę, że nie potrafią liczyć się z nikim, poza sobą. Podobnie jak dwa ogromne ptaki nie mogą spotkać się na niebie, przeszkadzając sobie wzajemnie rozpiętością skrzydeł. Podobnie jak dwie trąby powietrzne na przestworzach oceanu nie zbliżają się do siebie... tak wiedźmy nie mogą żyć wspólnie, wiedźmy nie mogą być razem. Wiedźmy są chaosem, a każda wspólnota wymusza, niechby i minimalne, ale ograniczenie wolności. Ale zdarzają się w historii takie czasy, kiedy, wzbudzone dziwną prawidłowością, wiedźmy łamią własną naturę i tworzą alianse... Złe to czasy. Ciężkie czasy; walczcie jak potraficie - tylko nie powtarzajcie za durniami, nie plećcie tych bzdur o nadejściu królowej matki!”
Rozdział 7
- Czyli działałyście w „sieci”? Nie przy pomocy jednego silnego uderzenia, a wielu drobnych pchnięć, niteczek, węzełków, zatrutych wodopojów, warkoczyków z baraniej wełny? Tak?
Iwga nie czuła się dobrze. Całym ciałem wyczuwała moc przymusu, emanującą z mężczyzny w wysokim fotelu; podstawowa część owego przymusu przypadała na kobietę, stojącą na środku celi przesłuchań. Iwga, ukryta w głębokiej bocznej niszy, też znajdowała się w zasięgu tego przymusu. Nie chronił jej nawet
gobelin z utkanym skomplikowanym symbolem. Symbol też drażnił, męczył jak piasek w oku - ale właśnie on powodował, że przesłuchiwana wiedźma nie wyczuwała obecności Iwgi. Tak zwany „kryjący znak.”
- Ciekaw jestem, Orpino, dlaczego ty, która nigdy z nikim się nie trzymałaś, nagle tak się zbliżyłaś do tych wiedźm? Z powodu głupich owiec? Co to za dziwne interesy?
Przesłuchiwana blondynka, w wieku mniej więcej trzydziestu pięciu lat, coraz niżej opuszczała ramiona; wyglądała, jakby była trzymana na uwięzi przez spojrzenie. Słabła wyraźnie, ale nie opuszczała głowy i nie spuszczała z inkwizytora płonącego spojrzenia.
- Coś ci obiecano? Pieniądze? Czy jakąś inną zapłatę?
- Nie czyniłam zła - głuchym głosem powiedziała kobieta. - Ludziom...
- Czyli mam uważać, że dobro... Dwa lata temu zostałaś zainicjowana. Dwa lata spędziłaś w bezczynności, bo sztuczek z lubczykiem nie będziemy brać tu pod uwagę... Dlaczego nagle zajęłaś się bydłem? Właśnie teraz? Pięćset padłych owiec w ciągu tygodnia, dwie farmy zrujnowane do cna.
Inkwizytor wstał. Na jakąś chwilę jego głowa w kapturze zasłoniła Iwdze pochodnię, przesłuchiwana wiedźma cofnęła się:
- Już wszystko powiedziałam. Nie mam nic do dodania.
Czarna tkanina zasłaniała twarz przesłuchującego aż do brody; w wąskich wycięciach na oczy widniała zwarta, niemal materialna ciemność. Teraz inkwizytor stał przed wiedźmą, a ją kosztowało wiele trudu, by się nie cofać przed nim.
- Dobrze, Orpino. Bywałaś na sabatach?
Wiedźma zwlekała z odpowiedzią. W końcu skinęła głową.
- A kryzysy hipertoniczne zdarzały ci się? Omdlenia bez powodu?
- N-nie...
- Myśl o czymś przyjemnym.
Iwga znieruchomiała w swojej kryjówce; inkwizytor miękkim kocim ruchem wyciągnął ręce w kierunku skamieniałej wiedźmy i położył ręce na jej ramionach. Przesłuchiwana drgnęła leciutko, jej wargi rozchyliły się, obnażając ostre wilgotne zęby. Oczy... w półmroku Iwga nie potrafiła dobrze im się przyjrzeć. Wiedźma stała wyprężona, przyciskając ręce do piersi i patrzyła, jak się wydawało, przez człowieka w płaszczu.
- Iwgo...
Iwga drgnęła.
- Chodź tu.
Zmusiła się do odsunięcia skraju gobelinu. Ostrożnie, by nie dotknąć symbolu; popatrzyła na ciemną maskę-kaptur i odwróciła wzrok.
- Inkwizytor musi wyglądać złowieszczo. Możesz sobie wyobrażać, że przyszłaś na maskaradę. Popracujemy? Nie boisz się?
- Nie boję - powiedziała Iwga, ale jej głos zabrzmiał fałszywie. Bardzo nieprzekonująco.
- Nie zmuszam cię - oświadczył łagodnie inkwizytor. - Ale bardzo bym chciał, żeby... nam się udało. Dobrze?
- Co powinnam robić?
- Robić będę ja. Muszę poznać jej pobudki, jej prawdziwą motywację: ona sama nie powie, tortury są czymś wstrętnym i często bezużytecznym, do duszy jej nie zajrzę, bo się zasklepiła na śmierć. Ja będę ją odzwierciedlał w tobie, ponieważ, po pierwsze, jesteś wiedźmą, a po drugie, wiedźmą niesłychanie wyczuloną... Technicznych szczegółów nie będę ci objaśniał, ale jesteś teraz lustrem. Jasne?
Iwga uśmiechnęła się. Przypomniał jej się obrazek z podręcznika fizyki - przekrój peryskopu...
- Bawimy się w peryskop, tak?
W końcu odrzucił kaptur z twarzy.
Twarz miał napiętą. Zmęczoną i złą.
* * *
Zimno.
Pierwszym jej odczuciem było zimno. Wilgoć; ciemne linie, rozstępujące się, przepuszczające ją przez siebie. Ani dźwięku, ani dotyku - rozstępujące się łodygi. Wysokie, sięgające nieba; biegnie przez łąkę, w ręku trzyma, w mocno zawiązanym węzełku... żywe. Trzepocące. Ptak...
Nie chciała patrzeć dalej. Mocą lęku szarpnęła się, jak pływak odpychający się od dna, rzuciła się do góry, do słońca...
Słońce. Nie ciepłe, ale oślepiająco jasne, drażniące oczy; suchy wzgórek, bez źdźbła trawy, przelewająca się z jej dłoni oleista ciecz...
To nie jest słońce. To pełny księżyc, krągły i wypełniony jak beczka; przekrzywiona budowla w cieniu pochylonych drzew. Jak poprzednio - ani dźwięku, zastępują je zapachy - mocna woń nawozu... słabsza - gnijącego drewna... ledwo wyczuwalnie pachnie metal... trzyma w ręku ostry nóż. Czyste ostrze bez trudu wchodzi w drewno - dziwne, że bez trudu, jak w pulchną glebę... A jej dłonie pieszczą rękojeść. Dziwne,
nieznane ruchy...
Rękojeść noża staje się wilgotna. I ciepła.
Odgłos spadających kropel.
Białe ciężkie krople spadają do blaszanego wiadra... Do skopka. Jej dłonie poruszają się szybciej; tylko co to za ruchy. Rytmicznie naciąga i ściska - doi rękojeść noża... Doi... Po palcach spływa mleko, struga brzęczy o dno skopka, wpływa do rękawów... Palce drętwieją, ale nie może się zatrzymać. Upaja się, jeszcze, jeszcze...
Mleko się kończy. Nie ma już strugi, ledwo kapie, z trudem wypełnia skopek...