121792.fb2 Czas Wied?m - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 57

Czas Wied?m - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 57

Znowu ciepło. Znowu obficie; ciepła struga zrasza jej dłonie, ale już nie biała, a czarna.

Czarne krople wpadają do pełnego skopka...

Czerwone krople. Ręce stają się lepkie.

Strach.

Nie słyszy własnego krzyku.

Jej bezdźwięczny strach ma własny zapach. Zapach żelaza.

* * *

Znowu zostawił ją na noc u siebie. Właściwie, to ma w nosie, kto i co o nim myśli. Szczególnie w świetle ostatniej rozmowy z jego wysokością księciem...

Książę wiele wie, ale, na szczęście, nie wszystko. Od pewnego czasu Klaudiusz prowadzi podwójna buchalterię; to obrzydliwe i haniebne, ale jeśli książę, a tym bardziej „społeczeństwo”, pozna prawdziwe liczby...

Przeczytawszy trzydniowe meldunki z terenu, Klaudiusz zacisnął zęby i kazał Glurowi sprawdzić to jeszcze raz.

Wszystko się zgadzało. Sabaty, których nie można wytropić. Masowe inicjacje, którym nie daje się zapobiec. I liczby, ilość zgonów, co do których nikt jeszcze nie wpadł na domysł, czym są.

I telefon od Fedory. Międzymiastowa z Odnicy.

Klaudiusz zacisnął zęby. Znalazła sobie spowiednika. Znalazła sobie opiekuna i protektora, zdrowa silna baba, a wciąż tak samo, „Przecież wiesz”, „przecież wszystko naprawisz”, „przecież obronisz.” A na koniec - „czy mogę przyjechać?”

Klaudiusz podrapał się po brodzie.

Jutro z rana w Wiżnie zbiera się Rada Kuratorów. Ciekawe, kto z nich wyczuł zapach spalenizny, właściwie - kto jeszcze jej nie wyczuł? Ciekawe, kto zagłosuje przeciwko Wielkiemu Inkwizytorowi, jako temu, kto prowadzi zgubną, nieodpowiedzialną, protekcjonalistyczną i niekulturalną grę.

Zresztą, nic ciekawego. On i tak wie, kto; nowy kurator Rianki jest mu oddany, a kurator Odnicy Mawin się go boi, a kurator Egre jest jego starym znajomym... Kurator Bernstu nieraz był przez niego dołowany. Kurator Kordy nie tak dawno został publicznie poniżony - za pewne jawne, z punktu widzenia Klaudiusza, błędy. Kurator Alticy jest młody i mądry, i zawsze po stronie silniejszego - póki nie nadejdzie czas na własny awans... A największy i najważniejszy przeciwnik w Radzie - kurator Ridny - za bardzo lubi komfort i miasto Wiżna. Zbyt nienawidzi wiedźm, prawdziwie nienawidzi, dla niego „Niech zginie zło!” wcale nie jest formalnym hasłem.

Pachnie przypalona sierść. To w Wiżnie spłonął teatr opery i baletu.

Klaudiusz uśmiechnął się. Tym razem książę nie zadowolił się telefonem. Wezwał do siebie Wielkiego Inkwizytora, zamierzając wymierzyć mu kilka klapsów, jak szczeniakowi, w wyniku czego przeżyli haniebną pyskówkę. Książę jest zadziwiająco dobrze poinformowany; ciekawe, kto z najbliższych współpracowników Klaudiusza otrzymuje wypłaty w kopertach z państwowym herbem.

- Można?

Iwga stała w drzwiach kuchni. Zadziwił go wyraz jej twarzy; pod oczami leżały gęste jak noc sińce. Wargi - w nieokreślonym kolorze, niemal takie same, jak blade-żółta cera. W lisich oczach śmiertelne zmęczenie. Klaudiusz poczuł pojedyncze, ale bolesne ukąszenie tak zwanego sumienia.

- Chodź... Jadłaś coś?

- Tak.

- Nic cię nie boli?

- Nie.

Przyciągnął ją do siebie. Posadził obok na kanapie.

- Wybacz mi. Ale nie mam innego wyjścia. Sam nie dam rady. Przecież nie jestem wiedźmą...

- Szkoda - powiedziała z czymś, co przypominało uśmiech.

Objął ją za ramiona.

Każde dotknięcie do takiej, na przykład, Fedory, wywoływało w nim męczące napięcie, rozbłysk cielesnych życzeń; teraz, wyczuwając pod cienkim sweterkiem żebra Iwgi, odczuwał tylko brak ochoty do wypusz-czenia jej z objęć. Jakby była liskiem. Jakby była jego siostrą czy, co prawdopodobniejsze, córką.

Przez migocący ekran telewizora bezdźwięcznie biegali jaskrawi, umyślnie nieprawdziwi ludzie.

- Iwgo... Chcę, żebyś to rozumiała. Przecież nie pracuję na medal dla siebie, ja mam w nosie te, proszę ciebie, medale... Nadchodzi jakieś świństwo, a ja nie wiem, czym się to świństwo skończy. Czy tylko zwyczajnymi roszadami na wszystkich poziomach Inkwizycji, czy...

Zamilkł.

Zobaczył książkę. Na najwyższej półce, grzbiet z płótna introligatorskiego. Wydarzenia, mające miejsce czterysta lat temu, wydają się omszałą historią.

„I królestwo ich - na ruinach”...

Skąd ten cytat?

Zatęchła woda, która czterysta lat temu podtopiła Wiżnę. Kilka tysięcy trupów... Według ówczesnych miar - całe miasto. Epidemia, zatrute studnie, ludzkie ciała zaszyte w krowie kałduny... Wtedy cała ludność - to było właśnie tych kilka tysięcy...

Iwga zadrżała. Klaudiusz zbyt mocno ścisnął jej ramiona.

Ówczesny Wielki Inkwizytor nazywał się Atrik Ol. Zimowego wieczora na centralnym placu miasta Wiżny horda oszalałych wiedźm spaliła go na wysokim stosie. W imię Wielkiej Królowej...

- Pomożesz mi, Iwgo. Razem wyciągniemy z nich prawdę... Ja wiem, czego chcę.

- Jeśli to... takie proste... ten pana „peryskop”... dlaczego wcześniej?..

Uśmiechnął się krzywo.

- To nie takie proste. A poza tym, wcześniej - niechętnie wypuścił ją z objęć - nie miałem wiedźmy, której mógłbym zaufać.

(DIUNKA. MAJ)

Najpierw po prostu biegł, a przechodnie pryskali mu z drogi, z oburzeniem wrzeszcząc za nim. Potem opadł z sił i przeszedł na marsz, w końcu wziął się w garść.

Na wprost siebie zobaczył wesoły daszek jakiegoś nocnego baru; chciał zamówić dużą szklankę czegoś mocnego i gorzkiego, co by jednym uderzeniem ścięło rozum - ale w ostatniej chwili rozmyślił się i zamówił sok pomarańczowy. Nie ma sensu histeryzować. Histeria nie pomoże...

Sok, słodki i gorzki jednocześnie, grzązł w gardle. Klaw kilka razy zakaszlał się, zanim wypił go do dna. Figlarna latarenka lokalu wydawała się potwornie jasna, a postacie przechodzące obok, rozpływały się przed oczami. Klaw czuł się jak zepsute urządzenie, kamera, która męczy się, ale stara utrzymać ostrość.

... A przecież mógłby teraz leżeć na płytach chodnika.

Uśmiechnął się, a młoda kelnerka, przechodząca obok, odskoczyła, potknąwszy się o ten uśmiech. Jeszcze sobie pomyśli, że maniak... Wezwie policję...

Przecież mógłby teraz leżeć na płytach. Ciekawe, co by powiedzieli lekarze po sekcji. Samobójstwo? Możliwe...

Odetchnął głęboko kilka razy, czując nową falę zawrotów głowy. Świecąca reklama pod stopami... niewyobrażalnie daleko. Leciałby, pewnie, dobre pół minuty. Zaglądając do świecących się okien...