121792.fb2
- Jeśli... - Każde słowo wyrzucała z trudem. - Pan... mi zaproponuje... podwiezienie do miasta... to odmówię.
- Szkoda - skonstatował inkwizytor. - Ale to twoja sprawa... Idź.
Zarzuciła torbę na plecy, jej cień przypominał teraz starego chorego wielbłąda.
- Iwgo.
Zdusiła w sobie chęć odwrócenia się; w jej dłoń wsunął się twardy kartonowy prostokącik.
- Jeśli powstanie taka potrzeba, a powstanie... Nie brzydź się, tylko zadzwoń. W końcu Nazara... pamiętam od pieluch. Jestem do niego bardzo przywiązany... Postaram ci się pomóc - dla niego. Tak więc powstrzymaj się od głupstw, dobrze?
- Dobrze - powiedziała ochrypłym głosem.
Minęła furtkę, furtkę jej byłego przyszłego domu! Zaczęła iść obok sąsiedzkich domów; na piętrze, zza cienkiej zasłony intymnie świeciła nocna lampka, o czymś mamrotał magnetofon. Zapewne o wiecznej i wiernej miłości.
Iwga stłamsiła w sobie kolejny wybuch rozpaczy; zatrzymała się pod latarnią, z wysiłkiem rozprostowała zaciśnięte w mokrą pięść palce.
„Wielki Inkwizytor Klaudiusz Starż, Wiżna. Pałac Inkwizycji, sekretariat, telefony... Adres domowy: plac Zwycięskiego Szturmu 8, mieszkania 4... Telefon...”
Przełknęła ślinę; z trudem zmięła sztywny karton i wsunęła w szczelinę między słupem i jakimś wymyślnym płotem. Na dłoni pozostał czerwony prostokącik skóry. Jak po oparzeniu.
* * *
Autobus złapała o świcie, kiedy już przestała wierzyć, że nadjedzie.
Po kilkugodzinnej drzemce na przystanku, na twardym siedzisku pustej wiaty, obudziło ją zimno - wyskoczyła na wilgotną szosę i odstawiła coś na kształt płomiennej mamby; szkoda, że Nazar nie był świadkiem tego rozpaczliwego tańca. Podskakując na śliskiej drodze, Iwga przy okazji powiedziała światu, co o nim myśli.
Tak się stało, że straciła siły i rozgrzała się jednocześnie; w tym samym momencie los łagodnie poklepał ją po policzku: zza zakrętu wyjrzał autobus, czerwony jak jesienna jarzębina.
We wnętrzu było ciepło, nawet duszno; wąskim przejściem między miękkimi oparciami i drzemiącymi ludźmi, Iwga przeszła na sam koniec i usiadła na wolnym miejscu obok ponurej kobiety, z twarzą ukrytą aż po oczy w kołnierzu miękkiego swetra.
Leciwy pasażer w fotelu naprzeciwko szeleścił gazetą; tytuły były jakieś bezosobowe, bezkształtne, waciane. Iwdze wpadło w oko tylko jedno zdanie: „A ponieważ agresja każdej wiedźmy wzrasta z latami...”
Leciwy pasażer odwrócił stronę, nie pozwalając Iwdze dokończyć zdania.
Siedząca obok niej kobieta była skrajnie wyczerpana i - najprawdopodobniej - chora; nad szerokim kołnierzem swetra bielało niezdrowego koloru czoło, pod rzadkimi brwiami mrugały zmęczone, mętne, zniechęcone do życia oczy. Drugim sąsiadem Iwgi był śpiący chłopak w kusej wędkarskiej kurteczce, jego olbrzymie kanciaste dłonie wysuwały się z przykrótkich rękawów. No i koniec, Iwga zamknęła oczy.
Od razu zobaczyła, że śpi na łóżku Nazara w jego ciasnym miejskim mieszkanku; nad ostentacyjne ubogą i nieco zaniedbaną studencką przystanią płynie, dumnie nadymając żagle, wspaniały abażur w kształcie pirackiego statku - Nazar przez tydzień wpatrywał się w ten abażur wiszący na wystawie sklepu ze starociami, a kiedy w końcu zdecydował się i przyszedł go kupić, za ladą trafiła mu się ognistoruda dziewuszka z sympatyczną twarzyczką i oczyma wesołej lisicy...
Iwga uśmiechnęła się we śnie. Jej ręka, wczepiona w podłokietnik fotela, leżała jednocześnie na twardym ramieniu śpiącego Nazara; żaglowiec świecił ze swego wnętrza, co powodowało, że na wszystkich przedmiotach w ciasnym pokoiku wylegiwały się dziwaczne cienie. Miękko kiwał się pokład...
Potem dziewczyna drgnęła i znieruchomiała; lepiej w ogóle nie zamykać oczu niż się tak budzić. Autobus stał... a cisza w jego wnętrzu była jakaś nienaturalna.
- Szanowni pasażerowie, służba „Cugajster” przeprasza za drobne niedogodności...
Iwga otworzyła oczy. Umięśniony rybak też i wytrzeszczył wystraszone oczy na stojących w przejściu.
Było ich trzech i było im tam ciasno. Ten, który szybko wyklepał wyuczony dawno temu tekst, był żylasty i chudy; pozostałym dwóm Iwga nie przyglądała się. Cała trójka miała nałożone na obcisłe czarne stroje kamizelki ze sztucznego futra, każdemu na szyi majtał się na łańcuszku srebrny prostokąt odznaki.
Autobus milczał. Iwga w duchu zwinęła się w kłębek, opuściła głowę.
- Rutynowa kontrola - półgłosem ciągnął chudy. - Proszę by wszyscy pozostali na swoich miejscach... Osoby płci żeńskiej proszę patrzeć mi w oczy.
Iwga wciągnęła głowę w ramiona.
Wykładzina pod stopami chudego popiskiwała cicho, dwaj pozostali szli za nim w odstępie metra. Kobieta z pierwszych szeregów powiedziała coś z oburzeniem, żaden z cugajstrów nie raczył jej odpowiedzieć. Iwga słyszała jak oddychają z ulgą, nawet zaczynają żartować ci pasażerowie, co znaleźli się już za plecami trójcy. Sąsiadka Iwgi, ta w ciepłym swetrze, utonęła w nim po czubek głowy.
Chudy przystanął przed Iwga. Iwdze siłą woli udało się podnieść na niego wzrok - jakby zgodziła się na uciążliwe, choć niezbędne badanie lekarskie. Przechwyciwszy jej zaszczute spojrzenie, cugajster drapieżnie pochylił się, jego oczy pochwyciły spojrzenie Iwgi i powlokły ją w niewidoczną, ale wyraźnie wyczuwalną przepaść, ale w połowie drogi została porzucona z rozczarowaniem, jak worek z niepotrzebnymi szmatami.
- Wiedźma - powiedziały wargi chudego.
Właściwie - zamierzały powiedzieć, ponieważ w tej samej sekundzie ciasną przestrzeń wnętrza autobusu przeszył krzyk.
To siedząca obok Iwgi kobieta w ciepłym swetrze krzyczała, a jej głos wrzynał się w uszy, nanizywał je na siebie jak na rożen. Odsunąwszy się na bok, Iwga niemal opadła na umięśnionego chłopaka.
Blada, pozbawiona kropli krwi twarz wynurzyła się w końcu z szarego kołnierza; kobieta była potwornie przestraszona, wyniszczone dłonie, którymi usiłowała się zasłonić, wydawały się być ptasimi szponiastymi łapkami:
- Nie-e... Nie...
Dwaj zza pleców chudego już wlekli opierającą się kobietę do wyjścia, za nimi, po znieruchomiałym, sparaliżowanym krzykiem autobusie pełzł szepcik: niawka... niawa... nijawka...
Chudy zawahał się, znowu zerknął na Iwgę, przejechał palcem po wardze, jakby strząsając przyklejony okruszek. Stał chwilę, zastanawiając się i ruszył do wyjścia. Niawka... tu... w autobusie... niawka... - mamrotały podniecone, zachrypnięte głosy.
W progu cugajster odwrócił się:
- Nasza służba dziękuje za szczerą współpracę, okazaną podczas zatrzymania szczególnie niebezpiecznej istoty, nazywanej niawą. Szczęśliwej podróży...
Nie chcąc na niego patrzeć, Iwga odwróciła głowę i zaczęła wyglądać przez okno.
Ta, co jeszcze chwilę temu siedziała obok niej, ciągle krzyczała, tylko jej krzyk brzmiał głucho i grube autobusowe szyby niemal całkowicie pochłaniały go. Niawka klęczała na poboczu, jej nienaturalnie duże oczy przesłaniała kurtyna przerażenia. Usta szeroko otwarte, Iwdze wydawało się, że słyszy, jak wraz z krzykiem w niebo ulatują słowa chaotycznego błagania.
Chudy i dwaj jego pomocnicy niespiesznie otoczyli niawkę, tak, że stała się środkiem równobocznego trójkąta; ich wysunięte na boki ręce na mgnienie oka zetknęły się - jakby zamierzali otoczyć ofiarę korowodem. Niawka zaczęła krzyczeć jeszcze głośniej - i w tym momencie autobus ruszył.
Za oknem przepływały drzewa i oddalone od szosy strome dachy; po kilku dopiero minutach Iwga uświadomiła sobie, że siedzi, całym ciałem przywierając do krzepkiego chłopaka, a ten nie odsuwa jej.
W autobusie wszyscy zaczęli jednocześnie mówić, rozpłakało się dziecko. Ktoś o gromkim głosie dzielił się swoimi wrażeniami, posługując wulgarnym bazarowym językiem, ktoś chichotał, ktoś śmiał się wesoło, większość oburzała się. Że za dużo tych niawek. Że służba „Cugajster” za wolno je wyłapuje. Że polowania na niawki w miejscach publicznych to niemoralne, podobnie jak odstrzał psów na placu zabaw dla dzieci. Że władze śpią, podatki idą nie wiadomo na co, a miasto lada moment zaleje obrzydlistwo: niawki i do tego wiedźmy...
- Przepraszam - powiedziała Iwga do chłopaka.
Ten głupawo się uśmiechnął.
Fotel po prawej ręce Iwgi był pusty; nad nim na półce bagażowej kiwał się pakunek w starannie zawiniętej torbie plastykowej. Jego właścicielka w tej chwili już pewnie nie żyje.
Zresztą, tak naprawdę, to od dawna już nie żyje. Niawki nie można zabić, bo i tak jest martwa; niawkę można tylko wypatroszyć, zniszczyć i cugajstrzy znają się na tym jak nikt...
Iwga widziała. Raz. Cugajstrzy nie krępują się niczyją obecnością i nie obawiają się żadnych świadków; w jawności ich działań jest coś nieprzyzwoitego. Zazwyczaj nie odprowadzają nawet swojej ofiary dalej niż za