121792.fb2
W małym mieszkanku, które Iwga przyzwyczaiła się w myślach nazywać „swoim”, wzięła prysznic i zdrzemnęła się przed telewizorem; zasypianie w samotności na ogromnym jak boisko łożu było nieprzyjemne i nudne. Telewizor mamrotał jakieś głupoty - ale głos miał prawie ludzki. Iwga zasnęła, a sygnał telefonu spowodował, że podskoczyła w fotelu.
- Znak pęt - powiedział Klaudiusz bez żadnego powitania - to najpewniejszy sposób, by zabić... wszelkie dobre uczucie. Kiedy jeden człowiek fizycznie nie może żyć bez drugiego... a przyczyną tego jest zależność - brutalny przymus... i drugi człowiek wspaniale to rozumie... To jest wyrafinowana tortura, Iwgo. To tak samo, jakby skuć zakochanych kajdankami na całe życic, aż do śmierci. Powiadają, że jacyś zwyrodnialcy próbowali tego.
Iwga milczała, przycisnąwszy do słuchawki policzek.
- Będziesz się może śmiała, ale widywałem wiedźmy, które specjalnie i wyłącznie po to przechodziły inicjację.
Iwga oblizała wargi.
- Ale się pomyliły, Iwgo... Po inicjacji... krótko mówiąc, aktywne wiedźmy w ogóle nie zachowują potrzeby kochania kogokolwiek. Miłość zbytnio, hm, uzależnia... nic, nie wiem jak to powiedzieć.. Miłość, to uczucie, które sprawia, że człowiek staje się zależny. A wiedźmy nie znoszą tego, pamiętasz przecież.
Iwga milczała. Zegar na dolnej półce, na oko z brązu, ale w rzeczywistości plastykowy, głośno wystukiwał ciszę; po ciemnym cyferblacie pełzła czerwona sekundowa wskazówka.
- Pan też... nie znosi zależności? I dlatego nikogo nie kocha?
Teraz milczał Klaudiusz. Dość długo; Iwga czekała. Czerwona wskazówka wykreślała koło za kołem.
- Właściwie... Po co zadzwoniłem... Zaczęłaś pracować z przymusem. Z trudem. Przygotowałem dla ciebie bodziec. Jutro wieczorem w Wiżnie pojawi się Nazar, żeby z tobą porozmawiać. Słyszysz?
Serce skoczyło i zamarło.
* * *
W pół do trzeciej w nocy Klaudiusza obudził dzwonek telefonu.
Dziesięć minut później wskakiwał do uchylonych drzwi służbowego samochodu i pękata cysterna-polewaczka, wolno pełznąca wzdłuż krawężnika, przestraszona uskoczyła z drogi czarnej bestii z zaciemnionymi szkłami.
Podczas jazdy nikt się nie odzywał. Przedwczoraj Klaudiusz podpisał zarządzenie, uświęcające udział Wielkiego Inkwizytora we wszystkich wyjazdach operacyjnych, uwarunkowanych nadzwyczajną sytuacją; teraz, kiedy czarny wóz niemal bezszelestnie mknął po pustych, widmowo oświetlonych ulicach, jego nozdrza wypełniał zapach płonącego budynku opery. I zraniona ręka przypominała o sobie irytującym ograniczeniem ruchów.
Przy wejściu do nocnego klubu „Troll”, migotały kogutami dwa policyjne radiowozy. Klaudiusz przymknął powieki. Nie wyczuwał wiedźmy. To go bardzo niepokoiło.
Zamiast zwyczajowego bramkarza stał w drzwiach ponury policjant. Klaudiusz nie uznał za stosowne
pokazywać mu odznakę. Zrobił to za niego idący z tyłu Kosta.
- Spokojnie, Inkwizycja.
Przytulna sala, z prawej sala bilardowa, z lewej coś innego, pewnie bar... Pełno policjantów. Na wpół ubrani ludzie pod ścianami, nie, to nie ludzie, to do połowy rozebrani panowie, klienci klubu „Troll”. I ich damy, poprzykrywane byle czym. Niedbale ciśnięta na stół wieczorowa suknia, leżący kieliszek, kałuża z drogiego koniaku, wsiąkająca w jeszcze droższy dywan. Jakaś koronkowa szmatka pod nogami...
Stop. Coś jest w kącie, przykryte prześcieradłem. Prześcieradłami... Licho, i tu - ofiary...
Klaudiusz przygryzł wargę. Nie wyczuwał wiedźmy - ale wyczuwał niejasne napięcie. Jakby człowiek trzymał w ręku fałszywy banknot - z niejasnym niepokojem, choć oczy zapewniają, że nie ma się czego bać.
Odwrócił się do Kosty. Ten ponuro wzruszył ramionami.
- Co się stało, właścicielu?
Wysoki otyły mężczyzna z rozmytą twarzą nie był właścicielem. Po prostu - dyżurny zarządca. I pewnie wkrótce straci to stanowisko.
Jakaś kobieta szlocha błagając, by ją wypuścili; policjanci z maskowanym triumfem odmawiali. Ktoś prosił, żeby poszukać zgubionego pierścionka z brylantem, ktoś przeklinał jak ostatni woźnica, ale większość stała w milczeniu pod wyklejonymi jedwabiem ścianami. Mężczyźni w smokingach, ale z gołymi nogami, kobiety - Klaudiusz przechwycił spojrzenie blondynki, której ubranie składało się tylko z obrusa ściągniętego ze stołu i zmienionego w przepaskę biodrową. W jarze między olbrzymimi opalonymi piersiami, ginął złoty amulet na złotym łańcuszku; dama widocznie odwiedzała wydzieloną plażę. No bo gdzie jeszcze mogła zaopatrzyć się w taką równą opaleniznę bez aluzji do stroju?
Klaudiusz poczuł, jak jego ciało wymyka się spod kontroli; blondynka, chyba usatysfakcjonowana, uniosła kąciki ust. Na szczęście rozeźliło go to. Złość pokonała silne podniecenie; administrator drgnął, napotkawszy jego spojrzenie.
- Chodzi o to - oświadczył rumiany kapitan policji, zbliżywszy się bezszelestnie. - Pracowała tu striptizerka. Przyjęta do pracy miesiąc temu... bez papierów. Bez dokumentów w ogóle, tylko z powodu ładnych cycków!
Rumiany kapitan zaserwował wypełnioną oburzeniem pauzę. Klaudiuszowi, znajdującemu się w roboczym rytmie penetracji, wydała się ona bezsensownym milczeniem.
- Bez dokumentów przyjęto z powodu ładnych cycków - rzucił oschle. - I co dalej?
Kapitan potrzebował czasu, żeby się uśmiechnąć szyderczo; Klaudiusz cierpliwie czekał.
- I kiedy dziewczyna wyszła dziś na scenę... oni nic nie potrafią sensownie opowiedzieć! Pomywaczka z baru zdążyła zadzwonić na policję, wyobraża pan sobie, pomywaczka!.. A myśmy przyjechali i od razu zadzwoniliśmy do was, bo sprawa jest z waszej beczki... No i tyle...
Kapitan skinął na młodego policjanta, pełniącego wartę przy przykrytych prześcieradłami ciałach. Chłopak odsunął tkaninę, starając się patrzeć w bok.
Pięcioro ludzi z nieprzyjemnymi twarzami wisielców, ze śladami sznura na szyjach... kompletnie nadzy... Czworo mężczyzn i niewiasta o bujnym ciele. Klaudiusz odwrócił się.
- Na żyrandolach. - Rumiany kapitan znowu zrobił pauzę, tym razem złowieszczą. - Kto jak mógł: na paskach, na linkach. Tak sobie wisieli, jak gruszki, póki pozostali... no, nie wiem, jak określić to, co tu było, to wasza domena... Wszyscy oni, jak jeden mąż, zajęli się...
Klaudiusz uniósł głowę:
- Jak?
Kapitan wskazał na otyłego jegomościa, na piersi którego przez szczeciną przebijał wspaniały tatuaż. Ten wystąpił do przodu, nie zwracając uwagi na protestujący okrzyk pilnującego porządku policjanta:
- Panowie inkwizytorzy. Chciałbym zachować w tajemnicy przed prasą swoje dane... Jestem dość znaną w mieście osobą... No więc, jestem gotów zaofiarować znaczną nagrodę za ujęcie tej wiedźmy. Duża, obfita, czarnowłosa, na lewym ramieniu pieprzyk...
- Co tu się działo? - delikatnie przerwał mu Kosta.
Znana osoba opuściła wzrok.
- My wszyscy mieliśmy świadomość tego, co robimy... To było... straszne... Jak w transie, jak pod, proszę o wybaczenie, hipnozą...
- Oni wszyscy odwalili striptiz - nerwowo chichocząc, poinformował Klaudiusza kapitan. - Wszyscy mężczyźni, wszystkie baby, tańczyli aż do naga, a ta suka stała i patrzyła... Potem zaczęli się wieszać... Wszyscy by się powywieszali...
Znana osoba podniosła dłoń do twarzy:
- Jej z oczu... takie, wiecie... takie z oczu, jak fluidy... jeśli to można tak określić...
- A potem? Gdzie się podziała potem?
Wtrącił się administrator. Cień zwolnienia już leżał na jego twarzy, ale starał się jeszcze panować nad sobą.
- Jak tylko usłyszeliśmy syrenę policyjną, odeszła... Przez wyjście służbowe.
- Dlaczego jej nie zatrzymaliście? - oburzyła się znana osoba.