121792.fb2
Światło się włączyło. Znowu zgasło; włączyło się i zaczęło mrugać, jak to czasem jest w telewizorze, kiedy na kosmicznym statku jest awaria.
Na arenie była klatka. Drzwi wisiały na zawiasach; pasiasty mały tygrysek stał na wujku sztukmistrzu. Pysk miał cały czerwony. A obok biegała ciocia, która przez cały czas krzyczała i wołała swojego Pawlika.
A potem wyszły jeszcze dwa tygrysy. I lew, taki ładny, jak go malują na obrazkach. Dziewczynka wcale się nie wystraszyła - ale popatrzyła na mamę i od razu poczuła, jak siedzenie pod nią robi się mokre.
A potem wyskoczył pan z wężem, takim do polewania kwiatów. I uderzył strumieniem w tego tygrysa, co stał na sztukmistrzu... A drugi tygrys skoczył na niego i wtedy prowadzący podniósł rękę i coś huknęło, potem znowu... Dziewczynka zobaczyła, że prowadzący strzela z pistoletu, ale nijak nie może trafić...
A potem wszyscy rzucili się do wyjścia, i kogoś tam przytrzasnęli.
A potem wyskoczył treser w czerwonym fraku i dresowych spodniach. I też zaczął strzelać.
A na arenie już się uzbierała cała kałuża z rozdartego węża...
A potem zwalił się tłum i rozłączył dziewczynkę i jej mamę...
A potem, miotając się w dzikiej panice między nieznajomymi, jakby ślepymi ludźmi, natknęła się na stojącego nieruchomo pana, a on miał taką złą twarz, taką... twarz... ma-mo-o...
* * *
W tym samym momencie, kiedy dziewczynka, zachłystując się łzami, zniknęła w tłumie - jakby pękła błona w jego umyśle. Poczuł.
Wywracając wpadających mu pod nogi ludzi, rzucił się do wyjścia służbowego. Szybko, przez arenę, gdzie coś straszliwie śmierdziało, rozpływała się woda z węża i walały się fragmenty magicznych skrzyń. Tak pewnie biegnie pies po stygnącym tropie. Już ledwie-ledwie wyczuwalnym, który za chwilę zniknie...
Pogotowie odjeżdżało. Klaudiusz wrzasnął na policjanta, każąc mu zatrzymać karetkę, ale ten stał nieruchomo, nie zrozumiał. Wtedy Klaudiusz wyszarpnął z kabury pod pachą swój zwykle bezużyteczny pistolet służbowy i strzelił, celując w koło.
- Inkwizycja!..
Wsadził fluoroscencyjną odznakę policjantowi pod nos, odrzucił z drogi gapia i rzucił się w stronę hamującej karetki. I, jeszcze nie otworzywszy nawet drzwi, poczuł drapieżną gotowość skoncentrowanej wiedźmy.
Obok kierowcy siedział młodzieniec w kapeluszu z szerokim rondem, w szpanerskim kwiaciastym krawacie; Klaudiusz gwałtownie wyrzucił splecione dłonie w kierunku jego zwężonych oczu. Głupio czknął kierowca, i jęknął na noszach ranny.
Młodzieniec chwycił się za gardło. Skręciło go, usiłował wyrwać się z inkwizytorskiego chwytu; blade policzki przybrały zielonkawy odcień. Mocna agresja - tak, ale obrona - słaba...
Młodzieniec cienko rozjazgotał się, wygiął niemal w mostek; marynarka na piersi rozchyliła się, jedwabna koszula naciągnęła, wyraźnie ukazując zarysy dwu niewielkich mocnych piersi. Klaudiusz uderzył raz jeszcze. I jeszcze. Ale to ostatnie uderzenie było już zbyteczne, to było niczym nie usprawiedliwione okrucieństwo. Wiedźma zwaliła się w omdlenie.
Kierowca patrzył z rozdziawioną gębą; w jego oczach Klaudiusz nagle zobaczył siebie - potwora, bez powodu pastwiącego się nad człowiekiem... nad kobietą. Ponieważ, jak się okazało, młodzieniec w kapeluszu z szerokim rondem był dziewczyną - ale to i tak nie był aż tak wielki grzech, by strzelać do karetki, żeby włamywać się, dręczyć, doprowadzać do omdlenia...
- Inkwizycja miasta Wiżna - z obrzydzeniem wyrzucił z siebie Klaudiusz.
W kierunku samochodu biegli ludzie. Ze wszystkich stron.
* * *
Kto patrzy z boku - dziwuje się i boi... Inkwizytor poraża każdą z pań moich, nie dotykając jej, samym tylko bezgłośnym rozkazem... Znaki rzeźbi się w kamieniu i kuje w żelazie - znaki pomagają nam trzymać panie moje na wodzy... Znak jest tarczą, a czasem i ostrzem. Ale nie w otwartym boju. Czasem, porażony rozpaczliwym naporem, któryś z braci moich stawiał znak w powietrzu - ale przedsięwzięcie owo jest dla wielu ponad siły i czasem beznadziejne wręcz, zbyt rzadko przynosi wiktorię... Albowiem znak, wyrysowany w powietrzu, wymaga wielkiego wysiłku i zbyt mało daje w zamian.
Dziś po raz pierwszy musiałem odetchnąć, wspinając się po swoich schodach. Lata... Kucharka nasoliła na zimę pięć beczek rydzów, i innych rzeczy też pięć beczek, i z dziesięć szynek dostarczono z wędzarni...
Nie chcę, żeby przychodziła jesień. Mam niedobre przeczucia...
... uwolnić tę trójkę od stosu. A tę, co truła studnie, oddać pod sąd w jej gminie...
Lata przygniatają moje ramiona i co powiem niebieskiemu sędziemu, stanąwszy przed jego tronem? Że przez całe życie maltretowałem panie moje... albowiem i one maltretowały?..
Po co wziąłem na siebie ten głaz? Co jakiś czas mam widzenie, że stoję na stosie, który sam złożyłem...
Wina pań moich wiedźm cięższa jest od mojej... Powiem to niebieskiemu sędziemu, niech zważy...
Dzwonek telefonu rozbrzmiał nieznośnie głośno. Przez cały dzień nikt nie dzwonił, cały wieczór upłynął w ciszy nad dziennikiem człowieka, zmarłego czterysta lat temu; jeszcze nie podnosząc słuchawki, Iwga poczuła, jak wilgotnieją jej dłonie.
Nazar? Uraza, osąd, wezwanie?..
Słuchawka była chłodna i ciężka, chyba do końca życia Iwga będzie nienawidziła telefony. Za ich ciągłe zaskakiwanie i zdradziecką nieokreśloność.
- Jesteś mi potrzebna. Teraz.
Klaudiusz.
Dziwne, ale niemal poczuła ulgę.
Jest potrzebna.
* * *
Ta wiedźma miała na sobie luźne spodnie i jedwabną koszulę pod klasyczną męską marynarką. Z powodu bliskości Starża z nosa płynęła jej krew, dlatego trzymała przyłożoną do twarzy zaplamioną kraciastą chusteczkę; ze swojej kryjówki Iwga obserwowała i podsłuchiwała całe przesłuchanie, i nie raz, i nie dwa po jej skórze przebiegały zimne ciarki - nigdy wcześniej nie widziała Klaudiusza takiego. Prawdziwy inkwizytor, inkwizytor z krwi i kości... Jakby czarny kaptur ze szczelinami przywarł do jego twarzy. Strasznie było patrzeć i, co było najbardziej nieprzyjemne, sama Iwga, już nieco przyzwyczajona, też odczuwa jego napór, co sekundę pokonuje mdłości i ból głowy.
- Pomyśl. O tym, co cię czeka też pomyśl...
- W nosie mam... nie strasz mnie.
- Widzę, jak masz w nosie, bojowniku. Twoja osłona jest cieńsza od skorupki jaja. Nie zmuszaj mnie, żebym zrobił omlet.
- Czego chcecie? - Wiedźma, choć zła i zdeterminowana, czuła się fatalnie.
Iwga splotła mocno palce, chcąc, by wszystko to szybciej się skończyło.
- Imiona.
- Nie znam...
- Imiona! Imię twojej nienarodzonej królowej. Czy może już urodzonej, co?
Wiedźma zachwiała się.
- Stój, bojowniku... Matka cię wezwała? W tej chwili też wzywa?
- N-nie...