121792.fb2
Iwga drgnęła smagnięta okrzykiem. Przeczekała eksplozję bólu głowy, dwoma palcami odsunęła oznaczoną giftem zasłonę. Wymknęła się ze swojej niszy; wiedźma była w transie, ręce Klaudiusza spoczywały na jej ramionach.
- Szukaj wezwania, Iwgo. Szukaj tego, co najcenniejsze, skarbu, najbardziej radosne... ciepłe, kochane, cholera...
- Proszę jej nie dręczyć - poprosiła Iwga.
- Co?!
- Postępuje pan z nią jak ze zwierzęciem.
- Tak?! A piątka dzieci, zamordowanych przez nią w cyrku? A dziewięć osób, zmarłych w szpitalu? A czterech chłopców, którzy zaginęli bez śladu i setka ciężko rannych, porozrzucanych po wszelkich szpitalach, to co?
Iwga ze zdziwieniem zauważyła, że Klaudiusz nie tyle zatracił zwykły chłód, co z trudem powstrzymuje wybuch szału.
- Rozumiesz? Rozumiesz, że teraz będziemy musieli wziąć pod kuratelę wszystkie wiedźmy? A aktywne trzeba będzie... nie wiem, odstrzeliwać czy jak... I ciebie, nawiasem mówiąc, też powinienem wsadzić za kraty, ponieważ królowa tak samo dobrze może usadowić się w tobie. Cholera. Choler-ra... Szukaj, Iwgo. Szukaj królowej...
- Proszę się nie denerwować - powiedziała niespodziewanie dla samej siebie Iwga.
Zobaczyła, jak błysnęły oczy w szczelinach kaptura.
- Co?!
- Proszę się uspokoić. Histeria nie pomoże sprawie, prawda? A przez pana bardzo mnie boli głowa. I ją też... - wskazała wiedźmę głową. - Proszę wziąć się w garść, Wielki Inkwizytorze.
Nie wiadomo, czy słyszeli ją strażnicy w niszach - w każdym razie stamtąd nie dochodziły żadne dźwięki; przez długą chwilę cisza w celi przesłuchań zakłócana była tylko przerywanym oddechem przebywającej w transie wiedźmy.
- Dziękuję - powiedział głuchym głosem Klaudiusz. - Dziękuję za dobrą radę. Możesz uważać, że z niej skorzystałem... Teraz zabieramy się do pracy.
Wziął z rąk przesłuchiwanej wiedźmy zmiętą kraciastą chusteczkę i starannie, bez obrzydzenia, wytarł jej zakrwawione usta.
* * *
Przesłuchanie skończyło się przed świtem; Iwga czuła się jak po kąpieli w kanalizacyjnym ścieku.
Młodą wiedźmę przepełniały namiętności. Ludzkie pobudki wydawały się jej ciepłą masą, coś jak ta breja wypełniająca po deszczu porzucone budowlane wykroty; Iwga widziała, nie wiadomo dlaczego czarno-białe, obrazy licznych ludzkich zebrań - sploty woni, dźwięków, poszarpana sieć głosów. Wijąc się z wysiłku, przykrywała tłum własnymi niewidzialnymi dłońmi i czuła, jak łaskoczą skórę miotające się w panice grudki. Zaciskała lekko palce - i puszczała, i ledwo powstrzymywała się, by nie zacisnąć z całej siły, i w tym
balansowaniu na granicy ekstazy znajdowała ogromną przyjemność...
A potem wszystko się skończyło. Teraz była dzieckiem - właściwie, kilkorgiem dzieci. Dziewczynką w balowej sukience, stojącej na środku pustej sali; gołym niemowlęciem w kompletnych ciemnościach ogrom-
nego pokoju i przemarzniętym do szpiku kości wyrostkiem w przemoczonym na wylot ubraniu. I jeszcze kimś, i jeszcze kimś innym...
Dziewczynka szła, ostrożnie stawiając stopy w ciasnych pantofelkach, szła, wsłuchując się w ciszę, z napięciem oczekując czyjegoś wezwania; niemowlę uparcie raczkowało po zimnej i gładkiej podłodze, wyczuwając przed sobą źródło ciepła, a wyrostek szedł po kolana w wodzie, czekając aż zobaczy w końcu błysk światła...
Iwga rozpłakała się ze smutku. Tak było męczące i tak nieprawdopodobnie długo trwało to wyczekiwanie.
A potem eksplodowała w niej rozkosz, jak petarda. Aż trysnęły z oczu iskry.
Dziewczynka w balowej sukni zadrżała ogarnięta słodkim przeczuciem. Zaraz usłyszy umiłowany głos i - zachłystując się śmiechem - runie mu na spotkanie. Niemowlę radośnie krzyknęło - zaraz trafi na gorącą pierś, pełną smakowitego mleka. Zrozpaczony wyrostek zmrużył oczy, ponieważ za sekundę zobaczy odległą pochodnię, rzucającą żółte błyski na oleistą powierzchnię wiecznej wody...
Iwga szarpnęła się, usiłując wymknąć się ze świata przesłuchiwanej wiedźmy - ale przeczucie absolutnego szczęścia, zalewające w tym momencie dziewczynkę, niemowlę, wyrostka, pozbawiło ją woli. Nie ma szczęścia absolutnego - nie ma poza tym światem, po co uciekać skoro, można zatrzymać się, poczekać chwilę... doczekać się...
Wyluzowała się, gotowa oddać się światowi wiedźmy - ale ktoś, kto przez cały czas czuwał na zewnątrz, jednym mocnym szarpnięciem wyrwał ją do jej własnego, wszystkimi wiatrami przedmuchiwanego świata.
* * *
Usiłowałem porzucić swoje rzemiosło. Zawsze wiedziałem, że jest niewdzięczne, okrutne i brudne... Jestem do niego przypisany, jak nikt inny. Cóż, ktoś przecież musi też czyścić doły z nieczystościami, bo inaczej świat się zachłyśnie gnojowicą...
Który to już dzień prześladuje mnie zapach dymu. Zapach rozpalających się drew...
Dokonałem zakupu domu na przedmieściach. To wielki kłopot i drogo, ale z drugiej strony - łąka i jezioro. Może zajmę się hodowlą karpi i zacznę uprawiać lilie. Może już mi czas na odpoczynek, w otoczeniu pszczół, brzęczących nad kwieciem...
... albowiem ja, i tylko ja, odpowiem za swoje działania przed tronem niebieskim... I przekleństwa pań moich wiedźm, leżące na mnie jak kora, będą mi zasługą - albo przewiną!..
Wydawać by się mogło, że Pałac Inkwizycji jest pusty. Piąta rano przypominała o sobie bladawym świtem za wysokimi zakratowanymi oknami; drzemała w swojej żelaznej klatce winda, a na poręczach mglistej, na zawsze już zadymionej i przepalonej klatki schodowej, szarym śniegiem leżał zimny papierosowy popiół.
Oczywiście Iwgę zdziwiło to, że chciał zatrzymać się właśnie tu, między piętrami, w półmroku ogromnych spiralnych schodów. Zdziwiło, że nie okazał tego w żaden sposób, a on po prostu już nie mógł widzieć tego swojego gabinetu. Ani sekretariatu, ani sekretarza, ani gońców, ani nawet tabliczek na drzwiach...
- Proszę mi dać papierosa - powiedziała Iwga szeptem.
Odruchowo wyciągnął w jej kierunku paczkę i od razu cofnął rękę:
- Przecież nie palisz!
Uśmiechnęła się leciutko:
- Teraz palę. Żal panu, czy co?
- Żal. - Schował paczkę do kieszeni.
Iwga skrzywiła się. Ten grymas nie pasował do niej. Jakby jakiś zdeprawowany fotograf przykleił do rudych włosów kompletnie obcą, dość niemiłą twarz:
- Boi się pan, że przez papierosy będę mniej zdrowa? Nie dość silna, by wejść na stos?
Oczekiwał fali rozdrażnienia, ale niczego takiego nie poczuł. Tylko zmęczenie, dlatego cicho powiedział:
- Iwga, odczep się. Nie złość mnie... Przecież jesteśmy... współpracownikami...
- Aha - ciągle ten grymas na jej twarzy.
Patrzyła w dół, w ciemną kwadratową studnię z szybem windy pośrodku.
A Klaudiusz nagle przypomniał sobie, i zdziwił się z powodu własnej niedomyślności i z tego, jak zmieniły się okoliczności. To, co wydawało się ważne jeszcze przedwczoraj, teraz po prostu zostało zapomniane.
- Przepraszam. Chciałem zapytać. Nazar?
Właściwie to nie musiał czekać na odpowiedź. Oto ją miał. Ponuro strząsa popiół z poręczy i obserwuje, jak lecą w dół szare płatki...