121792.fb2 Czas Wied?m - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 75

Czas Wied?m - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 75

Poręcz została oczyszczona. Minęło dobre pięć minut, zanim Iwga uniosła głowę:

- Ile wysłał pan na stos, Klaudiuszu?

Zacisnął zęby:

- Nie ma żadnych stosów. Od ostatnich stu lat egzekucje... odbywają się w inny sposób. Tylko tak się mówi - „stos”...

- A jak się odbywają egzekucje?

- A co ci do tego?.. Humanitarnie, licho, licho, licho! Czego chcesz ode mnie, Iwgo?!

- „Usiłowałem porzucić swoje rzemiosło. Zawsze wiedziałem, że jest niewdzięczne, okrutne i brudne... Jestem do niego przypisany, jak nikt inny. Cóż, ktoś przecież musi też czyścić doły z nieczystościami, bo inaczej świat się zachłyśnie gnojowicą...”

Cytowała, nie patrząc mu w oczy. Deklamowała wyraźnie i zimno. Tylko raz głos jej drgnął - na słowie „zachłyśnie”.

- Pochlebiasz mi - powiedział. - Bardzo mi daleko do Atrika Ola.

Szczerze się zdziwiła:

- Dlaczego? Dlatego, że został spalony przez panie swoje wiedźmy?

- Nie, nie dlatego. Widzisz... Ceną za jego życie było życie królowej wiedźm. A spalić mnie mogą, to nie problem...

Obrzydzenie w końcu zniknęło z jej twarzy. Po raz pierwszy od dłuższego czasu popatrzyła mu w oczy:

- Nie wolno tak panu mówić.

Wzruszył ramionami: jak chcesz.

Na dole, tam gdzie kończyły się schody, przejmująco skrzypnęły drzwi. W prześwicie stała szczuplutka kobieta z wiadrem i szmatą; zabrała się do roboty, ale nagle zatrzymała się i zaczęła wpatrywać w stojących wysoko nad sobą ludzi. Jakby nie wierząc własnym oczom - czy to aby nie Wielki Inkwizytor?

- Ciągle nie chce mi się o tym myśleć - przyznał się cicho Klaudiusz. - Lecz będę musiał spotkać się z królową... jak Atrik Ol. Ale, widzisz, w odróżnieniu od niego nie jestem przekonany, że potrafię ją zmóc.

Sprzątaczka posuwała się ku górze, starannie wylizując szmatą jeden stopień po drugim.

- Atrik Ol też nie był pewien - powiedziała cichutko Iwga.

Klaudiusz nagle poczuł do niej wdzięczność. Może za te słowa. A może było to spóźnione uznanie dla jej poświęcenia, ponieważ to dzisiejsze zajęcie było niebezpieczne i uciążliwe, a jego współpracownica poprzedniego dnia przeżyła, najwidoczniej, poważny osobisty dramat...

- Iwgo. Opowiesz mi... o Nazarze?

Pochyliła głowę. Rudę pasma przesłoniły twarz.

- Chciałabym się umyć - powiedziała nagle. - Zmyć z siebie...

Zrozumiał wcześniej, niż dokończyła. I zrozumiał, że sam też tego od dawna chce - zmyć z siebie tę noc. Zedrzeć ze skóry wydarzenia ostatniego miesiąca, choćby na kilka godzin, ale zapomnieć o spalonej operze, przewróconym tramwaju i zakrwawionym cyrku. O psich oczach Fedory, lodowatym głosie księcia i cieniu królowej matki, niespiesznie wczołgującym się na Wiżnę i cały świat. Może Atrik Ol też coś takiego odczuwał, kupując dom na przedmieściach, chcąc „uprawiać lilie”...

- W otoczeniu pszczół, brzęczących nad kwieciem - powiedział na głos.

Chwycił Iwgę za rękę i pociągnął do windy.

* * *

Droga zajęła im pół godziny - cały ten czas oboje spali na tylnym siedzeniu. Klaudiusz zasnął błyskawicznie i głęboko, Iwga drzemała, od czasu do czasu trącając twarzą szybę i z trudem rozklejając powieki. Jakieś ogrody, domy, ulice przedmieść.

Taksówkarz przyhamował na rozwidleniu, pomyślał chwilę i skręcił w prawo; droga uciekła spod kół, teraz jechali po dwóch mocno zarośniętych koleinach w otoczeniu zroszonej nieskoszonej trawy. Taksówkarz zatrzymał wóz przed ciemnymi złuszczonymi wrotami, dumnie wystającymi z odłamków powalonego płotu. Na bramie znajdowała się nowiuteńka tabliczka: „Ul. Rzeczna 217”.

Klaudiusz, którego oczy ciągle nie dawały się rozewrzeć, niespiesznie otworzył wrota kluczem z pobrzękującej wiązki; Iwga czekała. Wyglądało to na stary, stąd i ważki, i szacowny rytuał - koniecznie otworzyć wrota, stojące, tak naprawdę, w szczerym polu. Przy zgniłym drewnianym słupie rósł czerwonogłowy, na poły ukryty w trawie grzyb.

Skrzypiące skrzydła otworzyły się. Jedno od razu zwisło na ostatnim całym zawiasie - co nie przeszkodziło Klaudiuszowi przepuścić Iwgi z galanterią przodem.

W domu pachniało wilgocią. Zeskoczyła ze stołu gapiowata mysz; do brzęku ciśniętej na stół wiązki kluczy dołączyło melodyjne dzwonienie. Iwga drgnęła; Klaudiusz wyjął z kieszeni telefon.

- Glur?.. Nie, nie chcę nawet słuchać. Wiem... Mam dwadzieścia godzin. Nie. Uważaj, że na ten okres umarłem.

* * *

Rzeka ukryła się, utonęła w szuwarach, w niskich pokręconych iwach. Przy brzegu znalazł się pomościk, na poły rozwalony, jak wrota i jak sam dom. Klaudiusz przytrzasnął kamieniem niebezpiecznie wystającą główkę gwoździa.

- Zimno - powiedziała Iwga z nerwowym uśmieszkiem. - Woda też zimna...

- Woda jest ciepła - zupełnie serio sprzeciwił się Klaudiusz.

Po przeciwległym brzegu, wolnym od szuwarów, ale za to bagnistym i grząskim, pętały się białe gęsi.

- Nie mam stroju kąpielowego.

- Też mi wielkie co - goła wiedźma...

- Proszę nie kpić.

- Dobrze, odwrócę się. Gęsi się nie wstydzisz?

Iwga zrzuciła ubranie na mostek. Zerkając na Klaudiusza, demonstracyjnie wpatrzonego w horyzont, podeszła do końca pomostu, zawahała się - spróchniały pomost, urażony jej zwątpieniem, po prostu wziął i złamał przegniłą deskę. Iwga, pisnąwszy, poleciała do wody.

Czysto. Przejrzysta woda, obejmująca czyste ciało. Czyste aż do pieprzyka, do każdego włoska...

Namacała nogami dno. Wzdrygnęła się pod dotknięciem wodorostów, wstała, poprawiła włosy. Gęsi zbiły się w stado i wolno forsowały rzekę.

- Patrz, płyną tu - powiedział zaniepokojony Klaudiusz.

- No to co?

- Ja się ich boję. - W głosie Wielkiego Inkwizytora słychać było szczery niepokój.

- Gęsi?

- Przecież płyną tu, zarazy!