121792.fb2
okno widzi dno - zieloną łąkę z plackami piachu. I migotały w nim nogi Diunki - długie, koloru białych czereśni.
- Mam tu iluminator - pochwalił się.
Diunka posłała mu uśmiech.
W następnej sekundzie zniknęła pod wodą. Wniknęła w nią jak wąż morski. Jej nogi znikły z przestrzeni okrągłego okna, opona kiwnęła się i Klaw zobaczył twarz Diunki.
Patrzyła w iluminator z dołu, spod wody. Klaw wstrzymał oddech - podwodna Diunka uśmiechała się z zamkniętymi ustami. Jak w starej ramie. Jak z głębi zwierciadła. Jak ona może tak długo nie oddychać?
... Trzeszczały trzciny. Opona rozsuwała je jak lodołamacz krę. Leciwy wędkarz chyba się obudził.
Wargi Diunki były zimne, jak rybki. Zbyt długo siedziała w wodzie, natomiast on spalił sobie na słońcu białe plecy i jutro na egzaminie będzie go trzęsła gorączka... A co mu tam!
Postanowił, że na razie jej nie powie. Niech ta decyzja będzie na razie jego osobistą tajemnicą - bo Diunka na pewno się zdenerwuje, jeszcze zawali swoją politologię i poza tym trzeba będzie zdobyć to pozwolenie na ślub. Nie wiadomo dlaczego siedemnastoletnia dziewczyna jest już dostatecznie dorosła do tych spraw, a mężczyzna tylko o rok młodszy... A co tam. Klaw nie uważał się za młodzieńca, od dawna jest dorosły pod każdym względem.
Trójka na plaży denerwowała się, chodziło o oponę, rzecz jasna. Klaw oczekiwał wyrzutów, ale wystarczył jeden uśmiech Diunki, by pokryć straty moralne właścicieli opony. Szeleściła łozina, wiatr zdążył nasypać piachu do drzemiących pod krzakiem sandałów.
- Tak mi dobrze, Klaw - powiedziała Diunka szeptem. - Tak dobrze... Że aż się boję. A ty?
(Jego intuicja ciągle milczała)
- Jesteś optymistką... Ludzie zwykle boją się, kiedy jest źle.
- Mam pojutrze egzamin, a nic jeszcze nie umiem...
- A ja mam jutro. I - analogicznie.
- Nie kłam. Ty zawsze wszystko wiesz.
- Pochlebca. Pochlebowiarka.
- Nie obrażaj...
- Pochebiara. Pochlebiątko... Może przynajmniej przejrzę podręcznik.
- Przeglądaj, kto ci nie daje...
- Ty.
W płytkiej wodzie wrzeszczały bawiące się brzdące. Gorący wiatr ciskał piaskiem na pożółkłe stronice starego podręcznika, opowiadającego o zdradach i wojownikach. Diunka nudziła się.
- Wiesz co, wykąpię się, póki czytasz...
- A nie zimno ci?
- Phi!
Patrzył, jak idzie do wody. Jak płonie w słońcu łuska morskiego węża, jak rozstępuje się, wchłaniając gibkie ciało, leniwa rzeczna fala...
* * *
Zostały mu trzy rozdziały. Godzina roboty.
Opamiętał się, kiedy cień niskiej wierzby dopełzł do brzegu podręcznika. Poderwał się, jakby ze snu, potrząsnął głową, przepędzając otępienie. Naczytał się, i to w upale...
Na plaży było luźniej. Zniknęły brzdące, zbierali się do domu przyjezdni, obok przemaszerował leciwy wędkarz z parą niewielkich leszczy w drucianym koszyku. Na dnie sandałków Diunki zebrała się spora kupka piasku. Jak w odłamkach starożytnej amfory...
Chłopcy, którzy wypożyczyli im oponę, spuszczali teraz z niej powietrze. Po kolei przyduszali chudnące czarne boki.
Klaw wstał, pokonując ból w zastygłych mięśniach.
Kolor piasku zmienił się. Kolor wody też; na tamtym brzegu, wśród sosen jacyś ludzie grali w siatkówkę.
Klaw przygryzł wargę. Oczywiście, Diunka musiała popłynąć na tamten brzeg, porzucając kiepskiego pływaka w objęciach podręcznika. I byłoby dziwne, gdyby widząc grających nie nabrała ochoty na skakanie z nimi. To jej normalna, nienormalna towarzyska natura...
Podszedł do wody. Osłoniwszy dłonią oczy, zaczął wpatrywać się w siatkarzy; raz czy dwa miał wrażenie, że widzi wężowaty strój. Ale grający, wśród których pełno było dziewczyn, byli w dżinsach i koszulkach, i tylko jedna nieco starsza szczupła kobieta grała w dwuczęściowym stroju.
Klaw poczuł złość. Wrócił na kocyk, usiadł i przysunął podręcznik, ale nie potrafił skupić się na czytaniu.
- Nie przejmuj się tak.
Obok niego stał chłopak - współwłaściciel opony. Jego towarzysze niespiesznie pakowali swoje motory.
- Nie przejmuj się, dziewczyny - wiadomo, coś nie tak powiesz i już się obrażają...
- Myśmy się nie pokłócili - powiedział Klaw, zdziwiony, że w ogóle wdaje się w rozmowę z tym
bęcwałem.
- Dziewczyna pierwsza klasa - powiedział chłopak, całkowicie szczerze. - Moja też jest pierwsza klasa, ale ta jest jakaś taka... Szalona czy jak...
Po dziesięciu minutach silniki ryknęły, wylegujący się na brzegu skrzywili się z niezadowoleniem. Klaw brodził w płytkiej wodzie.
Ale dlaczego tak postąpiła? Czy nie rozumie, że Klaw się zdenerwuje? Już jest pewnie koło siódmej, dokładnie nie wiadomo, rano nadepnął na zegarek i ten stanął...
„Stanął mój zegar, stoi
Zapomnij imię me, stoi
Złoty kwiat w świecie stali
Wybiła godzina, i zegar stanął...”
Jakoś mu się zrobiło nieprzyjemnie. Nie potrafił przypomnieć sobie, gdzie przeczytał ten pretensjonalny wiersz. W tygodniku? W książce? Czy to może Diunka mu powiedziała? Miała taki zwyczaj - z tajemniczą miną deklamować czterowiersz i robiąc okrągłe oczy, oczekiwać reakcji Klawa...
Siatkarze na tamtym brzegu odeszli spod sosen. Ostatnia szła szczupła kobieta, piłka w jej ręku podskakiwała jak żywa.